Krawędź wieczności. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Юмористическая проза
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-260-9
Скачать книгу
mogliby zostać sprowokowani do przeprowadzenia inwazji na Kubę, choć w zamyśle miało być odwrotnie. Na wyspie przebywała ukochana siostra Dimki. Istniała nawet możliwość, że w toku wydarzeń zapłonie iskra wojny jądrowej, ta zaś położy kres kapitalizmowi, komunizmowi, a być może także istnieniu całej rasy ludzkiej.

      Z drugiej strony Dimka nie mógł pohamować dreszczu emocji. Cóż to byłby za przeolbrzymi cios w zadufanych, pewnych siebie braci Kennedych, w Stany Zjednoczone, tego globalnego łotra, oraz w cały blok mocarstw kapitalistyczno-imperialistycznych. Gdyby zagrywka się powiodła, przyniosłaby wielki triumf Związkowi Socjalistycznych Republik Radzieckich i Chruszczowowi.

      Jak postąpić? Dimka zaczął myśleć praktycznie, w jaki sposób ograniczyć apokaliptyczne zagrożenia związane z planem pierwszego sekretarza.

      – Moglibyśmy zacząć od podpisania traktatu pokojowego z Kubą. Amerykanom trudno byłoby zaprzeczyć, że planowali napaść na ubogi kraj Trzeciego Świata. – Chruszczow spojrzał na Dimkę bez entuzjazmu, lecz milczał, więc ten mówił: – Potem przyspieszylibyśmy dostawę broni konwencjonalnej na Kubę. Kennedy’emu niezręcznie byłoby protestować, bo dlaczego jakiś kraj nie miałby kupować uzbrojenia dla swojej armii? Na koniec moglibyśmy wysłać pociski…

      – Nie – przerwał mu Chruszczow. Dimka przypomniał sobie, że jego pryncypał nigdy nie był zwolennikiem stopniowania działań. – Zrobimy inaczej. Wyślemy pociski po cichu, zapakujemy je do skrzyń z napisami rury melioracyjne albo coś w tym rodzaju. Nawet kapitanowie statków nie będą wiedzieli, co jest w środku. Przerzucimy na Kubę specjalistów, którzy zmontują wyrzutnie. Amerykańcy się nie połapią, co kombinujemy.

      Dimce zakręciło się w głowie od lęku i ekscytacji. Tak wielkie przedsięwzięcie będzie niesłychanie trudno zachować w sekrecie, nawet w Związku Radzieckim. Tysiące ludzi weźmie udział w pakowaniu sprzętu, wysyłaniu go koleją do portów, rozpakowywaniu na Kubie i rozmieszczaniu. Czy to w ogóle możliwe, by zapewnić sobie milczenie ich wszystkich?

      Mimo to nie protestował.

      – A potem, kiedy rakiety będą gotowe do odpalenia – ciągnął Chruszczow – wydamy oświadczenie. Sprawa zostanie zamknięta, Amerykanie nic nie będą mogli na to poradzić.

      Chruszczow uwielbiał takie monumentalne gesty. Dimka uświadomił sobie, że za nic nie zdoła mu tego wyperswadować.

      – Zastanawiam się tylko, jak prezydent Kennedy zareaguje na taki komunikat – rzekł ostrożnie.

      Chruszczow prychnął pogardliwie.

      – To chłoptaś, bojaźliwy i słaby żółtodziób.

      – Oczywiście – przytaknął Dimka, lecz obawiał się, że pierwszy sekretarz może nie doceniać młodego prezydenta Stanów Zjednoczonych. – Ale szóstego listopada odbędą się wybory uzupełniające. Jeśli informację o pociskach ujawnimy w czasie kampanii, Kennedy znajdzie się pod ogromną presją polityczną, by poczynić drastyczne kroki. Tylko w taki sposób mógłby uniknąć haniebnej klęski wyborczej.

      – Wobec tego trzeba dopilnować, by do szóstego listopada sprawa pozostała w tajemnicy.

      – Kto ma to zrobić? – zapytał Dimka.

      – Wy. Będziecie kierować tą operacją i odpowiadać za moje kontakty z Ministerstwem Obrony, które będzie musiało wszystko przeprowadzić. Waszą rolą będzie dopilnować, żeby nie doszło do przecieku, zanim będziemy gotowi.

      – Dlaczego wybraliście właśnie mnie? – wykrztusił wstrząśnięty Dimka.

      – Nienawidzicie tego kutasa Filipowa, więc postaracie się go przeczołgać.

      Dimka był zbyt oszołomiony, by dociekać, skąd Chruszczow wie o jego niechęci do Filipowa. Armia otrzymała prawie niewykonalne zadanie i to na niego, Dimkę, spadnie wina, jeśli coś się nie powiedzie. Sytuacja była wręcz katastrofalna.

      Wiedział doskonale, że nie wolno mu wyrażać obaw.

      – Dziękuję wam, Nikito Siergiejewiczu – rzekł oficjalnie. – Możecie na mnie polegać.

      ROZDZIAŁ 15

      Limuzyna GAZ-13 zwana była mewą ze względu na opływowe tylne skrzydła w amerykańskim stylu. Mogła wyciągnąć sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, choć przy jeździe z taką prędkością po radzieckich drogach o komforcie nie mogło być mowy. Występowała w kolorze wiśniowo-kremowym z białymi oponami, lecz Dimka miał czarną.

      Samochód podjeżdżał do nabrzeża przystani w Sewastopolu na Ukrainie, on zaś siedział na jego tylnej kanapie. Miasto usadowiło się na koniuszku Półwyspu Krymskiego, który wrzynał się w Morze Czarne. Przed dwudziestu laty Niemcy zrównali je z ziemią bombardowaniami lotniczymi i artyleryjskimi. Po wojnie Sewastopol odbudowano: balkony w stylu śródziemnomorskim i weneckie łuki miały nadawać mu klimat radosnego nadmorskiego kurortu.

      Dimka wysiadł i spojrzał na zacumowany przy pirsie frachtowiec do przewozu drewna, z ponadwymiarowymi lukami ładunkowymi na pnie drzew. W blasku palącego letniego słońca dokerzy ładowali na pokład narty i kartony zimowej odzieży wyraźnie oznaczone tak, by sprawiały wrażenie, że statek kieruje się na lodowatą północ. Dimka wykoncypował zwodniczą nazwę operacja Anadyr – tak nazywało się miasto na Czukotce.

      Obok auta Dimki zaparkowała druga mewa. Wysiadło z niej czterech mężczyzn w mundurach wywiadu Armii Czerwonej i czekało na jego polecenia.

      Wzdłuż doku biegły tory kolejowe, nad nimi zaś stanął okrakiem wielki dźwig suwnicowy umieszczony tak, by można było przenosić ładunek z wagonów prosto na statek. Dimka zerknął na zegarek.

      – Pierdolony pociąg powinien już tu być.

      Nerwy miał napięte do granic. Nigdy czegoś takiego nie odczuwał i dopóki nie rozpoczęła się ta operacja, właściwie nie wiedział, czym jest stres.

      Najwyższą szarżą Armii Czerwonej obecną w porcie był pułkownik Pankow. Zwracał się do Dimki oficjalnie i z szacunkiem.

      – Mam zadzwonić, Dmitriju Iljiczu?

      – Zdaje się, że nadjeżdża – odezwał się drugi oficer, porucznik Mejer.

      Dimka spojrzał na tory. Z oddali sunął powoli długi wąż niskich, odkrytych wagonów załadowanych długimi drewnianymi skrzyniami.

      – Czemu, do kurwy nędzy, wszyscy uważają, że kwadrans spóźnienia jest dozwolony? – warknął Dimka.

      Obawiał się działalności szpiegów. Złożył wizytę w miejscowej placówce KGB i przejrzał listę podejrzanych osób zamieszkałych na tym terenie. Byli to sami dysydenci: poeci, księża, malarze abstrakcyjni i Żydzi pragnący wyjechać do Izraela – czyli typowi radzieccy malkontenci, równie groźni jak członkowie klubu cyklistów. Mimo to Dimka kazał ich wszystkich aresztować, jednak żaden nie wydał mu się niebezpieczny. CIA niemal na pewno miała w Sewastopolu prawdziwych agentów, lecz KGB nie wiedziało, kim są.

      Ze statku zszedł po trapie mężczyzna w mundurze kapitana i zwrócił się do Pankowa:

      – To wy tutaj dowodzicie, pułkowniku?

      Pankow skinieniem głowy wskazał Dimkę.

      – Mój statek nie może płynąć na Półwysep Czukocki – oznajmił kapitan, lecz z mniejszym niż poprzednio szacunkiem.

      – Wasz port docelowy jest utajniony – poinformował go Dimka. – Macie o nim nie mówić.

      Trzymał w kieszeni zalakowaną kopertę, którą kapitan otworzy po przejściu z Morza Czarnego na Śródziemne. Wtedy dowie się, że zmierza na Kubę.

      – Potrzebny jest mi