Holgi spojrzał na kruka ze złością, a Bjarni tylko uśmiechnął.
– Czy nie chciałbyś oddać mi jeszcze jednej przysługi? – zapytał czarnoksiężnik, a zanim przybysz zdążył odpowiedź, Holgi podszedł do jednego z regałów.
– Płacącemu hojnie, nie odmawia się – odparł Bjarni. – Oczywiście jeśli nie pragnie czegoś, co jest niemożliwe do spełnienia.
– Czy są dla ciebie rzeczy niemożliwe? – zapytał czarnoksiężnik, unosząc gęste brwi. Zbliżywszy się do Bjarniego wyciągnął pierścień, w którym tkwił drogocenny kamień. – Wbrew pozorom nie jest wiele wart, ale dla kogoś ma spore znaczenie… powiedzmy, że sentymentalne – dodał Holgi, szepcząc przybyszowi na ucho.
– Raczej magiczne – zauważył Bjarni.
– Zapomniałem, że nie brak ci przenikliwości. – Czarnoksiężnik uśmiechnął się. – Jeśli chcesz zarobić jeszcze, to dostarcz ten pierścień Ragnirowi. To jedynie trzy dni drogi piechotą. Trzeba iść prosto na północ.
– Czy to nie kraniec świata?
– Przynajmniej tego, który znany jest śmiertelnikom – odrzekł Holgi. – Musisz też wiedzieć, że Ragnir jest karłem. Ten pokurcz to łasy na złoto cwaniak, zresztą jak każdy z jego podłego rodu.
– Gdzie trud wart kolejnej sakiewki? – zapytał z przekąsem Czarnobrody. – Bo wędrówka przez lodową pustkę to chyba za mało.
– Będę z tobą uczciwy i wyznam, że wysłałem w tamte strony, choć w różnych misjach, kilku ludzi. Żaden z nich nie powrócił.
Bjarni zaczął rozmyślać. Czy kiedykolwiek ktoś z jego rodu cofnął się przed jakimś wyzwaniem?
– Dobrze, starcze. Umowa stoi. Wyruszę na północ. Wrócę, nim piasek w klepsydrze ponownie się przesypie.
– Podobne zapewnienia słyszałem od kilku przed tobą – odparł Holgi.
– Czy kogokolwiek z nich zwano jednak Krukiem?
– Nie – odparł czarnoksiężnik. – Nikt nie nosił równie złowróżbnego przydomka. Żaden nie był też tak pewny siebie.
– Przedstawiciele naszego rodu tak już mają! – zawołał Grimo, bijąc skrzydłami z zadowoleniem. A potem, przysiadając na ramieniu Bjarniego i korzystając z chwilowej nieuwagi czarnoksiężnika, szepnął najemnikowi na ucho: – Nie ufaj Ragnirowi, zwłaszcza jego przymilnym słowom, ale nie myśl też, że Holgi jest twoim przyjacielem.
Po trzech dniach i trzech nocach wędrówki, gdy Bjarni ledwo już stał na nogach, a każdy mocniejszy podmuch wichru chwiał nim, w mrokach nocy zamigotało światło. Podążył zatem w tę stronę, brnąc przez zaspy, aż w końcu dostrzegł niewyraźny zarys jakiegoś budynku. Gdy był już blisko, zdawało mu się, że widzi spore domostwo, ze spadzistym dachem, rzędem niedużych okien i wielkimi drzwiami, przypominającymi wrota prowadzące do dworu możnego pana na rozległych włościach.
Nie to jednak było najdziwniejsze. Bjarni już z dala słyszał, jak z wnętrza wielkiej chaty dobiegają wesołe odgłosy zabawy. Wydawało się, że biesiada sprosiła na to odludzie licznych gości. A gdy zbliżył się znacznie, przed wrotami prowadzącymi do budynku ujrzał chłopca, na oko dziesięcioletniego, który, siedząc na skraju wielkiej beczki, machał obutymi w skórzane ciżmy nogami. Bjarni szybko zorientował się, że ma do czynienia nie z dzieckiem, a karłem. Dostrzegł też, że beczka wypełniona jest po brzegi złotem i kosztownościami.
Po chwili, kiedy wędrowiec stanął opodal bramy prowadzącej do chaty, Bjarni i Ragnir – bo nie mógł to być nikt inny – spojrzeli sobie w oczy. Twarz karła zorana była zmarszczkami i pokryta bruzdami, co dodawało jej złowieszczego charakteru. Ubrany w granatowy kubrak i żółte spodnie, z zaciągniętym na głowę kapturem, spod którego wystawał wysadzany drogimi kamieniami diadem, Ragnir również patrzył na przybysza z zaciekawieniem. Mrużąc jedno z wyłupiastych oczu i drapiąc się po wydatnym, garbatym nosie, odezwał się w końcu skrzekliwym głosem:
– A zatem to ciebie zowią Krukiem. Sporo o tobie słyszałem, choć… – rzekł karzeł, przypatrując się uważnie wędrowcowi. – Wieści były chyba przesadzone. No i bogowie muszą ci nie sprzyjać, skoro straciłeś po drodze zapasy i pewnie miałeś parę niemiłych przygód. A może ktoś, kto zna potężną magię, próbuje nastawać na twoje życie? Nie zastanawiałeś się nad tym?
Przemarznięty, zasypany śniegiem, wychudzony, ze zlepionymi włosami i zmierzwioną brodą, do której przyczepiały się sopelki lodu, Bjarni nie wyglądał dostojnie. Ale nawet niewprawne oko musiało dostrzec w spojrzeniu wędrowca blask.
– Ty… Ty jesteś Ragnir – powiedział Bjarni łamiącym się głosem.
– Nie da się ukryć – zachichotał karzeł. – Przynajmniej tak mnie nazywają w sagach, bo język podziemnych plemion zdaje się śmiertelnikom zbyt trudny do wymówienia.
– Przysłał mnie tu Holgi.
– Czego chce ten zabawny starzec? – Ragnir zeskoczył z beczki na której siedział i podszedł do Bjarniego. Karzeł sięgał przybyszowi zaledwie do pasa. – Błony nietoperza? Śliny ropuchy? A może jeszcze innego specyfiku? Nie mogę być mu zatem pomocny. Gromadzę złoto… – powiedział Ragnir z dreszczem zadowolenia. – Czemu Holgi najął sobie pachołka? Nie mógł sam się tutaj pofatygować?
Bjarni puścił te złośliwe uwagi mimo uszu.
– Holgi prosił bym przekazał ci to – powiedział, rzuciwszy w kierunku Ragnira złoty pierścień. Karzeł pochwycił go zręcznie i zaczął przyglądać się jubilerskiej robocie. Złoto sprawiło, że jego twarz się rozpromieniła.
– Piękny, cudny, oszałamiający! – powiedział Ragnir z zadowoleniem. – Możesz przekazać swojemu panu wyrazy mego zadowolenia. Tak… My tu gadu, gadu o interesach, a ty musisz być wielce strudzony, co? Niegrzecznie z mojej strony zadręczać cię pytaniami. Skoro wybrałeś się aż na kraniec świata, nie mogę cię wypuścić tak po prostu. Sam przyznasz, że jeśli chcesz powrócić do wieży Holgiego i ponownie przebrnąć przez wieczną zmarzlinę, to musisz się ogrzać, porządnie najeść i wyspać. Inaczej martwy spoczniesz na wieki wśród śniegów!
Bjarni wiedział, że karzeł ma rację. Pamiętał jednak o przestrogach Grima. Ragnirowi nie można było ufać.
– Wiem, wiem – odezwał się znowu karzeł. Łypiąc okiem i jakby czytając w myślach mężczyzny powiedział: – Widzę to po twej nietęgiej minie. Przestrzegano cię, by nie wierzyć moim słowom. Czy jednak możesz ufać czarnoksiężnikowi i jego pomagierowi, skoro wysłali cię na pewną śmierć? Nie masz chyba złudzeń, że wędrówka była tak uciążliwa za sprawą ich knowań? Pewnie słyszałeś, że niejeden śmiałek wyruszył na północ i nigdy już nie powrócił… To prawda! Część nie miała po prostu dość sił i ducha, by przedrzeć się przez wieczne śniegi. Wielu jednak skorzystało z mej gościny i zostali po dziś dzień, z własnej woli. Nikogo nie więziłem i nie zamierzam.
– Doprawdy? – Bjarni nie chciał dowierzać.
– Zapraszam jedynie na biesiadę – powiedział Ragnir wskazując drzwi prowadzące do gospody. – Czy słyszysz wesołe głosy, które dobiegają z wnętrza gospody? Po co tłuc się po świecie, jeśli można wieść szczęśliwe życie, nie ruszając się z miejsca? Ofiarowuję szczęście, drogi Bjarni. Gdy ktoś przybywa w me skromne progi, musi jedynie zapłacić w złocie. Jedna moneta lub trzy. Może