Ale widoczna apatia wcale nie oznaczała, że w środku katowanego nie gotowało się od emocji. Te nie opuszczały ciała, tylko kondensowały się do małego kłębka gdzieś głęboko w środku, otoczonego twardym pierścieniem pozornej obojętności. Stąd się brała, jak ujął to Jan Żukowski, „skalista oziębłość i niema bryłowatość uczuć” pańszczyźniaków128.
Reifikacja to zamiana kogoś w coś. Lecz przecież bity pozostawał człowiekiem, choć zabijano w nim człowieczeństwo. W kondycji zniewolonych tkwiła więc fundamentalna sprzeczność. To mieli na myśli Frycz, Bernoulli i inni, którzy porównywali pańszczyźniaków do gospodarskiego inwentarza: żywego narzędzia, żywego towaru, dwunożnego bydła.
Bydło to najstarsza i najczęstsza alegoria pańszczyźnianego losu – niezwykle pojemna, bo opisująca różne aspekty nowożytnej niewoli. Pozwala ona połączyć pozornie odległe zjawiska: pieniądz i czas, sposób zarządzania folwarczną pracą, naturę pańskiej władzy czy to, jak i gdzie pańszczyźniacy mieszkali. Alegoria zbydlęcenia stanowi doskonały punkt wejścia do pańszczyźnianego świata. Również dlatego, że daje wgląd w tę rzeczywistość z perspektywy ludzi uprzedmiotowionych.
Prawnik Teodor Ostrowski pisał w 1787 roku: „Poddani na roli osiedli i pańszczyznę odbywający nie tylko sami, ale i z potomstwem swym są własnością dziedzica. Tak że ich darować, przedać, na inną rolę lub wieś przenieść prawnie wolen”129. Są własnością w taki sam sposób jak talerze, stoły, wozy, grabie, woły czy kaczki. Właściciel pióra może z nim zrobić, co mu się żywnie podoba: użyć, schować, wyrzucić, połamać. Sprzedać lub komuś podarować. Nie musi się liczyć z uczuciami tego pióra, nie musi go o nic pytać, niczego z nim negocjować.
Taki rodzaj absolutnej, bezwzględnej i nieograniczonej władzy wywodzi się bezpośrednio z instytucji niewolnictwa. Lecz instytucje niewoli były niezwykle różnorodne. Nie wszędzie, jak w starożytnym Rzymie czy nowożytnej Ameryce, handel żywym towarem odbywał się na przeznaczonych do tego targach. W Polszcze kupczono całymi wsiami: „Przy publicznych licytacjach składano wykaz dusz poddanych, jako kaucja. Pan chwalący się bogactwem odzywał się: mam tyle i tyle tysięcy dusz”130. Formalnie przedmiotem tych transakcji była ziemia. Ciała stanowiły dodatek, często przemilczany w dokumentach. Być może dlatego wielu historyków negowało proceder handlu pańszczyźniakami131. Nie ma jednak wątpliwości, że ludźmi kupczyli w Polszcze zarówno król, biskup, jak i proboszcz, magnat czy byle szlachciura – nawet taki, który pół człowieka posiadał.
Modus operandi handlu ludźmi w Polszczy wynikał z jej specyfiki. Tak wyjaśnia to Józef Pawlikowski: „My przedajemy jeden drugiemu poddanych, chociażeśmy ich znikąd nie kupili”132. Nie było rynku pierwotnego na żywy towar, tylko wtórny. Starożytną niewolę cechowało to, że dotykała zwykle obcych: ludzi odmiennych od klasy panów etnicznie, kulturowo lub rasowo. Idealnym materiałem na niewolników byli jeńcy wojenni, pojmani na rubieżach imperiów lub podczas wojennych eskapad, transportowani następnie setki, a nawet tysiące kilometrów i dopiero wtedy spieniężani. Najłatwiej jest zniewolić obcych. To właśnie dlatego Europejczykom w Ameryce wygodniej było przywozić niewolne ciała z Afryki, niż wprząc do kieratu pracy rdzenną ludność133. Zwyczajna niewola w Polszcze była wyjątkowa w tym sensie, że obiektem zniewolenia stali się nie ludzie obcy, ale bliscy – ci, którzy żyli obok, sąsiedzi szlachty.
Klasyczni niewolnicy, odrywani od swoich rodzimych społeczeństw i sprzedawani na odległych targach, stanowili własność ruchomą. O pańszczyźniakach można myśleć jako o własności nieruchomej – człowiek przywiązany był do ziemi i do swojego pana. Jak zaznacza historyk, „prawa, które przysługiwały [polskiemu] feudałowi do ziemi i te, które przysługiwały mu wobec poddanych – były identyczne”134. Władza ta opierała się na trzech filarach: prawie posiadania, prawie do użytkowania i prawie do dowolnego rozporządzania swoją własnością. To, w jaki sposób żywy towar przechodził wówczas z ręki do ręki, miało drugorzędne znaczenie.
Ziemia sama w sobie stała się towarem dopiero po tym, jak świat przekroczył próg współczesności135. „Jaka była wartość gruntu w pierwszych latach po ustaniu pańszczyzny – pisał Jan Słomka o Galicji – tego nikt nie wiedział ani nie słyszał, żeby kto grunt kupował i jakieś pieniądze chciał dać”136. Szlachta co prawda kupowała i sprzedawała wioski, ale nie ze względu na ziemię, tylko ludzi. Ludwik Jabłonowski: „Jak halicka nasza ojczyzna duża, wszędzie było trzechpolowe gospodarstwo, a wielu uskarżało się, że zanadto mają ziemi; bo też, prawdę mówiąc, ziemia nic nie czyniła i była tylko warsztatem, na którym marnowano pańszczyznę”137. Narzędzie bez robotnika było bezużyteczne; liczył się owoc ludzkiej roboty, spieniężany przez pana.
Obok hurtowego handlu żywym towarem, gdy sprzedawano i kupowano całe wioski, istniał też w Polszcze handel detaliczny. Obrót indywidualnymi poddanymi określano mianem donacji. Pod tym terminem kryć się mogły przeróżne operacje: sprzedaż, zamiana, pożyczka, dzierżawa, zastaw czy darowizna. Nie ma zgody, która z nich dominowała – również dlatego, że zdecydowana większość takich transakcji nie była rejestrowana138. O umowach ustnych dowiadujemy się mimochodem lub jeśli wybuchł spór139. Takie sytuacje zapewne jednak należały do rzadkości. Można więc przypuszczać, że handel indywidualnymi duszami był bardziej powszechny, niż sugerują to dostępne dziś świadectwa.
Klasyczny dokument donacyjny brzmiał mniej więcej tak jak ten sporządzony w 1726 roku przez Józefa Kamińskiego: „Ja niżej na podpisie wyrażony znam tym skryptem moim, iż z pozostałych rzeczy po ojcu moim u matki mojej, jak to króliki siwe, materac, żupan, a których odebrania niniejszym kwituję skryptem, na co się podpisuję, i garniec własny [matce] daruję, krów moich pięć, kóz pięć, z których iteratis [powtórnie] kwituję, na co się podpisuję, i szorów na konie cztery, dziewkę Sobkównę i Dorotę Śląską, i dziewkę od Cichej, to ludzi troje księgami rezygnowałem i daruję, i woźnicę matce mojej daruję dożywotnie, kobierzec obiecuję”140.
Króliki, materac, żupan, garnek, kozy, dziewka Sobkówna i dziewka od Cichej, a na końcu woźnica bez imienia i nazwiska. Władza Józefa Kamińskiego nad tymi rzeczami była absolutna. Dokumenty donacyjne stanowią akt przepisania takiej władzy z jednego pana na drugiego. Sporządzano je wtedy, gdy mogła być kwestionowana. Na przykład gdy człowiek uciekł z jednych włości do drugich i trzeba było za pomocą dżentelmeńskiej umowy sprawę wyjaśnić. Wtedy nowy właściciel wypłacał staremu stosowne odszkodowanie, a ten zrzekał się roszczeń.
W przypadku hurtowego handlu żywym towarem wyglądało to podobnie. Mieszkańcy kieleckich wsi na początku XIX wieku usłyszeli pewnego dnia: „Ja was kupił z duszą i ciałem, jak również i dobra Malkowice, i tak jak ja chcę musicie robić pańszczyznę i inne powinności, jakie postanowiłem, wypełniać, inaczej każę bić i pomorduję was wszystkich”141. Pańska władza nad przedmiotami, ziemią oraz ludźmi w Polszcze zasadniczo się nie różniła. Podpowiada to zresztą sam język: słowa „władza” i „własność”,