Macke zaczerwienił się, ale powściągnął gniew.
– Jak wspomniałem, chcę pomówić z właścicielem lokalu o sprawie natury osobistej.
– Proszę przyjść rano. Godzina dziesiąta panu odpowiada?
Macke zignorował tę propozycję i brnął dalej:
– Mój brat działa w biznesie restauratorskim.
– Ach! Może go znam? Nazywa się Macke? Jaki lokal prowadzi?
– Mały bar dla robotników we Friedrichshain.
– W takim razie nie sądzę, byśmy się spotkali.
Lloyd uważał, że Robert postępuje nieroztropnie, wbijając Mackemu szpilki. Policjant był niegrzeczny, ale mógł mu bardzo zaszkodzić.
– Brat chciałby kupić tę restaurację – wyjaśnił Macke.
– Pański brat chce się wybić, tak jak pan.
– Jesteśmy gotowi zapłacić panu dwadzieścia tysięcy marek, suma byłaby rozłożona na dwa lata.
Jörg parsknął śmiechem.
– Pozwoli pan, że coś panu wyjaśnię, komisarzu – zaczął Robert. – Jestem austriackim hrabią. Przed dwudziestu laty miałem na Węgrzech zamek i dużą posiadłość, w której mieszkały moja matka i siostra. Wojna odebrała mi rodzinę, zamek, ziemię, a nawet ojczyznę, która… uległa miniaturyzacji. – Głos Roberta, w którym pobrzmiewał sarkazm, teraz stał się ochrypły ze wzruszenia. – Przyjechałem do Berlina, nie mając nic oprócz adresu Waltera von Ulricha, dalekiego kuzyna. Na przekór wszystkiemu zdołałem otworzyć tę restaurację. – Przełknął ślinę. – Ona jest wszystkim, co mam. – Zrobił pauzę, by napić się kawy. Wszyscy milczeli. Robert wziął się w garść i w jego głosie znów pojawił się ton wyższości. – Nawet gdyby przedstawił pan hojną ofertę, a tak nie jest, odmówiłbym, bo nie sprzedam tego, co jest treścią mojego życia. Nie chcę być wobec pana niegrzeczny, mimo że pan był impertynencki. Moja restauracja nie jest na sprzedaż za żadną cenę. – Wstał i wyciągnął rękę. – Dobranoc, panie komisarzu.
Macke machinalnie uścisnął mu dłoń, a potem spojrzał na niego, jakby tego pożałował. Kiedy wstawał, jego twarz przybrała purpurową barwę i malował się na niej gniew.
– Jeszcze porozmawiamy – warknął, wychodząc.
– Ale prostak – mruknął Jörg.
– Widzisz, co musimy znosić? – powiedział Walter do Ethel. – Włożył ten mundur, więc może robić, co mu się podoba!
Lloyda zaniepokoiła pewność siebie Mackego. Sprawiał wrażenie, jakby był przekonany, że może kupić lokal za wymienioną sumę. Odmowę Roberta potraktował jako chwilową przeszkodę. Czyżby naziści mieli aż tak wielką władzę?
Właśnie to było celem Oswalda Mosleya i brytyjskich faszystów – chcieli, by w ich kraju rządy prawa ustąpiły miejsca przemocy i dyktaturze. Dlaczego ludzie są tacy cholernie głupi?
Goście włożyli płaszcze i kapelusze i pożegnali się z Robertem i Jörgiem. Gdy tylko znaleźli się na ulicy, Lloyd poczuł zapach dymu, i nie był to dym z papierosów. Cała czwórka wsiadła do samochodu Waltera, bmw dixi 3/15. Lloyd wiedział, że to niemiecka wersja austina 7. W parku Tiergarten wyprzedziły ich dwa wozy strażackie, głośno dzwoniąc.
– Ciekawe, gdzie się pali – zastanawiał się Walter.
Po chwili ujrzeli płomienie prześwitujące między drzewami.
– Chyba w pobliżu Reichstagu – orzekła Maud.
– Zobaczmy, co się dzieje – powiedział zaniepokojony Walter. Wykonał nagły skręt. Woń dymu się nasiliła. Płomienie strzelały w niebo wyżej niż czubki drzew.
– To duży pożar – stwierdził Lloyd.
Wyjechali z parku na Königs Platz rozciągający się między gmachami Reichstagu i Opery Krolla. Reichstag stał w ogniu. Czerwone i żółte błyski tańczyły wokół okien o klasycystycznych zarysach. Płomienie i dym przebijały się przez główną kopułę.
– Och, nie! – krzyknął Walter głosem przepełnionym żalem. – O mój Boże, nie.
Zatrzymał samochód i wszyscy wysiedli.
– To katastrofa – jęknął.
– Taki piękny stary gmach – dodała Ethel.
– Budynek nie jest ważny – rzucił ku jej zaskoczeniu Walter. – Te płomienie trawią nasz ustrój demokratyczny.
W odległości około pięćdziesięciu metrów stała niewielka grupka ludzi i obserwowała pożar. Przed gmach podjechały wozy strażackie; z sikawek tryskała woda, która zalewała płomienie i popękane okna. Garstka policjantów gapiła się bezczynnie. Walter zagadnął jednego z nich:
– Jestem deputowanym. Kiedy zaczął się pożar?
– Przed godziną – odparł funkcjonariusz. – Złapaliśmy jednego ze sprawców. Miał na sobie tylko spodnie! Wykorzystał ubranie jako podpałkę.
– Ustawcie kordon, odgrodźcie teren liną – polecił Walter. – Niech ludzie zachowają bezpieczną odległość.
– Tak jest – odrzekł policjant i odszedł.
Lloyd zbliżył się nieco do płonącego budynku. Strażacy opanowywali pożar; płomieni i dymu było mniej. Lloyd ominął wozy strażackie i podszedł do okna. Nie wydawało mu się to niebezpieczne; jak zwykle ciekawość wzięła górę nad ostrożnością.
Zajrzawszy przez okno, zobaczył, że zniszczenia są poważne: mury i sufity zawaliły się, tworząc zwały gruzu. Obok strażaków widział mężczyzn w cywilnych ubraniach, przypuszczalnie urzędników Reichstagu, którzy szacowali rozmiar strat. Lloyd wszedł do środka i znalazł się na schodach.
Policja ustawiała kordon bezpieczeństwa, a pod gmach z rykiem silników podjechały dwa czarne mercedesy. Z drugiego wyskoczył mężczyzna w jasnym trenczu i kapeluszu z opadającym rondem. Miał niewielki wąsik. Lloyd uświadomił sobie, że widzi nowego kanclerza Niemiec, Adolfa Hitlera.
Za nim szedł wyższy mężczyzna w czarnym mundurze Schutzstaffel, czyli SS; był to jego osobisty ochroniarz. Za nimi podążał szef propagandy, pałający nienawiścią do Żydów Joseph Goebbels. Lloyd znał tych ludzi ze zdjęć w gazetach. Tak bardzo chciał zobaczyć ich z bliska, że zapomniał o strachu.
Hitler wbiegał na górę po dwa stopnie naraz, zmierzając w stronę Lloyda, a ten, tknięty impulsem, otworzył wysokie drzwi i przytrzymał je, by kanclerz mógł wejść. Hitler skinął głową i minął go, a jego świta wkroczyła za nim.
Lloyd także wszedł do środka, nikt go nie zagadnął. Podwładni Hitlera uznali nieznajomego za pracownika Reichstagu, on zaś pomyślał to samo o nich.
Powietrze wypełniała dusząca woń mokrego popiołu. Hitler i jego towarzysze przekraczali zwęglone belki i węże strażackie, wdeptując w błotniste kałuże. W drzwiach sali stanął rosły Hermann Göring. Jego olbrzymi brzuch opinał płaszcz z wielbłądziej wełny, kapelusz miał rondo modnie podwinięte z przodu. Oto