Przez pięć dni trzymali mnie pod kroplówką. Piątego ją odłączono, ponieważ mój poziom cholinoesterazy prawie wrócił do normy[15]. Moje źrenice też pomału znormalniały, ale za każdym razem, kiedy skupiałem na czymś wzrok, tyły gałek ocznych przeszywał mi ostry ból, jakby ktoś mnie tam dźgnął szpikulcem.
Gdy 3 marca[16] wypisano mnie wreszcie ze szpitala, wziąłem miesiąc urlopu, żeby wydobrzeć w domu. Głowa nadal raz po raz pękała mi z bólu. Nogi tak się pode mną uginały, że gdybym jeździł do pracy, na pewno bym upadł i zrobił sobie krzywdę, doznając tak zwanych obrażeń wtórnych.
Głowa zaczynała mnie boleć zaraz po przebudzeniu. Jak na ciężkim kacu. Huczało mi w niej przy każdym uderzeniu tętna, w rytmie serca, uporczywie. Nie brałem jednak żadnych lekarstw, tylko zaciskałem zęby i znosiłem ból. Po zatruciu sarinem zażycie niewłaściwego leku mogło się okazać bardziej ryzykowne niż niezażywanie żadnego, więc unikałem wszelkiego rodzaju proszków od bólu głowy.
Przez cały kwiecień byłem na urlopie zdrowotnym, a po świętach, na początku maja pojechałem do naszej nowo wybudowanej centrali w Shōwa-jimie i znów podjąłem pracę. Całymi dniami aż do późna w noc ustawialiśmy biurka, podłączaliśmy komputery. Wiem, że się wtedy przepracowałem. Wciąż bolała mnie głowa. Z nadejściem czerwcowych deszczów bóle się nasiliły. Codziennie czułem się, jakby straszliwy ciężar miażdżył mi czaszkę. I nadal przeszywał mnie ból, kiedy próbowałem na czymś skupić wzrok.
Bałem się jeździć metrem. Wsiadałem do pociągu i na widok zamykających się drzwi głowę natychmiast rozsadzał mi ból. Wysiadałem i przechodziłem przez bramkę, myśląc, że nic mi nie jest, ale w głowie wciąż miałem ciężar. Nie mogłem się na niczym skupić. Jeżeli rozmawiałem z kimś dłużej niż godzinę, ból głowy po prostu mnie zabijał. Do dziś tak jest. Kiedy w połowie kwietnia zeznawałem na policji, byłem potem zupełnie wykończony.
W sierpniu po tygodniu wakacji zauważyłem wyraźną poprawę. Dobrze się czułem w metrze. Bóle głowy aż tak mi nie dokuczały. Może dzięki urlopowi zelżało napięcie. Przez kilka pierwszych dni w firmie byłem w świetnej formie, ale po tygodniu wróciłem do punktu wyjścia. Znowu bolała mnie głowa.
Pewnego dnia w sierpniu jechałem do pracy trzy godziny. Musiałem wysiadać po drodze, żeby odpocząć, czekając, aż ból ustanie. Lecz gdy tylko wsiadałem z powrotem do pociągu, znów zaczynała mnie boleć głowa, więc musiałem odpoczywać, i tak w kółko. Zanim dotarłem na miejsce, zrobiła się 10.30!
Poszedłem do szpitala św. Łukasza na wizytę do psychologa, doktora Nakano. Opowiedziałem po kolei, co kiedy mi dolegało, i opisałem objawy, a on na to:
– Beznadziejna sprawa! Wykończy się pan, pracując w ten sposób!
Nie przebierał w słowach. Odtąd chodziłem do niego dwa razy w tygodniu po poradę. Brałem środki uspokajające i nasenne, no i wreszcie mogłem spać w nocy.
W końcu wziąłem kolejne trzy miesiące urlopu, przy czym nie przestałem chodzić do psychologa i zażywać leków. Widzi pan, miałem tak zwany zespół stresu pourazowego (PTSD). Dotyka on rozmaitych ludzi z różnych powodów, od weteranów wojny wietnamskiej aż po ofiary trzęsienia ziemi w Kobe. Przyczyną zawsze jest ciężki wstrząs. Co do mnie, to przez cztery miesiące po zamachu gazowym zmuszałem się do pracy w pełnym wymiarze godzin, przeciążając ciało, więc stres jeszcze bardziej się nawarstwiał. Dopiero dzięki letnim wakacjom napięcie puściło.
Mało komu udaje się całkiem wyleczyć z PTSD. Blizny w psychice pozostają, dopóki nie wymaże się z pamięci wszystkich wspomnień niefortunnego zdarzenia. Ale wspomnienia trudno wymazać. Można tylko starać się złagodzić stres i się nie przepracowywać.
Dojazdy do pracy to dla mnie wciąż ciężka przeprawa. Siedzę godzinę w pociągu z Koiwy, a potem na Hamamatsu-chō przesiadam się w kolej jednoszynową i czuję, że mam coraz cięższą głowę. Może i wyglądam zdrowo, nikt jednak nie rozumie tego bólu i dlatego w pracy jest mi tym trudniej. Ale szef to dosyć porządny gość. Współczuje mi.
– Gdybym wsiadł do innego pociągu – mawia czasem – mogłoby paść na mnie.
Kiedy po zamachu gazowym leżałem w szpitalu, przez pewien czas miewałem koszmarne sny. Najdokładniej pamiętam ten, w którym ktoś wyciągał mnie z łóżka przy oknie i włóczył po pokoju. Albo odwracałem się i nagle stał przede mną ktoś, o kim wiedziałem, że nie żyje. Tak, często w snach spotykałem zmarłych.
Czasem śniło mi się, że jestem ptakiem i frunę pod niebem, ale nagle ktoś do mnie strzela i spadam. Trafia mnie strzała albo kula, sam nie wiem. Leżę ranny na ziemi i ktoś mnie tratuje na śmierć. Śniły mi się takie rzeczy. Radość i podniebny lot, a potem koszmar.
A co do tych zbrodniarzy, to moje uczucia wobec nich nie mieszczą się w kategoriach nienawiści czy gniewu. Gniew byłby zbyt łatwy. Chcę tylko, żeby jak najszybciej się z nimi rozprawiono. Nie mam nic do dodania.
[Rozmawiałem z panem Ohashim na początku stycznia 1996 roku, ale pod koniec października znowu się z nim spotkałem. Byłem ciekaw, jakie zrobił postępy. Wciąż dokuczały mu bóle głowy i ospałość.
Jego najbardziej odczuwalnym problemem było wtedy to, że w firmie zwolniono go z większości dotychczasowych obowiązków. Tydzień przed naszą drugą rozmową szef wezwał go do siebie i powiedział:
– Może byś na jakiś czas trochę sobie pofolgował i zajął się mniej drobiazgową pracą, żeby móc wydobrzeć?
Po naradzie postanowiono, że w zastępstwie pana Ohashiego działem biznesu pokieruje starszy dyrektor działu.
Podczas naszego drugiego spotkania pan Ohashi miał jednak znacznie zdrowszą cerę. Ze swojego domu w dzielnicy Edogawa do kliniki doktora Nakano w centrum Tokio jeździł ostatnio na motorowerze (w metrze nadal bolała go głowa). Na spotkanie ze mną przyjechał na rowerze. Wyglądał młodziej i żywiej niż wcześniej. Nawet się uśmiechał. Ale jak sam mówił, ból jest niewidzialny i zna go tylko ten, kto cierpi].
Od lutego przyjeżdżam do biura najpóźniej o 8.30, a do domu wracam koło 15.00. Przez cały dzień pobolewa mnie głowa. Ból na przemian wzmaga się i słabnie. Na przykład w tej chwili mnie boli i wiem, że nieprędko przestanie. Czuję się, jakby wielki ciężar uciskał mi od góry głowę, jak na lekkim kacu, i tak przez cały dzień, codziennie.
Ból najbardziej mi dokuczał przez kilka tygodni na przełomie sierpnia i września. Przetrwałem wyłącznie dzięki proszkom i okładom z lodu. Szef powiedział, żebym pracował tylko rano, a potem wracał do domu, ale bóle wcale nie zelżały. To już chroniczny stan, przywykłem jednak do niego. W tej chwili boli mnie lewa skroń, a w inne dni prawa albo cała głowa…
W tym roku instaluję i programuję sieć komputerową, żeby za jej pomocą i na podstawie swojego dwudziestoletniego doświadczenia planować naprawy samochodów. Szkoda, że ekran komputera nie jest jednolicie zielony, bo od trzech czy czterech kolorów bolą mnie oczy. I trudno mi skupić wzrok. Jeżeli ktoś mnie nagle woła, kiedy na coś patrzę, obracam się, żeby spojrzeć w drugą stronę, i wtedy jest tak, jakby mnie walnięto obuchem. Raz po raz to się powtarza: przeszywający ból z tyłu oczu. Jakby mnie wbijali na rożen. Przy najsilniejszych napadach bólu nieraz myślę o samobójstwie. Prawie czuję, że lepiej byłoby nie żyć.
Radziłem się okulistów, ale mówią, że nic mi nie jest. Tylko jeden powiedział:
– Podobne objawy miewają rolnicy.
Kiedy mieszają organiczne nawozy, najwidoczniej uszkadza im to nerwy, co powoduje takie same symptomy jak u mnie.
Tymczasem kończy się lato, a mnie wciąż dokucza morderczy ból głowy. Firma nadal