Gdy kończy rozmawiać, słyszę chrobotanie zamka w drzwiach wejściowych. Po chwili moich uszu dochodzi niski głos Kacpra:
– Co się stało?
Dostrzegam go dopiero po paru sekundach. Idzie w moim kierunku powoli, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Z pewnością wyglądam dość dziwnie, leżąc na kanapie, z przyklejonymi do policzków pasmami wilgotnych od potu włosów.
Mikołaj odwraca się w kierunku syna.
– Julia zemdlała – odpowiada, wskazując na mnie dłonią.
Słowo „zemdlała” nie oddaje tego, co faktycznie się wydarzyło. Jest za słabe. Straciłam przytomność na osiem godzin. Mikołaj Borewski nie robi jednak z tego wielkiej sprawy.
Kacper podchodzi bliżej. Patrzy na mnie, potem rzuca ojcu nienawistne spojrzenie, na które ten odpowiada uśmiechem.
– Jak się czujesz? – pyta.
– Dobrze, chyba. Jeszcze kręci mi się w głowie.
– Odwiozę cię do domu.
– Nie trzeba. Zaraz dojdę do siebie.
Znowu próbuję się podnieść. Tym razem Mikołaj już nie oponuje. Kacper tymczasem z każdą chwilą wydaje się coraz bardziej przejęty. Patrzy to na ojca, to na mnie, usiłując odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji. W końcu mówi:
– Nie puszczę cię samej.
– Chyba nie masz wyjścia – wtrąca Mikołaj, zwracając się do mnie. – Jak mój syn się uprze, to nie ma na niego rady.
Piętnaście minut później siedzę już na miejscu pasażera w samochodzie Kacpra. Sprzęt zostawiłam u Borewskich. Czuję, że rzeczywistość wymyka mi się z rąk.
– Powinnaś pójść do lekarza – mówi Kacper, przerywając ciszę wijącą się między nami już od dłuższej chwili.
– Umówię się jeszcze dziś. Mam nadzieję, że to tylko stres.
– Czym się stresujesz? – pyta ostrożnym tonem i nachyla się lekko w moim kierunku, jednocześnie nie odrywając wzroku od jezdni.
W głowie od razu rozbłyska mi wspomnienie wyblakłych oczu pana Antoniego. Mam ochotę wyznać Kacprowi prawdę, powiedzieć mu, co się wydarzyło parę dni temu przed domem Królikowskich, jednak ostatnie iskry nieufności mnie przed tym powstrzymują. Muszę pamiętać, że jest synem mojego klienta. Informacja, że ktoś oskarża mnie o kradzież, może przerwać naszą cienką nić porozumienia, wzniecić falę podejrzeń.
– Muszę pracować, bo inaczej nie będzie mnie stać na mieszkanie. Ogólnie dużo rzeczy zwaliło mi się ostatnio na głowę.
Mówię bez ładu i składu. Śledzę wzrokiem zmieniające się widoki za szybą. Mijamy właśnie pastelowe kamienice na rynku, zabieganych ludzi z torbami zakupów, roześmianych nastolatków cieszących się piątkowym popołudniem. Promienie słońca rażą mnie po oczach, nie mogę unieść wzroku ponad kamienice. Jestem uwrażliwiona na dźwięki i ostre światło. Choć przespałam ostatnie osiem godzin, czuję się, jakby brakowało mi snu.
Jestem przytłoczona wydarzeniami w domu Borewskich, próbuję odnaleźć w umyśle jakiekolwiek wspomnienie z tego czasu, kiedy leżałam na kanapie. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, są odbicia gospodarzy w szybie, widok przezroczystego bidonu do połowy wypełnionego bladoróżowym koktajlem i brzdęk szyby, kiedy upadłam na podłogę. Potem ciemność. A może nie? Przed oczami mam złoty sygnet Borewskiego, jego zadbane palce na mojej piersi, twarde przedramię pokryte czarnymi włoskami. Czy to możliwe? Ten obraz wyłania się spomiędzy pastelowych kamienic przeszywanych promieniami słońca, udając mgliste wspomnienie, ale przecież nie mógł nim być. Sen? Fantazja?
– Jeżeli mogę ci jakoś pomóc… – Głos Kacpra wyciąga mnie z zadumy.
Po chwili gwałtownie hamujemy.
Na jezdnię wbiega chłopiec w błękitnej czapce z daszkiem.
– Może zjemy jutro kolację? – pyta Kacper, gdy ponownie ruszamy. – Niedawno otworzyli fajną knajpkę przy parku. Oczywiście jeśli będziesz się dobrze czuła.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Milknie, porusza się tylko jego grdyka, gdy przełyka ślinę. Nie odzywa się już do mnie ani słowem aż do momentu, w którym zatrzymuje auto przed moim blokiem.
Cisną mi się na usta słowa wytłumaczenia. Prawda jest taka, że chcę zjeść z nim tę kolację. Pragnę lepiej go poznać, jednak teraz czuję się pusta w środku, jakby brakowało mi odpowiedzi na pytania mnożące się w mojej głowie. Chcę zrozumieć, co właściwie się stało. Dlaczego Borewski nie zadzwonił na pogotowie? Ja na jego miejscu z pewnością bym to zrobiła.
W końcu wychodzę z samochodu Kacpra, rzucając na odchodne:
– Dzięki, cześć.
Nie słyszę jednak odpowiedzi.
Drzwi mieszkania są otwarte, co mnie cieszy, bo w drodze na górę daremnie przetrząsałam wszystkie kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Musiały wypaść mi u Borewskich, gdy leżałam na ich kanapie.
Z dużego pokoju dobiegają dźwięki włączonego telewizora, głos Norbiego sugeruje, że leci Koło Fortuny, ulubiony program Magdy i Sylwka. Ich głosy jednak dochodzą z innego pokoju, a raczej z komórki obok kuchni. Wtóruje im głośne elektroniczne pikanie.
– Schowaj całą gotówkę, nie zostawiaj nic – mówi Magda. – Niech wszystko leży w sejfie. Ona nie zna kodu.
Te słowa wkłuwają się we mnie niczym igły i boleśnie ranią. Mówi o mnie. Chowają przede mną pieniądze. Niepotrzebnie zwierzyłam im się z tego, że zostałam oskarżona o kradzież. Musiałam to wtedy z siebie wyrzucić, zapomniałam jednak, że tego typu wiadomości działają na wielu ludzi alarmująco. Z jednej strony znamy się przeszło rok, ale to widocznie za mało, by zbudować więź odporną na tego typu informacje. Z drugiej strony jednak Sylwek jakiś czas temu przyznał mi się do handlu marihuaną, a czasem nawet mocniejszymi narkotykami. Nie przekreśliłam go z tego powodu.
Zrezygnowana zamykam się w swoim pokoju, utwierdzając się w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, nie mówiąc nic Kacprowi o swoim problemie.
Kładę się na łóżku, natychmiast morzy mnie sen. Budzę się dopiero o dwudziestej, osowiała i wpółprzytomna. Do mieszkania wkrada się półmrok, z pokoju Marty i Sylwka dochodzą stłumione odgłosy radia. Idę do kuchni, wstawiam do piekarnika wegańską zapiekankę, którą przygotowałam sobie wczoraj, w międzyczasie postanawiam się wykąpać.
Gdy ściągam spodnie dresowe w łazience, zauważam coś dziwnego. Mam na sobie ciemnoróżowe figi z brzegami ozdobionymi czarną taśmą z florystycznym wzorem. Ich materiał połyskuje w zimnym świetle plafonu. Szybko je z siebie zsuwam, jakby parzyły.
– Przecież to nie jest moje – szepczę do siebie i nagle czuję, jak twarde miski stanika drażnią mi piersi.
Szybko ściągam koszulkę polo i odkrywam, że mam na sobie ciemnoróżowy stanik ozdobiony taką samą taśmą jak ta przylegająca do materiału fig. Biustonosz ma zapięcie z przodu. Siłuję się z czarnymi haftkami, czując rosnące we mnie przerażenie. Znowu czuję się tak, jakby przyssało się do mnie coś zimnego i śliskiego. Dłonie trzęsą mi się ze zdenerwowania.
– Co to ma być? Co to, do cholery, znaczy? – pytam samą