– To niebezpieczne.
– Daj spokój. Wyluzuj, Katie. Bóg kocha odważnych. – I cicho dodała: – Zaufaj mi.
Teraz Kate nie miała wyboru. Zaufanie to element przyjaźni; Tully nie będzie się zadawać z cykorem.
– No dalej – powiedziała Kate sama do siebie, siląc się na stanowczość.
Wzięła głęboki oddech, odmówiła modlitwę i rozpostarła ramiona.
I pofrunęła. Żeglowała przez nocne niebo w dół wzgórza. W powietrzu czuć było pobliską stadninę, pachniało końmi i świeżym sianem. Słyszała obok śmiech Tully, ale zanim zdążyła się uśmiechnąć, coś poszło nie tak. Przednie koło natrafiło na kamień; rower zaparł się niczym byk i przekręcił w bok, zahaczając o koło roweru Tully.
Kate krzyknęła, chwyciła za kierownicę, ale było za późno. Znalazła się w powietrzu – tym razem frunęła naprawdę. Asfalt był coraz bliżej, uderzyła o niego mocno i przejechała po nim, aż wylądowała w błotnistym rowie i znieruchomiała. Tully przetoczyła się po jezdni i wpadła na nią. Rowery z grzechotem przewróciły się na asfalt.
Oszołomiona Kate wpatrywała się w ciemne niebo. Bolało ją wszystko. Chyba zwichnęła lewą kostkę. Była spuchnięta i obolała. Czuła miejsca, w których skóra zeszła płatami po kontakcie z jezdnią.
– To było niesamowite – powiedziała Tully ze śmiechem.
– Żartujesz? Mogłyśmy się zabić.
– Właśnie.
Kate skrzywiła się z bólu, gdy spróbowała wstać.
– Powinnyśmy wyjść z tego rowu. Może nadjechać samochód…
– Ale nie było super? Poczekaj, aż wszystkim opowiemy.
Wszystkim w szkole. To dopiero będzie historia, z Kate jako jedną z jej bohaterek. Ludzie będą uważnie słuchać, wzdychać och i ach, dopytywać: „Wymknęłaś się z domu?”, „Z Summer Hill bez trzymanki?”, „Na pewno kłamiecie…”.
I nagle Kate też się zaśmiała.
Pomogły sobie nawzajem wstać i podniosły rowery. Gdy dotarły na drugą stronę drogi, Kate właściwie zapomniała, że się poobijała. Poczuła się nagle jak zupełnie inna dziewczyna: odważniejsza, śmielsza, gotowa spróbować wszystkiego. I co z tego, że po takiej nocy mogą być kłopoty? Cóż znaczy skręcona kostka czy zakrwawione kolano wobec przygody? Przez ostatnie dwa lata przestrzegała wszelkich zasad i spędzała weekendowe wieczory, siedząc w domu. Koniec z tym.
Zostawiły rowery na poboczu i pokuśtykały w kierunku rzeki. W świetle księżyca wszystko było mleczne i piękne – srebrzyste fale i poszarpane skały wzdłuż brzegu. Tully usiadła przy zbutwiałym, pokrytym mchem zwalonym pniu, w miejscu, gdzie trawa była gęsta jak kudłaty dywan. Kate usiadła obok niej, tak blisko, że ich kolana niemal się stykały. Razem wpatrywały się w rozgwieżdżone niebo. Pieśń rzeki unosiła się ku nim niczym śmiech młodej dziewczyny. W tym momencie, gdy świat był tak cichy i nieruchomy, wydawało się, że wiatr wstrzymał swój chłodny oddech i zostawił je tutaj całkiem same, w miejscu, które do tej pory było tylko jednym z zakrętów wylewającej każdej jesieni rzeki.
– Zastanawiam się, kto nadał nazwę naszej ulicy – powiedziała Tully. – Nie widziałam tu żadnych świetlików.
Kate wzruszyła ramionami.
– Przy starym moście jest Missouri Street. Może jakiś pionier tęsknił za domem. Albo się zgubił.
– A może to magia. To może być magiczna ulica. – Tully odwróciła się do niej. – A to mogłoby oznaczać, że przyjaźń była nam przeznaczona.
Kate aż przeszedł dreszcz, tyle w tym było mocy.
– Zanim się tu przeprowadziłaś, uważałam, że to zwykła droga, która donikąd nie prowadzi.
– A teraz to nasza droga.
– Jak dorośniemy, możemy pójść wszędzie, dokąd zechcemy.
– Miejsce nie ma znaczenia – dodała Tully.
Kate usłyszała w głosie przyjaciółki jakiś smutek, którego nie rozumiała. Odwróciła się ku niej. Tully wpatrywała się w niebo.
– Myślisz o swojej mamie? – zapytała niepewnie.
– Staram się o niej nie myśleć. – Nastąpiła dłuższa przerwa, a potem Tully zaczęła grzebać w kieszeni w poszukiwaniu paczki Virginia Slims i zapaliła papierosa.
Kate postarała się nie krzywić na dym.
– Chcesz macha?
Kate wiedziała, że nie ma wyboru.
– Mhm. Pewnie.
– Gdyby moja mama była normalna… to znaczy nie chora, powiedziałabym jej, co się stało na tamtej imprezie.
Kate zaciągnęła się ostrożnie, rozkasłała mocno i odparła:
– Dużo o tym myślisz?
Tully oparła się o pień, odbierając papierosa. Po dłuższej chwili powiedziała:
– Mam koszmary.
Kate żałowała, że nie wie, co powiedzieć.
– A twój tata? Z nim możesz porozmawiać?
Tully unikała jej spojrzenia.
– Ona chyba nawet nie wie, kto nim jest. – Ściszyła głos. – Albo dowiedział się o mnie i uciekł.
– To okropne.
– Życie jest okropne. Poza tym ja ich nie potrzebuję. Mam ciebie, Katie. To ty pomogłaś mi to przetrwać.
Kate się uśmiechnęła. Ostry zapach dymu wypełniał przestrzeń między nimi, kłuł w oczy, ale nie przeszkadzało jej to. Ważne, że była tutaj ze swoją najlepszą przyjaciółką.
– Po to się ma przyjaciół.
Następnego wieczoru Tully czytała ostatni rozdział Outsiderów, gdy usłyszała, że mama krzyczy na cały dom:
– Tully, otwórz te cholerne drzwi!
Zatrzasnęła książkę i przeszła do salonu, gdzie Chmura siedziała rozwalona na kanapie i paliła bongo, oglądając Happy Days.
– Przecież jesteś tuż przy drzwiach.
Matka wzruszyła ramionami.
– To so?
– Schowaj to.
Z dramatycznym westchnieniem Chmura pochyliła się i wsunęła bongo pod niski stolik przy kanapie. Tylko ślepy by go nie zauważył, ale niczego więcej nie można było od niej oczekiwać.
Tully odsunęła włosy z twarzy i otworzyła drzwi.
Stała za nimi drobna, ciemnowłosa kobieta, która trzymała przykryte folią naczynie do zapiekanek. Intensywnie niebieski cień do powiek podkreślał jej brązowe oczy, a różowy róż – nałożony zbyt hojnie – stwarzał iluzję ostrych kości policzkowych na jej okrągłej twarzy.
– Ty musisz być Tully – powiedziała głosem, który był wyższy, niż można się było spodziewać. To był dziewczęcy głos, pełen entuzjazmu i pasował do iskier w jej oczach. – Jestem mamą Kate. Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi, ale wasz numer był ciągle zajęty.
Tully domyśliła się, że matka zdjęła słuchawkę z aparatu przy łóżku.
– Och. – Przyniosłam dla ciebie i twojej mamy zapiekankę z tuńczykiem na kolację.