– Tak jest – przerwał Biskup z zapałem – aleć to cnót wielkich działem jest na tej ziemi że one cierpieć muszą za innych i to ich tryumfem że męczeństwem kończą… Ty się zaś złego końca nie masz co lękać, bo silną podporę mieć będziesz we mnie. – Ja zaś, Bogu najwyższemu niech będą dzięki, siłę mam jaką on mi dał na chwałę swą i pożyć się nie dam łacno. Za mną i ze mną pójdą Biskupi wszyscy, i ojciec nasz gnieźnieński i całe wojsko nasze duchowne i cała potęga klasztorna…
– Więc pocóż ja? – zapytał Mszczuj.
– Ażebyś mi był prawicą – zawołał Biskup – ręką w którąbym ja wierzył jak we własną!
Waligóra zamilkł głowę spuściwszy.
– Mów, bracie miły, jako stoicie? co czynić mamy? – rzekł z cicha, już jakby na pół zwyciężony.
– Mamże ci ja opowiadać całe dzieje nasze, których byłeś w części świadkiem po śmierci Kaźmierzowej? – począł Biskup.
– Tak jest, mów wszystko – bo nie wiem nic – potwierdził Mszczuj. – Wszakci nie dziesięć lat już żyję na tej pustyni, a co tu do mnie dochodziło, często tak w ustach ludzkich skrzywiło się żem nie wiedział ani zkąd szło ani dokąd! Na puszczy głosy giną…
Biskup zlekka poruszył ramionami.
– Chciałeś sam o wszystkiem zapomnieć i dlatego ci już dziś powtarzać trzeba nawet to o czem wiedziałeś.
Mszczuj na ręku oparty gotował się w milczeniu do słuchania…, a Iwo zwolna rozpoczął opowiadanie.
– Wiesz dobrze, jako się z dopuszczenia Bożego zmarło Sprawiedliwemu. – Kto był sprawcą tej nagłej śmierci dobrego króla, niewiasta niepoczciwa, wróg, zdrajca, czy sama prawica Boża zesłała tę śmierć, która czasem gdy chce uratować, karze – nie nam sądzić.
Po Kaźmierzu zostały pisklęta… i wdowa, dobra pani ale słaba niewiasta, której z kolei każdy wmówić mógł co chciał, która ze strachu o dzieci i o siebie chwytała się z kolei i Goworka i Mikołaja, a gotową była zawierzyć Mieszkowi staremu, choć znała jakim był dla męża jej, i jak panowania pragnął.
Ledwie Kaźmierz oczy zamknął, już się zbiegło do Krakowa co żyło książąt dobijając o spuściznę po nim, choć dzieci zostały… Znali wszyscy Helenę że ją łatwo dobremi słowy ująć i podejść było można. – Ślązcy książęta i Mieszko chcieli Kraków królowę państwa zagarnąć i byliby potomstwo Kaźmierzowe wygnali ze wdową, gdyby mój poprzednik na stolicy biskupiej nie stanął murem przy sierotach i przy prawie krwi przeciwko prawu wyborów, które państwo na łup fantazyom możnych rzucało…
Mieszko stary – jako całe życie tak i teraz nie ustąpił. Pamiętasz to przecie że się krwawo musiała sprawa rozstrzygać pod Mozgawą u Jędrzejowa, gdzie się swoi ze swemi wściekle rzezali, a Mieszko syna postradawszy ledwie z życiem uszedł, ocalony przez żołnierza, który byłby go przebił, gdyby hełmu nie zdjął i twarzy mu nie pokazał… Nie pożywszy orężem Mieszko starał się Kraków opanować zdradą i do Heleny udał się opiekunem tylko Leszka być chcąc… Słaba niewiasta usłuchała go, poszła na dobrowolne wygnanie z dziećmi do Sandomierza na Pieprzową górę…
Mieszko zawładnąwszy Krakowem rządy począł po swojemu sprawować; wygnano go wprędce, lecz raz jeszcze Helenę uwiódł słowy słodkiemi i gdyby nie śmierć, jużby krew Kaźmierzowa nie siedziała na stolicy… Nam zaś tej krwi Sprawiedliwego potrzeba a nie potomstwa Mieszkowego, bo ze krwią cnota przechodzi i chciwość panowania, która nie baczy na nic.
I to pomnisz jako Laskonogiego, wzięto do Krakowa, – za zezwoleniem Leszka, który panować się nie kwapił. W Laskonogim choć dobrym, łagodnym i pobożnym, krew ojcowska grała, – chciał panować sam i nad ludem i nad nami, którzy władzę naszą mamy od Boga. Potrzeba było usunąć go, aby Leszka, prawowitego pana przywrócić…
Zwycięztwo pod Zawichostem sprawiło, że Krakowianie Każmierzowego syna przypomnieli, a Laskonogi mu ustąpił…
Zda się tedy wszystko szczęśliwie skończone – westchnął Iwo – aliści to dopiero początek…
Czuwaliśmy i czuwamy, a przecież nie możemy rzec, abyśmy pewni byli iż siebie i państwo to ocalemy… Pobożni książęta, zazdrośni są władzy naszej i ciągle na nią nastają. Chce się im panować samym, co znaczy że bez Boga i prawa rządzić pragną… Ze krwi Mieszkowej jeźli Laskonogi nam już nie grozi, straszniejszy jeszcze bo popędliwszy i śmielszy Odonicz Plwacz, choć pełną garścią sypie kościołowi nadania, ale chce mu być panem… Tak samo ślązcy książęta, choć pobożni są słowy i życie trawią na postach i modlitwach, z kościołem się zadzierają… Nielepszy wreście nawet syn Kaźmierzów Konrad Mazowiecki, gwałtowny, chciwy panowania i niepohamowany gdy do celu idzie. Naostatek syn Mszczuja, Światopełk Pomorski, głowa Jaksów rodu, nietylko wybić się chce podległości panu, swemu, ale czyha na obalenie go…
Przeciw nim, jawnym i tajemnym nieprzyjaciołom, przeciw Rusi, – Leszek słabym jest, choć naszą siłę ma i mieć będzie za sobą…
Knują się spiski, które my – ja, mój bracie, więcej przeczuwam i przewiduję niż o nich wiem…
Odonicz wziął siostrę Światopełkową za to aby mu służył, razem idą oba… Ślązcy książęta są z nami, ale jak długo wytrwają gdy im zaświeci nadzieja pochwycenia Krakowa??
Biskup zamilkł głową potrząsając.
– Biada! biada królestwu temu – dodał, – jeżeli albo niespokojna krew Mieszkowa, lub ten co krwi już zakosztował Konrad – albo nawet zniemczałe Ślązaki dostaną się na naszą stolicę… biada królestwu temu, bo zamiast być rządzone przez świeckiego książęcia, z pomocą i na współ z duchownemi, co go od tyranii wstrzymywać, od bezprawia ostrzegać będą – padnie w więzy jednego człeka władzy chciwego, co pszczoły wybijać będzie aby miód garnął. – Pójdzie w niewolę duchowieństwo, a z niem prawo Boże, miłosierdzie i straż przykazań świętych…
Walka to jest, bracie mój – nie o kawałki ziemi, nie o panowanie tego lub owego książęcia, ale znaczniejsza daleko, daleko przeważniejsza o wszelakie prawo człowiecze. Mali to państwo być osądzone jako trzoda bydła, łaską i niełaską albo prawem Chrystusowych dzieci…?
Waligóra słuchał.
– Bracie mój – odparł cicho, – mówię z tobą jako na spowiedzi, odkrywając ci duszę moją. – Nie sroż się na mnie. Walka to jest więc, jak mówisz sam, o to kto panować będzie – książęta czy Biskupi?
– Nie zapieram! – zawołał Iwo powstając, – lecz przypatrzże się światu i powiedz mi co lepszego, czy sługi Boże panami waszemi, czy sługi namiętności własnych??
– A między wami, bracie – rzekł Mszczuj, – azali nie ma też sług namiętności – nie mali dumnych i władzy chciwych…?
– Tak ci jest, są między nami tacy, bośmy ludźmi – rzekł Iwo – lecz nas trzyma krzyż na piersiach, strach Boga, przysięga, kapłaństwo nasze. Zapomni się jeden nie wszyscy – świeccy panowie upajają się potęgą swoją, gdy jej granic nie czują. My granicą dla nich, stróżem i stróżami prawa…
Waligóra nie odpowiedział nic – a Iwo dodał po chwili.
– Panowanie Rzymu nie jest dla nas niebezpieczeństwem a jest opieką.
Tak, bracie mój, Leszka wszelkiemi siłami podpierać potrzeba,