Zaginione laleczki. Ker Dukey. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ker Dukey
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Шпионские детективы
Год издания: 0
isbn: 9788378897378
Скачать книгу
smugę i każdy pieprzony cień.

      – Detektywie Scott – warczy nagle Stanton. – Zapraszam do mojego biura. Natychmiast.

      Od porwania Jade minęło dwanaście godzin. Mam wrażenie, że zmarnowaliśmy już zbyt wiele cennego, jebanego czasu. Powinienem być w terenie. Sprawdzać poszlaki. Przesłuchiwać świadków. A zamiast tego muszę siedzieć na komisariacie, nie robiąc zupełnie nic!

      – Dlaczego? – pytam, wyraźnie zirytowany.

      Komendant posyła szybkie, zniecierpliwione spojrzenie komisarzowi Wallisowi, po czym patrzy mi prosto w oczy.

      – Bo jestem twoim przełożonym, a to jest mój rozkaz. Ruchy.

      Wstaję więc, mrucząc gniewnie pod nosem. Przewracam przy tym krzesło. Ktoś coś do mnie mówi, ale ignoruję to i czym prędzej wychodzę z sali konferencyjnej. Kiedy Stanton wchodzi za mną do gabinetu, zatrzaskuje drzwi tak mocno, aż ramki na ścianach zaczynają się kołysać. Jedna z nich zastyga przechylona w bok. Skupiam na niej całą swoją uwagę, dopóki nie dociera do mnie głos szefa.

      – Zatracasz się, detektywie – komentuje, obchodząc biurko i siadając na krześle. – Musisz się skupić. Współpracuj z nami.

      Mam wrażenie, że w moich żyłach nie płynie już krew, ale czysta złość. Jestem jak tykająca bomba zegarowa, która w każdej chwili może wybuchnąć.

      Spuściłem z oczu moją Jade tylko na krótką chwilę, a Benny, ten zasrany psychopata, zdołał mi ją ukraść.

      Płuca mnie palą. Żebra się zaciskają i nie mogę oddychać. Moją skórę pokrywa zimny pot. Mam wrażenie, jakby stała nade mną kostucha. Jeśli ten sukinsyn ją skrzywdzi, umrę.

      Zapłaci za to, co jej zrobił!

      – Szefie, możemy się kłócić, ale tak naprawdę tylko marnujemy na to kolejne cenne minuty! Mógłbym w tym czasie być w terenie i wykonywać swoją jebaną pracę – syczę przez zęby.

      Stanton kręci głową, zdenerwowany. Jego skóra przybrała już ten czerwonawy odcień, który przybiera zawsze, kiedy jest wściekły.

      – Nie marnujemy czasu. Zbieramy ludzi. Analizujemy poszlaki. Studiujemy dokładnie pierwszą sprawę porwania Jade. Przyglądamy się dowodom znalezionym w jej mieszkaniu i mieszkaniu terapeutki. Mówiłeś, że nie zamierzasz odpoczywać, więc pozwoliłem ci zostać – przypomina. – Ale to twoja praca, a ty ją zawalasz.

      Natychmiast podnoszę na niego wzrok.

      – Zawalam?! Czy ty sobie, kurwa, żartujesz, człowieku?! Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ją odnaleźć. Przecież ją, kurwa, kocham!

      Mruży powieki i przybiera swoją charakterystyczną minę, która ma pokazać podwładnym, że to on tutaj rządzi.

      – Odsuwam cię od sprawy.

      Uderzam plecami w oparcie krzesła. Otwieram szeroko usta i wytrzeszczam oczy.

      – Słucham?!

      – Mówię, że odsuwam cię od sprawy, detektywie – powtarza bezwzględnym tonem. – Jesteś z nią zbyt mocno związany. Widzę tu konflikt interesów. Marcus obejmie dowodzenie, a ty zajmiesz się zabójstwem, które zgłoszono mi godzinę temu. – Rzuca w moją stronę jakąś teczkę, ale ja strącam ją z biurka.

      – Chyba, kurwa, ocipiałeś, jeśli myślisz, że będę pracował nad jakąś inną sprawą! To jest moja sprawa! Jestem najlepszą osobą do tej roboty! – wybucham. – Tylko ja zrobię wszystko, by ją odzyskać!

      Czerwona twarz szefa robi się jeszcze o kilka odcieni ciemniejsza, a kostki jego palców bieleją, gdy zaciska pięści.

      – Ta sprawa dotyczy cię osobiście, Scott. Masz w sobie zbyt wiele złości. Wiem, jak to się skończy. Będziesz ignorował procedury, nie przestrzegał protokołu, nie zważał na poszlaki i tylko biegł na oślep za tym pieprzonym, kicającym króliczkiem. Odsuwam cię.

      – Stanton, nie możesz…

      – Posłuchaj – przerywa mi w pół słowa. Jego głos łagodnieje. – Sam wiesz, jak wyglądała sytuacja z Jade, kiedy to wszystko się zaczęło. Nie była w stanie wykonywać dobrze swojej pracy i…

      Mrużę oczy i głośno wypuszczam powietrze.

      – Sugerujesz, że to jej wina, że ją porwano? Mieliśmy przed jej domem pieprzoną ochronę! Nie, Stanton, to my ją zawiedliśmy, rozumiesz?

      Komendant podnosi się z miejsca i wskazuje palcem drzwi.

      – Masz trzy pieprzone sekundy, żeby stąd wyjść, zanim zabiorę ci odznakę i wywalę na zbity pysk!

      Patrzę mu prosto w oczy.

      – Jeden…

      Zaciskam szczękę ze złości. Czy on mówi poważnie? Znów czuję to pulsowanie w głowie. Jeszcze chwila, a czaszka mi wybuchnie i jej zawartość rozbryzga się po ścianach.

      – Dwa…

      Kiedy tylko otwiera usta, by powiedzieć „trzy”, szybko wstaję z krzesła i ruszam w stronę drzwi. Zanim wychodzę, odwracam się jeszcze i posyłam szefowi mordercze spojrzenie.

      – Lepiej, żebyś ją, kurwa, znalazł – grożę.

      Jeśli nie zrobi wszystkiego, co w jego w mocy, żeby Jade znów była z nami – ze mną – nigdy mu nie wybaczę. I zapłaci za to. Pozna mój gniew. Nie uwierzył jej, kiedy mówiła, że to wszystko ma związek z przeszłością. Że Benny powrócił, by ją dopaść. Miała rację. Miała kurewską rację. Zawiedliśmy ją.

      Komendant macha ręką i siada z powrotem, po czym wzdycha z irytacją.

      – Rób to, co do ciebie należy, a ja zrobię to, co należy do mnie.

      Jasne. Niech się pierdoli.

      – Masz dokładnie pięć minut, żeby przekazać mi wszystkie szczegóły tej sprawy – warczę do Marcusa. – Ani sekundy dłużej. Mam w chuj roboty.

      – Myślałem, że komendant odsunął cię od sprawy? – pyta, patrząc na mnie ponuro znad sterty papierów.

      – A ja myślałem, że jesteś moim przyjacielem. Co się z wami wszystkimi dzieje? Zaczęliście coś ćpać, czy jak?! Naprawdę sądzicie, że będę sobie siedział, machał nóżkami i nic, kurwa, nie robił?!

      Marcus głośno wzdycha, ale grzecznie kiwa głową.

      – Niech ci będzie. Tylko siadaj i zamknij pysk, zanim Stanton przyczepi się też do mnie. Powiem ci, co i jak, ale masz zachować spokój, jasne?

      Niby jak? Już nigdy nie będę spokojny. A przynajmniej dopóki ten psychopata nie zdechnie, a Jade znów nie znajdzie się w moich ramionach.

      Posłusznie opadam jednak na krzesło i unoszę brwi.

      – Gadaj.

      – Okej. Po pierwsze, musisz wiedzieć, że nie tylko ty odczułeś tę stratę, Dillon. Ludziom bardzo na niej zależało.

      Stratę? Zależało?

      Moja dusza wrzeszczy w agonii, a ciało przechodzi fala obezwładniającego bólu.Dlaczego on mówi o niej tak, jakby już nie żyła? Przecież żyje. Czuję to. Skoro moje serce nadal bije, to jej również musi.

      – Była jedną z nas – kontynuuje. – Dlatego wszyscy chcieliśmy zobaczyć miejsce zbrodni… – Przerywa nagle i wykrzywia twarz. Widzieliśmy co najmniej setki, jeśli nie tysiące pieprzonych miejsc zbrodni, ale to jedno z pewnością pozostanie z nami na zawsze. – Z tego zamieszania wynikło kilka problemów…

      – Co ty, kurwa, mówisz?!

      – Niektóre dowody gdzieś się zapodziały. Jesteśmy pewni,