– A! bracie – matki nie mają, a ojca nic im nie zastąpi – westchnął Waligóra.
– Dla czegóż byś córek nie miał z sobą wziąć do Krakowa? – zapytał Biskup.
Słysząc to wstrząsł się Mszczuj.
– Niech Bóg uchowa! do miasta je brać – na ludzkie wejrzenia narażać! Nie – nie!
– Pobożne są, – rzekł Iwo z cicha, – gdzież większe szczęście i spokój dla nich jeźli nie w klasztorze? Gdybyś chciał, czemuby nie miały z księżniczką Adelajdą siostrą pana naszego, mieszkać w Sandomierzu?
– Nie – odparł Mszczuj – nadto do swobody nawykły.
– Przecież, co myślisz na przyszłość dla nich?
– Sam nie wiem, – westchnął ciężko Waligóra. – Skarb to mój jedyny z którym mi się rozstać będzie trudno, który podzielić nie wiem jak… Pan Bóg mnie nim ubłogosławił i pokarał, bo są jak bliźniaki przywiązane do siebie, tak że żyćby rozdzielone nie mogły i trzebaby chyba dla nich na mężów dwu braci jak one z jednego ojca zrodzonych, coby się rozłączać nie chcieli.
– Któż wie! – szepnął Iwo, azali to właśnie znakiem nie jest, że one dla tego Oblubieńca niebieskiego są przeznaczone, którego serce starczy dla milionów…
Mszczuj nie odpowiedział nic.
Pomimo troski o córki był już tak pod władzą Biskupa, iż mu się opierać nie śmiał.
– Idź teraz – odezwał się Iwo – urządź sprawy swe domowe, zdaj rządy, opatrz gródek – abyś mi, w imię Boże mógł towarzyszyć… Zabieram cię z sobą.
Waligóra i przeciw temu rozkazowi nie śmiał słowa rzec, skłonił głowę i wyszedł, a Biskup korzystając z chwili, leżącą na stole księgę otworzył i spokojnie modlić się zaczął.
A że na modlitwie czas mu zwykł był upływać tak prędko iż nigdy się z nim policzyć nie mógł, choć Waligóra zabawił długo, nie opatrzył się Iwo, gdy go ujrzał z powrotem wchodzącego do izby.
Gdy nań oczy obrócił zaledwie poznał w nim, widzianego przed chwilą. Waligóra zmuszony do podróży, musiał zmienić odzież, przywdziać zbroję dawno już nienoszoną, i jakby po latach wielu zadomowienia znowu do młodszych, zabytych obyczajów powrócić…
Lecz jakże Iwonowi nawykłemu do nowych rycerskich zbroi, oręża i stroju wydał się dzikim i dziwnym… Wszystko co na sobie miał niezgrabne, ciężkie, miało cechę prastarą, i w oczach ludzi na dworze Leszka i innych książąt czyniłoby śmiesznym Mszczuja…
Skórzany pancerz z zardzewiałemi łuskami, chodaki grube powiązane powrozami prostemi, odzież ze skór wyprawnych w domu, sukno z krosien własnych niebarwione, – kołpak który w ręku trzymał z obręczami żelaznemi. – Biskupowi nawykłemu do rycerstwa włoskiego, do dworaków Cesarskich, do świetnych strojów ślązkich panów – wydawały się niegodnemi potomka Odrowążów.
– Najmilszy bracie, – zawołał widząc wchodzącego – Bóg widzi że do sukni i marnego przepychu nie przywiązuję wagi, która grzechemby była, – lecz, nie potrzeba byś oczy ludzkie zbyt ściągał na siebie, a w tem ubraniu i uzbrojeniu… głupi palcami wytykać i śmiać się z ciebie będą.
– Toć by najmniejszem było – odparł Waligóra, – bo mi ich śmiech równie jak poklask obojętny – gorsza to iż W. Miłości wstyd bym uczynił mojem ubóstwem wiejskiem…
Lecz, wszystko co do nas z Niemiec przywożą – dodał – obrzydłe mi i obmierzłe, przeto i zbroi nowych nie mam i nad stare nasze domowe mieć nie chcę.
Iwo się uśmiechnął.
– Więcby ci ze Włoch lub dalszego jakiego kraju chyba ich sprowadzić – rzekł, – a tymczasem choć opończę weźcie abyście jechać zemną mogli… Odrowąż musi rodowi swojemu możnemu, dopóki w świecie jest, postawą odpowiadać. Świecić nie trzeba i śmieszyć nie można. Cesław i Jacek kochani moje grube suknie noszą, ale ci z Bogiem nie ze światem obcują, a tobie przypada ciężka część, z ludźmi sprawa.
Waligóra stał ku oknu patrzając.
– A! gdybyście mnie nie wyciągali ztąd! – westchnął.
– Bogu nie mnie służyć będziecie – odparł Biskup – bo różne są drogi i powołania, a i w klasztorze i na świecie Mu jednemu służyć trzeba. Nie dla siebie biorę cię, ale dla Pana…
Waligórze głowa na piersi opadła, zawahał się i wyszedł krokiem powolnym.
Słońce już się było pochyliło ku zachodowi, gdy z gródka na Białej Górze, wyruszył Iwo a za nim ciągnął, zwracając głowę ku domostwu, u którego słupów stojąc dwie Halki płakały, stary Mszczuj otulony ciemną opończą… Jechał jakby jeniec w niewolę wzięty, sercem się odwracając ku spokojnej siedzibie swej, w której lat tyle przebył wśród ciszy – powracając znowu do walki, którą miał za skończoną, do ludzi, których się był wyrzekł, do pracy od której odwyknął.
– Bogu na chwałę! – mówił w sercu swem stary…
IV
Na obozowisku Krzyżackiem po odjeździe Biskupa zabawiano się długo rozmowami, któremi nie wiele się młodzież zbudować mogła. Płaszcze z krzyżami, które mieli na ramionach Konrad z Landsbergu i Otto z Saleiden, wcale ich nie powstrzymywały od wesołych rozpraw o świeckich rzeczach, o przygodach na wschodzie, w których piękne niewiasty niepoślednią rolę grały, o rycerskich dziełach przeważnych, o zabawach wesołych w czasie tych wypraw do ziemi świętej, którym towarzyszyły nie święte kumoszki i nie pobożni pieśniarze…
Mówiono o łupach bogatych przy zdobywaniu miast zdobytych, o pochwytanych pięknościach i o losach jakim później ulegały w niewoli.
– Ze wszystkiego co tu widziemy po drodze, wnosząc – rzekł ryży Otto, – nic się podobnego w tych krajach spodziewać nie możemy… Wprawdzie ziemię posiąść będzie łatwo, lecz złota i srebra ona nie rodzi… a lud do zwierząt podobniejszy jest niż do człowieka…
– Juści z Niemiec do nas osadnicy napłyną byleśmy kraj ten od dziczy pogańskiej oswobodzili, – odezwał się starszy Konrad…
– A tymczasem, – rozśmiał się Gero, bratanek jego – niczego pono nie mamy wyglądać oprócz ran od ich oszczepów a w zdobyczy kożuchów i łubianych tarczy!!
– Jedna rzecz będzie pociechą – wtrącił młody Hans von Lambach – a przyznaję się że ta mi niepospolicie się uśmiecha – to kraj łowów! zwierza mnóstwo! Jeźli gdzie to tu się człowiek napoluje do syta!!
– Lubię i ja łowy – rzekł towarzysz jego Gero – przecie one mi nie starczą, po łowach dobrze mieć się przed kim z niemi choć pochwalić – tu zaś nie będzie nawet z kim pogwarzyć…
– Mylisz się – przerwał mu stryj Konrad, – na dworach książąt życie po naszemu, niemieckie, język nasz, śpiewy nasze, ludzie z naszych ziem…
– Tylko kobiet tu naszych brak! – rozśmiał się Gero.
– Są i kobiety nasze – westchnął Krzyżak – ale to bieda że jak żona księcia Henryka Jadwiga… święte bardzo