Nikt do mnie nie przyszedł. W głębi serca liczyłam na to, że ten cały Filip się do mnie pofatyguje i będzie łaskaw wyjaśnić, o co tutaj chodzi.
W końcu wymęczona i załamana zasnęłam. Gdy się obudziłam, do mojej celi wślizgiwały się promienie porannego słońca. Od wczoraj się nie załatwiałam i już bardzo mi się chciało. Z daleka omijałam jednak obrzydliwe wiadro. Po południu pęcherz zaczął boleć od wstrzymywania moczu. Westchnęłam z frustracją. Miałam do wyboru wiadro albo swoje dżinsy. Gdy już moja wola zaczęła się łamać, usłyszałam ciężkie kroki na korytarzu. Odgłos przekręcanego klucza zagrzechotał w moich uszach i odbił się echem po pomieszczeniu. Po chwili na progu pojawił się ten wysoki jak szafa i umięśniony ochroniarz. Spojrzałam na niego z nienawiścią.
– Wstawaj – warknął i przywołał mnie wielką ręką. W dłoni trzymał worek, w którym tu przyjechałam poprzedniego dnia. Nie ruszyłam się, analizując dostępne opcje. Facet natychmiast pokazał mi kaburę z bronią. Łudząc się naiwnie, że zaprowadzi mnie do łazienki, wykonałam jego rozkaz. Założył mi worek na głowę, a potem boleśnie wbił palce w moje ramię.
Znowu zafundował mi spacer po śmierdzącym labiryncie korytarzy. Po kilku chwilach wyprowadził mnie na zewnątrz. Nabrałam w płuca świeżego powietrza. Czyżby mój ojciec się z nimi dogadał?
– Odwozicie mnie do domu? – zapytałam z nadzieją. Odpowiedziało mi jedynie enigmatyczne chrząknięcie, które wzięłam za potwierdzenie. Po chwili znalazłam się ponownie we wnętrzu auta. Facet łaskawie przytrzymał mi czaszkę, żebym nie uderzyła się czołem w karoserię. W środku wyczułam znajomy zapach wody kolońskiej. Ken znowu prowadził, a mięśniak zajął przedni fotel pasażera.
– Muszę się załatwić – zakomunikowałam, kiedy auto ruszyło. Odpowiedziała mi cisza.
– Jak nie zaprowadzicie mnie do łazienki, to załatwię się tutaj, zaraz – zagroziłam.
Nic sobie z tego nie robili.
– Błagam – wyjęczałam żałośnie.
– Od razu lepiej – mruknął mięśniak i zaśmiał się dziwnie.
Ściągnęłam usta zażenowana.
– Nie wytrzymam. Uprzedzam.
– Ja pierdolę! – westchnął Ken, skręcił gwałtownie i zatrzymał auto. – Tylko szybko. Szef nie lubi opóźnień.
Drzwi z mojej prawej strony otworzyły się i mięśniak wyciągnął mnie na zewnątrz. Rozkuł mnie, a potem zdjął mi worek z głowy. Zamrugałam od nagłej jasności. Zatrzymaliśmy się przy jakiejś niewielkiej leśnej drodze.
– Nic nie próbuj. Aleks ma cię na muszce, a on nie pudłuje. – Wskazał brodą na swojego kolegę, który wyciągnął teraz kałach, podobny do tych, z jakich korzystają snajperzy, i położył go na dachu auta. Na więcej prywatności nie miałam co liczyć. Zrobiłam siku możliwie szybko, odwracając się do nich tyłkiem. Ku mojemu zdziwieniu, kiedy się obróciłam, obaj patrzyli w przeciwnym kierunku.
Gdy było już po wszystkim, pokornie dałam sobie założyć na oczy worek i skuć ręce. Adrenalina odpuściła, czułam się po prostu bardzo zmęczona. Oparłam się o skórzaną tapicerkę i westchnęłam. Już po wszystkim, wracam do domu.
Po dłuższej chwili mojego milczenia goryle przestali zwracać na mnie uwagę. Chyba myśleli, że zasnęłam, bo zaczęli swobodnie rozmawiać.
Dowiedziałam się, że jest już po siedemnastej i szef opierdoli ich za spóźnienie, ogólnie są wykończeni. Czyli wieźli mnie do Filipa. Mogłam jedynie modlić się, by mój tata wszystko załatwił, i jechałam, żeby zastaw, czyli ja, został przekazany.
Droga trwała dłużej niż poprzedniego dnia i zaczęłam się denerwować. A co, jeżeli Filip zdecydował, że musi bardziej zmotywować mojego ojca i na przykład wysłać mu filmik z tortur albo mój palec?
Ze stresu zaschło mi w gardle.
– Daleko jeszcze? – zapytał mięśniak.
– Nawigacja pokazuje piętnaście minut – odpowiedział Ken.
Każda minuta z kolejnego kwadransa wydawała mi się straszniejsza. Z jednej strony chciałam już dojechać na miejsce i stawić czoła gangsterowi, z drugiej bardzo się bałam. Gdzieś w środku miałam ochotę się rozryczeć, ale łzy się nie pojawiały. Nie będę płakać, nie miałam zamiaru pokazać słabości ani się ugiąć.
W końcu dojechaliśmy na miejsce. Otworzyły się drzwi bagażnika, a potem te obok mnie. Rozpoznawałam już rytm kroków goryli Filipa. Ten większy szarpnął mnie za nadgarstki i wyciągnął na zewnątrz. Może to sobie wyobraziłam, ale wydawał mi się delikatniejszy niż wcześniej. Pociągnął mnie do przodu. Czułam gęsią skórkę na karku, a mój oddech pod wpływem zimnego powietrza zamieniał się w parę. Przez tkaninę worka, który wciąż miałam na głowie, niewiele widziałam, ale wyraźnie czułam świeży zapach igliwia. Kroki śmierdzącego Kena dźwięczały na chodniku kilka metrów przed nami. Dosłyszałam odgłos wciskania przycisków domofonu i po chwili rozległ się sygnał otwarcia drzwi.
– Dobrze ci radzę, bądź bardziej potulna. – Wysoki ochroniarz szepnął mi do ucha, nim weszliśmy do środka. Jakaś część mnie chciała go teraz kopnąć w krocze i zacząć uciekać, ale wiedziałam, że nie mogę. Taka zagrywka mogłaby narazić tatę i Patryka. Poza tym zaskoczył mnie jego ton, nie brzmiał jak groźba, raczej jak rada.
W środku było przyjemnie ciepło, zapach lawendy mieszał się z wonią palonego drewna. Ken z westchnieniem schylił się i zaczął zdejmować mi buty.
– Jest brudna – mruknął z obrzydzeniem, nadal klęcząc. Wierzgnęłam nogą i uderzyłam go w nos kolanem. To był odruch. Zaraz tego pożałowałam, bo strzelił mi dłonią w twarz.
– Aleks! – upomniał go ten większy. Ken stracił cierpliwość i sam chwycił mnie za kurtkę. Szarpnął mną i poprowadził mnie w głąb domu, znowu ledwo powłóczyłam nogami. Starałam się zapierać, ale było to niemalże bezcelowe. Kroki tego większego skierowały się do innego pomieszczenia.
– Jeszcze się policzymy – wysyczał mi do ucha Ken. Przez dziury worka widziałam przestronne, jasne przestrzenie. Nagle podstawił mi nogę i przewróciłam się na miękki, puchaty dywan. Ściągnął mi agresywnie worek, wyrywając przy tym kilka pojedynczych włosów. Jęknęłam z bólu. Próbowałam wstać, ale jego ciężki but wylądował na moich plecach, z powrotem przygniatając mnie do podłoża.
– Wystarczy – do moich uszu dobiegł chłodny głos. Ken sapnął, jeszcze raz mocno nacisnął na moje plecy, a potem zdjął ze mnie nogę.
Obraz przed moimi oczami się wyostrzył. Dwie ciemne plamy powoli przybrały kształt wypastowanych, garniturowych butów. Chwilę leżałam bezwładnie, zastanawiając się, czy jak ośmielę się coś zrobić, otrzymam za to kolejny cios.
– Możesz odejść. –