Zima świata. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Юмористическая проза
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-259-3
Скачать книгу
nie mogę nie przyjść do pracy.

      Wszyscy dorośli bali się wyborów powszechnych wyznaczonych na następną niedzielę. Mama i tata Carli obawiali się, że naziści zdobędą pełnię władzy.

      – Poza tym z Londynu przyjeżdża moja przyjaciółka. Może uda się namówić Waltera, żeby wziął wolny dzień i popilnował Carli.

      – Może do niego zadzwoń? – zaproponowała Monika.

      Niewielu ludzi miało w domach telefony, lecz Franckowie należeli do tych szczęśliwców. Carla i jej matka weszły do domu. Urządzenie stało na stoliku z cieniutkimi nóżkami umieszczonym koło drzwi. Mama Carli podniosła słuchawkę i podała numer biura ojca w Reichstagu. Gdy ją połączono, wyjaśniła mu, jaka jest sytuacja. Słuchała go przez minutę, a potem spojrzała gniewnie.

      – Moja gazeta zachęci sto tysięcy czytelników, by prowadzili kampanię na rzecz Socjaldemokratycznej Partii Niemiec – przypomniała. – Naprawdę masz dzisiaj coś ważniejszego do roboty?

      Carla domyślała się, jaki będzie koniec tej sprzeczki. Ojciec bardzo ją kochał, wiedziała o tym, ale w ciągu jedenastu lat ani razu nie opiekował się nią przez cały dzień. Ojcowie wszystkich koleżanek postępowali tak samo. Mężczyźni nie zajmowali się takimi sprawami, jednak mama czasem udawała, że nie zna zasad rządzących życiem kobiet.

      – Wobec tego będę musiała zabrać ją ze sobą do redakcji – stwierdziła. – Aż boję się pomyśleć, co powie Jochmann. – Herr Jochmann był jej szefem. – Trudno go uznać za feministę, nawet gdy jest w najlepszym nastroju. – Odłożyła słuchawkę, nie pożegnawszy się.

      Carla nie znosiła, kiedy rodzice się kłócili, a dzisiaj zdarzyło się to już po raz drugi. Nagle cały świat chwiał się w posadach. Carla o wiele bardziej bała się kłótni niż nazistów.

      – No trudno, idziemy. – Mama westchnęła, kierując się do drzwi.

      Nawet nie zobaczę Wernera, pomyślała ze smutkiem Carla.

      Właśnie w tej chwili w holu pojawił się ojciec Friedy, rumiany jegomość z małym czarnym wąsikiem, pogodny i pełen energii. Zatrzymał się, by zamienić kilka uprzejmych zdań z Maud. Monika pomagała mu włożyć czarną pelisę z futrzanym kołnierzem.

      Podszedł do schodów.

      – Wernerze! – zawołał. – Bo pojadę bez ciebie! – Założył szary zamszowy kapelusz i wyszedł.

      – Już jestem, już jestem! – Werner zbiegał po stopniach niczym tancerz. Był wysoki jak ojciec, ale przystojniejszy, i miał nieco za długie jasnorude włosy. Pod pachą trzymał skórzaną teczkę wypchaną książkami, w drugiej ręce niósł łyżwy i kij hokejowy. Zatrzymał się na chwilę. – Dzień dobry, Frau von Ulrich – powiedział grzecznie. – Cześć, Carla, moja siostra ma odrę – dodał nieco swobodniej.

      Carla poczuła, że się rumieni.

      – Wiem – odparła. Chciała powiedzieć coś miłego, a zarazem zabawnego, lecz nic nie przychodziło jej do głowy. – Ja nigdy na to nie chorowałam, więc nie mogę się z nią zobaczyć.

      – Ja miałem odrę w dzieciństwie – odrzekł, jakby to było bardzo dawno temu. – Muszę się spieszyć – dodał przepraszającym tonem.

      Carla nie chciała tak szybko tracić Wernera z oczu, więc wyszła za nim. Szofer Ritter stał przy otwartych tylnych drzwiach auta.

      – Co to za wóz? – zapytała. Chłopcy zawsze znali marki samochodów.

      – Limuzyna Mercedes-Benz W-dziesięć.

      – Musi być bardzo wygodny. – Zauważyła, że mama spogląda na nią trochę zaskoczona, a trochę rozbawiona.

      – Podwieźć cię? – spytał Werner.

      – Byłoby fajnie.

      – Zapytam ojca. – Werner wsunął głowę do samochodu i coś powiedział.

      Carla odwróciła się do mamy.

      – Może pojedziemy autem!

      Maud wahała się, ale tylko przez chwilę. Nie pochwalała przekonań politycznych Herr Francka, który finansował nazistów, lecz ranek był zimny i nie zamierzała wzgardzić podwózką ciepłym samochodem.

      – To bardzo miłe z twojej strony, Ludwigu.

      Wsiadły do auta, z tyłu było miejsce dla czterech osób. Ritter ruszył płynnie.

      – Przypuszczam, że jedziesz na Koch Strasse? – rzucił Herr Franck. Redakcje wielu gazet i wydawnictw mieściły się przy tej samej ulicy w dzielnicy Kreuzberg.

      – Nie zbaczaj z drogi, proszę. Wystarczy, jeśli podrzucicie nas do Leipziger Strasse.

      – Chętnie podwiózłbym cię pod same drzwi, ale pewnie byś nie chciała, żeby koledzy lewicowcy zobaczyli cię wysiadającą z samochodu spasionego plutokraty – odrzekł Franck tonem, w którym wesołość mieszała się z wrogością.

      Matka Carli uśmiechnęła się czarująco.

      – Nie jesteś spasiony, Ludi, tylko odrobinę pulchny.

      Klepnęła kołnierz jego palta.

      Herr Franck się roześmiał.

      – Sam się o to prosiłem. – Napięcie zniknęło. Franck wziął tubę i wydał polecenie Ritterowi.

      Carla nie posiadała się z radości, siedząc w samochodzie z Wernerem, i chciała jak najlepiej wykorzystać okazję, lecz z początku nie wiedziała, o czym z nim rozmawiać. Tak naprawdę chciała zapytać: „Kiedy będziesz starszy, zechcesz ożenić się z dziewczyną o ciemnych włosach i zielonych oczach, która jest od ciebie o trzy lata młodsza, a oprócz tego mądra?”. W końcu wskazała palcem jego łyżwy.

      – Masz dzisiaj mecz?

      – Nie, tylko potrenujemy po lekcjach.

      – Na jakiej pozycji grasz? – Nie miała pojęcia o hokeju na lodzie, ale w sportach zespołowych zawsze gra się na jakiejś pozycji.

      – Na prawym skrzydle.

      – Czy to niebezpieczny sport?

      – Nie, jeśli potrafisz szybko jeździć.

      – Jestem pewna, że jeździsz wspaniale.

      – Nieźle – odparł skromnie chłopiec.

      Carla znów zauważyła, że mama zerka na nią z zagadkowym uśmieszkiem. Czyżby odgadła, co córka czuje do Wernera? Carla poczuła, że znów się czerwieni.

      Samochód zatrzymał się przed drzwiami szkoły i Werner wysiadł.

      – Do widzenia wszystkim! – zawołał i wbiegł na dziedziniec.

      Ritter pojechał dalej wzdłuż południowego brzegu kanału Landwehr. Carla patrzyła na barki, na których piętrzyły się stosy węgla zwieńczone czapami śniegu. Była rozczarowana. Sprytnie podsunęła Wernerowi myśl, żeby ją podwiózł, i dzięki temu mogła spędzić z nim więcej czasu, a później zmarnowała te chwile, plotąc o hokeju.

      A o czym chciałaby z nim rozmawiać? Nie wiedziała.

      – Maud, przeczytałem twój felieton w „Demokracie” – zagaił Herr Franck.

      – Mam nadzieję, że ci się spodobał.

      – Stwierdziłem z przykrością, że nie okazujesz szacunku naszemu kanclerzowi.

      – Uważasz, że dziennikarze powinni pisać o politykach z szacunkiem? – spytała wesoło Maud. – To radykalny pogląd. Nazistowska prasa musiałaby wyrażać się uprzejmie o moim mężu! Wcale by im