Bjarni nie wyczuwał w słowach karła żadnego oszustwa. Blask złota, piętrzącego się w wielkiej beczce, także działał na wyobraźnię.
– Dobrze, Ragnirze – odparł Bjarni. – Skorzystam z twej propozycji… Mógłbym też wyciągnąć miecz, zagłębić ostrze w twych wnętrznościach, a potem udać się na biesiadę, nie przejmując się, że spróbujesz swych knowań. Złoto również należałoby wtedy do mnie.
– Mógłbyś. – Karzeł uśmiechnął się chytrze. – Byli tacy, którzy próbowali tak właśnie postąpić. Rozejrzyj się dobrze.
Bjarni zaczął uważniej wodzić oczami po okolicy. Ze śnieżnych zasp wystawały ludzkie kości i zwykle szczerbate czaszki.
– Chyba nie mam wyjścia – odparł Bjarni.
– Rzeczywiście – przytaknął karzeł, kłaniając się i zapraszając zachęcającym ruchem dłoni. – Wiem, że nie przelękniesz się wyzwania. Tacy jak ty żyją tylko po to, by się z wyzwaniami mierzyć!
– Znasz mnie chyba lepiej niż ja sam – rzekł Bjarni, który przestąpiwszy kilka stopni pchnął wielkie, zdobione wrota. Wnet blask ogromnej hali oślepił go. Ragnir śmiał się złośliwie za jego plecami.
Minął dzień, czy może upłynęły lata? Niepodobna było odgadnąć. Bjarni, wspominając czas pełen przygód, nie potrafił sobie przypomnieć jak znalazł się w tym błogosławionym miejscu, do którego troski nie miały dostępu.
Wielką salę zalewał ciepły blask setek świec i dziesiątek pochodni. Za oknami śnieg wirował, a na niebie kotłowały się chmury, ale żaden chłód, żaden powiew nawałnicy nie mógł wedrzeć się do środka. Na podłużnym, ustawionym pośrodku stole, leżały półmiski z wyszukanymi potrawami oraz napełnione po brzegi dzbany. Złote puchary wędrowały z rąk do rak. Wesoła gromadka wojowników i przysiadających obok nich dziewcząt, wznosiła toasty wśród nieustannych żartów i opowieści. A Bjarni, uśmiechając się wciąż, jadł z ochotą i dokazywał.
– Zdrowie Bjarniego Kruka! – Ktoś zawołał głośno. – Niechaj pogromca morskiej bestii żyje nam w chwale!
Zewsząd dało się słyszeć szczęk wysuwanych z pochew mieczy i gromkie okrzyki. Bjarni z trudem przywołał w swej pamięci obraz minionych chwil. Pamiętał jak jeszcze niedawno, z krzykiem na ustach, zagłębiał ostrze swego miecza w gorących wnętrznościach morskiego węża, oplatającego wielką łódź na pełnym morzu. Czy był to tylko sen?
– Co cię do nas sprowadza, wędrowcze? – Obok Bjarniego zasiadła młoda dziewczyna, o rumianej twarzy i jasnych, splecionych w warkocz włosach. Dekolt jej sukni ukazywał bujny i kształtny biust. Nieznajoma oplotła ramieniem wojownika.
– Nie wiem – odparł Bjarni szczerze, zamyśliwszy się jednocześnie. – Nie pamiętam już. Ale… podoba mi się tu!
– Jak każdemu! – Dziewczyna zaśmiała się w głos. – Po co zresztą rozpamiętywać to, co było, jeśli cały świat ma się na wyciągnięcie dłoni?
– Nie wiem, ile spędziłem tutaj dni… Nie potrafię zliczyć. Ale każdy wydaje się inny, a kolejne noce czarowniejsze od poprzednich! Zdaje mi się też, że wczoraj ubiłem morską poczwarę, co okryło mnie sławą. Dzień wcześniej odkrywałem nowy ląd… Teraz pamięć wraca.
– A czy mnie widzisz po raz pierwszy? – zapytała, pochylając się nad nim. Bjarni uśmiechnął się, a potem schwycił kobietę za piersi. Ich usta złączyły się.
– Chciałbym, byś pozostała wiecznie przy moim boku. Tyle wiem…
– Pewnie mówiłeś to każdej, gdy kolejne noce mijały, co? – Dziewczyna wplotła palce w bujną brodę wojownika.
– Jak ci na imię? I skąd znasz moje?
– Jestem Yngvild. A twoje imię powtarzają tu wszyscy. Słychać je także w pieśniach skaldów.
– Nalejesz mi jeszcze miodu? – zapytał Bjarni sięgając po naczynie. – Tylko trzeba zawołać służbę, bo dzban już opróżniony.
– Opróżniony? – zawołała dziewczyna. – Żartowniś z ciebie! Nic tu się nie kończy… Chyba że sam tego zechcesz – powiedziała i podniosła ciężki od miodu dzban, a potem napełniła złoty puchar i postawiła przed Bjarnim.
– Rzeczywiście, cudowna gospoda! – rzekł, przykładając puchar do ust i wznosząc kolejny toast wraz z tłumem zebranych.
– Nie inaczej! – przytaknęła Yngvild. – Poczekaj, aż skald zacznie swoją opowieść. Pewnie znów twe czyny będą jej ważną częścią.
Dźwięk strun zabrzmiał w końcu, a mężczyzna z brodą do pasa, któremu bogowie udzielili łaski snucia zajmujących opowieści, zaczął recytować. Kiedy Bjarni zwilżył raz jeszcze usta słodkim miodem, przed jego oczami zaczęły pojawiać się obrazy. Okręty znowu wypływały ku nieznanym lądom, a horyzont jaśniał w błękicie. Zbliżał się czas chwały i przygód.
Ragnir, siedząc na beczce, zagłębiał z lubością dłonie w jej pełnym kosztowności wnętrzu. Stulecia upływały jedno po drugim, a karłowi nie nudziła się ta prosta czynność, zwłaszcza, że raz na jakiś czas pojawiały się w beczce nowe monety, pierścienie, łańcuchy. Cóż to była za rozkosz i radość! W dodatku na krańce świata docierało niewiele ze słonecznego blasku, więc nie trzeba było chować się przed nim w górskich pieczarach.
Kiedy jednak do uszu Ragnira dobiegło krakanie, karzeł zaczął ze złością wpatrywać się w pokryte chmurami niebo. Nie lubił, gdy ktoś mu przeszkadzał, chyba, że natręt był skłonny dorzucić jakąś kosztowność do gromadzonego w beczce skarbu. Czy jednak można było spodziewać się hojności po kruku? Czarny punkt rósł i rósł na niebie, aż w końcu ukazał się zarys wielkich skrzydeł. Krakanie ptaszyska stawało się coraz głośniejsze i Ragnir musiał przysłonić uszy. Kruk wkrótce przysiadł na ośnieżonej gałęzi samotnego drzewa, która wznosiło powykręcane konary ku niebiosom.
– Witaj, Grimo – powiedział Ragnir, spoglądając na podniebnego wędrowca. – Dawno się nie widzieliśmy. Upłynęły chyba dziesiątki lat… Słabo u mnie z rachubą czasu, bo zajmują mnie sprawy wieczne, takie jak złoto czy rubiny. Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, byłeś jeszcze człowiekiem. Ten głupiec Holgi uczynił jednak z ciebie swego skrzydlatego posłańca, jak widzę. Nie pasuje do ciebie ta postać. – Karzeł wykrzywił usta z niesmakiem. – Kruki są wszak mądre, a tobie bogowie poskąpili rozumu. No co tak patrzysz? Spoglądasz w okno gospody, jakbyś pragnął znaleźć się w jej wnętrzu. Nie mogę ci zabronić, ale wiedz, że należy uiścić opłatę i…
Ragnir nie zdążył dokończyć. Grimo przeleciał nad jego głową, strąciwszy z niej kaptur, a znalazłszy się łokieć ponad beczką, wypuścił z dzioba złotą monetę, która z brzękiem upadła.
Chwilę potem karzeł z nienawiścią zaczął wygrażać przelatującemu przez okno gospody krukowi.
– Obyś już tam pozostał na wieki! – zawołał Ragnir, uderzając pięścią w beczkę, aż posypały się z niej monety.
Gdy za sprawą nienazwanej magii zapadający mrok rozniecił ogień w palenisku i kiedy niebo upstrzone zostało rojem gwiazd, złote puchary znowu poszły