Firefly Lane (edycja filmowa). Kristin Hannah. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788381398442
Скачать книгу
zdobywać świat. Cel uczynił jej przeszłość nieistotną, dał coś, ku czemu zmierzała i czego mogła się trzymać. Wiedziała, że Kate podziela to marzenie. Razem zostaną reporterkami, będą śledzić wydarzenia i opisywać je. Będą zespołem.

      Stała na chodniku, wpatrując się w budynek przed sobą i czując się jak rabuś patrzący na Fort Knox.

      Zaskoczyło ją, że oddział ABC, pomimo wielkiej sławy i wpływów, mieści się w małym budynku w dzielnicy Denny Regrade. Żadnych ciekawych widoków, żadnej imponującej ściany okien czy wypełnionego dziełami sztuki lobby. Jedynie biurko w kształcie litery L, dość ładna recepcjonistka i trzy musztardowożółte krzesełka z plastiku.

      Tully głęboko zaczerpnęła powietrza, wyprostowała się i weszła do środka. W recepcji podała swoje nazwisko, a potem usiadła pod ścianą. Starała się nie wiercić ani nie stukać nogą podczas długiego oczekiwania na rozmowę. Nigdy nie wiadomo, kto cię obserwuje.

      – Panna Hart? – powiedziała recepcjonistka, podnosząc wreszcie wzrok. – Teraz panią przyjmie.

      Tully posłała jej wystudiowany uśmiech niczym do kamery i wstała.

      – Dziękuję.

      Poszła za recepcjonistką do kolejnej poczekalni. Tam znalazła się twarzą w twarz z człowiekiem, do którego pisała co tydzień niemal przez rok.

      – Dzień dobry, panie Rorbach. – Uścisnęła jego dłoń. – Wspaniale, że wreszcie mogę pana poznać.

      Wyglądał na zmęczonego i starszego, niż się spodziewała. Na lśniącej czaszce rosło tylko parę rudo-siwych włosów i to raczej nie tam, gdzie powinny. Jasnoniebieski sportowy garnitur zdobiły białe stębnowania.

      – Zapraszam do mojego gabinetu, panno Hart.

      – Pani Hart – odpowiedziała.

      Należy zacząć właściwie od samego początku. Gloria Steinem mówiła, że nie można zdobyć szacunku, jeśli się go nie będzie domagać.

      Pan Rorbach zamrugał.

      – Słucham?

      – Wolę „pani Hart”, jeśli to panu nie przeszkadza, a jestem przekonana, że nie. Bo jak ktoś po literaturze na Uniwersytecie Georgetown mógłby się opierać przed zmianami? Jestem pewna, że jest pan wzorem świadomości społecznej. Widzę to w pańskich oczach. Podobają mi się zresztą pańskie okulary.

      Wpatrywał się w nią z lekko rozchylonymi ustami, ale po chwili się otrząsnął.

      – Proszę za mną, pani Hart.

      Poprowadził ją nijakim białym korytarzem do ostatnich drzwi z udającego drewno laminatu i otworzył je. Gabinet był niewielki, narożny, a okno wychodziło prosto na betonowy wiadukt kolejki jednoszynowej. Ściany były zupełnie puste.

      Tully usiadła na czarnym składanym krześle przed jego biurkiem.

      Pan Rorbach zajął swoje miejsce i spojrzał na nią.

      – Sto dwanaście listów, pani Hart. – Poklepał grubą papierową teczkę na biurku.

      Zachował wszystkie listy, które wysłała. To musiało coś znaczyć. Tully wyjęła swój najświeższy życiorys z aktówki i położyła go na biurku.

      – Jak pan zapewne zauważył, licealna gazetka raz po raz daje moje teksty na pierwszą stronę. Dołączyłam też szczegółowy artykuł o trzęsieniu ziemi w Gwatemali, poprawioną wersję artykułu o Karen Ann Quinlan i wzruszający esej o ostatnich dniach Freddiego Prinze’a. To dobra próbka moich możliwości.

      – Ma pani siedemnaście lat.

      – Owszem.

      – W przyszłym miesiącu zaczyna pani maturalną klasę w liceum.

      Listy zadziałały. Wiedział o niej wszystko.

      – Zgadza się. I tak przy okazji uważam, że to może być bardzo ciekawy punkt widzenia. Początek klasy maturalnej, obserwowanie absolwentów z rocznika siedemdziesiąt osiem. To mogłyby być comiesięczne relacje z tego, co tak naprawdę dzieje się za murami lokalnego liceum. Jestem pewna, że wasi widzowie…

      – Pani Hart… – Złożył dłonie i oparł podbródek o czubki palców, wpatrując się w nią. Odniosła wrażenie, że próbuje stłumić uśmiech.

      – Tak, panie Rorbach?

      – To oddział ABC, na litość boską. Nie zatrudniamy licealistek.

      – Ale przyjmujecie stażystów.

      – Z Uniwersytetu Waszyngtońskiego albo innych college’ów. Nasi stażyści wiedzą, jak funkcjonuje telewizja. Większość z nich pracowała w mediach uczelnianych. Przykro mi, ale nie jest pani gotowa.

      – Och.

      Wpatrywali się w siebie.

      – Wykonuję tę pracę od bardzo dawna, pani Hart, ale rzadko trafia się ktoś tak ambitny jak pani. – Ponownie poklepał teczkę pełną jej listów. – Umówmy się tak. Nadal będzie mi pani przesyłać swoje teksty. A ja będę panią obserwować.

      – I gdy będę gotowa, by zostać reporterką, zatrudni mnie pan?

      Roześmiał się.

      – Proszę przysyłać mi swoje artykuły. Oraz zadbać o dobre oceny i dostać się na studia, dobrze? A wtedy zobaczymy.

      Tully poczuła przypływ energii.

      – Będę do pana pisać co miesiąc. Pewnego dnia mnie pan zatrudni, panie Rorbach. Zobaczy pan.

      – Nie odważyłbym się obstawiać przeciwko pani.

      Rozmawiali jeszcze przez chwilę, a potem pan Rorbach odprowadził ją do wyjścia. Gdy zbliżali się do schodów, zatrzymał się przy gablocie z nagrodami, w której lśniły złotem dziesiątki statuetek Emmy.

      – Zdobędę kiedyś Emmy – powiedziała Tully, dotykając szyby czubkami palców. Postanowiła, że dzisiejsza porażka jej nie zniechęci. To była tylko komplikacja.

      – Wiesz co, Tallulah Hart, ja ci wierzę. A teraz wracaj do liceum i naciesz się ostatnią klasą. Prawdziwe życie nadejdzie naprawdę szybko.

      Widok na zewnątrz przypominał Seattle z pocztówki: idealny dzień z niebieskim, bezchmurnym niebem, taki, który przekonuje ludzi z prowincji, żeby sprzedali swoje domy w bardziej pochmurnych i mniej efektownych miejscach i przeprowadzili się tutaj. Gdyby tylko wiedzieli, jak rzadkie są takie dni. W tej części świata lato rozpala się jasno i szybko jak raca i równie szybko gaśnie.

      Przyciskając grubą czarną aktówkę dziadka do piersi, Tully szła ulicą do przystanku autobusowego. Po wiadukcie nad jej głową przemknęła z hukiem kolejka jednoszynowa, sprawiając, że ziemia zadrżała.

      Przez całą drogę do domu Tully powtarzała sobie, że to naprawdę jest szansa. Będzie teraz mogła pokazać w college’u, ile jest warta, a potem dostanie jeszcze lepszą pracę. Ale choć bardzo starała się widzieć to z takiej perspektywy, nie opuszczało jej poczucie porażki. Gdy dotarła do domu, wydała się sobie jakaś mniejsza i smętnie opuściła ramiona.

      Otworzyła drzwi od frontu i weszła do środka. Teczkę rzuciła na kuchenny stół. Babcia była w salonie. Siedziała na wytartej starej sofie, stopy oparła na pufie obitym marszczonym aksamitem, a na kolanach trzymała niedokończoną robótkę. Spała i delikatnie pochrapywała. Na jej widok Tully zmusiła się do uśmiechu.

      – Cześć, babciu – powiedziała łagodnie, podeszła do sofy i pochyliła się, by dotknąć kościstej dłoni staruszki. Usiadła obok niej.

      Babcia budziła się powoli. Jej zamglony wzrok przytomniał za grubymi, staromodnymi okularami.

      – Jak poszło?

      – Zastępca