Firefly Lane (edycja filmowa). Kristin Hannah. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788381398442
Скачать книгу
rozwalona na sofie. Na brzuchu miała drobiny marihuany. Uśmiechając się niewyraźnie, spróbowała usiąść, ale jej się nie udało. Na porażkę zareagowała paroma przekleństwami, a potem się roześmiała. W całym domu cuchnęło trawką.

      Pani Mularkey zatrzymała się. Na jej twarzy widać było konsternację.

      – Jestem Margie z naprzeciwka – powiedziała.

      – A ja jestem Chmura – odparła matka Tully, ponownie próbując usiąść. – Fajnie cię poznać.

      – I wzajemnie.

      Przez okropnie niezręczną chwilę po prostu się na siebie patrzyły. Tully nie miała wątpliwości, że bystre oczy pani Mularkey dostrzegają wszystko – bongo pod stolikiem, torebkę po tropikalnych konopiach Maui Waui na podłodze, przewrócony, pusty kieliszek od wina i pudełka po pizzy na stole.

      – Chciałam też dać znać, że zwykle jestem w domu i chętnie zawiozę cię do lekarza czy po zakupy. Wiem, jak chemioterapia wpływa na człowieka.

      Chmura zmarszczyła lekko brwi.

      – Kto ma raka?

      Pani Mularkey spojrzała na Tully, która miała ochotę zwinąć się w kłębek i umrzeć.

      – Tully, pokaż naszej fajowej sąsiadce z jedzeniem, gdzie jest kuchnia.

      Tully właściwie pobiegła do kuchni. W różowym piekle stół zaściełały opakowania po śmieciowym jedzeniu, w zlewie piętrzyły się brudne naczynia, a przepełnione popielniczki stały dosłownie wszędzie. Kolejne dowody ich żałosnego życia, które zobaczy matka jej najlepszej przyjaciółki.

      Pani Mularkey minęła ją, pochyliła się nad piekarnikiem, postawiła naczynie z zapiekanką na ruszcie, a potem zamknęła drzwiczki biodrem i odwróciła się, by przyjrzeć się Tully.

      – Moja Katie to dobra dziewczyna – powiedziała po chwili.

      Zaczyna się.

      – Tak, proszę pani.

      – Modliła się, żeby twoja matka pokonała raka. Ustawiła nawet w swoim pokoju ołtarzyk.

      Tully wbiła wzrok w podłogę, zbyt zawstydzona, by odpowiedzieć. Jak miała wyjaśnić, dlaczego skłamała? Żadna odpowiedź nie będzie wystarczająco dobra, nie dla takiej matki jak pani Mularkey, która kocha swoje dzieci. W tym momencie do palącego wstydu dołączyła fala zazdrości. Może gdyby Tully miała matkę, która by ją kochała, kłamstwo nie byłoby takie proste i takie niezbędne. A teraz straci jedyne, co ma dla niej znaczenie: Katie.

      – Uważasz, że okłamywanie przyjaciół jest w porządku?

      – Nie, proszę pani. – Wpatrywała się w podłogę tak intensywnie, że delikatny dotyk dłoni unoszącej jej brodę zupełnie ją zaskoczył.

      – Będziesz dla Kate dobrą przyjaciółką? Czy taką, która wpędzi ją w kłopoty?

      – Nigdy nie skrzywdziłabym Katie.

      Tully chciała powiedzieć coś więcej, może opaść na kolana i przysiąc, że będzie dobra, ale była tak bliska łez, że wolała się nie ruszać. Patrzyła w ciemne oczy pani Mularkey i dostrzegła w nich coś, czego się nie spodziewała: zrozumienie.

      W salonie Chmura z trudem dotarła do telewizora i zmieniła program. Tully widziała ekran po drugiej stronie zagraconego pokoju: dziennikarka Jean Enersen relacjonowała aktualności.

      – Ty to robisz, tak? – powiedziała cicho pani Mularkey, jakby się obawiała, że Chmura może podsłuchiwać. – Opłacasz rachunki, robisz zakupy, sprzątasz. Kto za to wszystko płaci?

      Tully z trudem przełknęła ślinę. Nikt dotąd nie przejrzał tak jej życia.

      – Babcia co tydzień przesyła czek.

      – Mój ojciec był pijakiem i całe miasto o tym wiedziało – powiedziała pani Mularkey łagodnym głosem, który pasował do jej spojrzenia. – I do tego był podły. W piątki i soboty moja siostra Georgia musiała chodzić do knajpy i ściągać go do domu. Przez całą drogę z baru bił ją i wyzywał. Była jak ci klauni na rodeo, którzy zawsze wchodzą między kowboja i byka. W trzeciej klasie liceum rozumiałam, dlaczego zadawała się z nieciekawym towarzystwem i za dużo piła.

      – Nie chciała, żeby ludzie patrzyli na nią z litością.

      Pani Mularkey pokiwała głową.

      – Nienawidziła takich spojrzeń. Ale ludzie są nieważni. Tego się właśnie nauczyłam. To, kim jest twoja matka i jakie życie prowadzi, nie określa ciebie. Ty możesz dokonywać własnych wyborów. I nie masz się czego wstydzić. Ale musisz mieć wielkie marzenia, Tully. – Spojrzała przez otwarte drzwi na salon. – Jak taka Jean Enersen z telewizji. Kobieta, która osiąga w życiu tak wiele, wie, jak dążyć do tego, czego chce.

      – A skąd mam wiedzieć, czego chcę?

      – Miej oczy otwarte i rób to, co należy. Idź na studia. I ufaj przyjaciołom.

      – Katie ufam.

      – Więc powiesz jej prawdę?

      – A jeśli obiecam, że…

      – Jedna z nas jej powie, Tully. I to powinnaś być ty.

      Tully głęboko zaczerpnęła powietrza i wypuściła je. Choć wyznanie prawdy było wbrew jej instynktowi, tak naprawdę nie miała wyboru. Chciała, żeby pani Mularkey była z niej dumna.

      – Okej.

      – Dobrze. W takim razie widzimy się jutro u nas na kolacji. O piątej. To będzie twoja szansa, żeby zacząć wszystko od nowa.

      Następnego dnia po południu Tully co najmniej cztery razy zmieniała ubranie, próbując dobrać odpowiedni strój. Zanim się wyszykowała, była już tak spóźniona, że musiała przebiec całą drogę do ulicy i pod górę.

      Drzwi otworzyła jej mama Kate. Miała na sobie fioletowe dzwony z gabardyny i pasiasty sweterek w serek z rozszerzanymi rękawami. Uśmiechnęła się i powiedziała:

      – Ostrzegam, u nas panują hałas i szaleństwo.

      – Uwielbiam hałas i szaleństwo – odpowiedziała Tully.

      – W takim razie świetnie się wpasujesz.

      Pani Mularkey objęła Tully ramieniem i poprowadziła ją do salonu o beżowych ścianach, ze zgniłozieloną wykładziną dywanową, jaskrawoczerwoną sofą i wielkim czarnym fotelem. Ściany zdobiły jedynie oprawiony w złotą ramkę obrazek przedstawiający Jezusa i podobizna Elvisa, za to na szafce z telewizorem stały dziesiątki rodzinnych fotografii. Tully natychmiast przypomniał się telewizor w jej domu. Leżały na nim przepełnione popielniczki i puste opakowania po papierosach. Żadnych rodzinnych zdjęć.

      – Bud? – powiedziała pani Mularkey do muskularnego, ciemnowłosego mężczyzny, który siedział na regulowanym fotelu. – To jest Tully Hart z naprzeciwka.

      Pan Mularkey uśmiechnął się i odstawił drinka.

      – No, no. Czyli to o tobie tyle słyszałem. Miło, że z nami jesteś, Tully.

      – To mnie jest miło.

      Pani Mularkey poklepała ją po ramieniu.

      – Kolacja będzie dopiero o szóstej. Katie jest na górze w swoim pokoju. To ten na poddaszu. Jestem pewna, że macie mnóstwo do obgadania.

      Tully zrozumiała przekaz i pokiwała głową, niezdolna wydobyć z siebie głosu. Teraz, gdy już tutaj była, w tym ciepłym domu, w którym pachniało domowymi posiłkami, stojąc przy najbardziej idealnej matce na świecie, nie mogła sobie wyobrazić, że mogłaby to wszystko stracić, nie być tu mile widziana.

      – Nigdy