– Pogoda, ale ciemno! – mruknął – gdy księżyc zajdzie, choć w pysk daj…
To rzekłszy zszedł z wolna ku beczkom i pijącym mołojcom.
– A dalej, chłopcy! – zawołał – a dalej, nie żałujcie sobie. Hajda! hajda! Nie ścierpną wam zęby. Kiep ten, co się dziś nie upije za zdrowie atamana. Dalej do beczek! Dalej do dziewczyn! – u-ha!
– U-ha! – zawyli radośnie Kozacy.
Zagłoba rozejrzał się na wszystkie strony.
– O takie syny, nitkopłuty, harhary, oczajdusze! – wykrzyknął nagle – to sami pijecie jak zdrożone konie, a tamtym, co strażują koło domu, nic? Hej tam, zmienić mi ich natychmiast.
Rozkaz spełniono bez wahania i w mgnieniu oka kilkunastu pijanych mołojców rzuciło się, by zastąpić strażników, którzy dotychczas nie brali udziału w hulatyce. Ci nadbiegli wnet z łatwą do zrozumienia skwapliwością.
– Hajda, hajda! – zawołał Zagłoba, ukazując im beczki z napitkami.
– Diakujem, pane1350! – odparli, zanurzając blaszanki.
– Za godzinę zluzować mi i tamtych.
– Słucham – odpowiedział esauł.
Semenom wydało się to zupełnie naturalnym, że w zastępstwie Bohuna objął komendę pan Zagłoba. Tak już zdarzało się nieraz i mołojcy radzi temu bywali, bo szlachcic pozwalał im zawsze na wszystko.
Strażnicy pili więc wraz z innymi, pan Zagłoba zaś wszedł w rozmowę z chłopami z Rozłogów.
– Chłopie! – pytał starego pidsusidka – a daleko stąd do Łubniów1351?
– Oj, daleko, pane! – odparł chłop.
– Na rano można by stanąć?
– Oj, nie stanie, pane!
– A na południe?
– Na południe prędzej.
– A którędy jechać?
– Prosto do gościńca.
– To jest gościniec?
– Kniaź Jarema kazał, żeby był, to i jest.
Pan Zagłoba mówił umyślnie bardzo głośno, aby wśród krzyków i gwaru spora garść semenów mogła go słyszeć.
– Dajcie i im gorzałki – rzekł do mołojców, ukazując na chłopów – ale wprzód dajcie mnie miodu, bo chłodno.
Jeden z semenów zaczerpnął z beczki trójniaku w garncową blaszankę i podał ją na czapce panu Zagłobie.
Szlachcic wziął ostrożnie we dwie ręce, aby płyn się nie rozlał, przytknął garncówkę do wąsów i przechyliwszy w tył głowę jął pić wolno, ale bez wytchnienia.
Pił, pił – aż mołojcy poczęli się dziwić:
– Baczyw ty1352? – szeptali jeden do drugiego. – Trastia joho mordowała1353!
Tymczasem głowa pana Zagłoby przechylała się z wolna w tył, wreszcie przechyliła zupełnie, aż na koniec garncówkę od poczerwieniałej twarzy odjął, wargę wysunął, brwi podniósł i mówił jakby sam do siebie:
– O! wcale niezły – odstały. Zaraz widać, że nie zły. Szkoda takiego miodu na wasze chamskie gardła. Dobra by była dla was i braha1354. Srogi miód, srogi, czuję, że mi ulżyło i żem się trochę pocieszył.
Jakoż ulżyło panu Zagłobie rzeczywiście, w głowie mu pojaśniało, nabrał fantazji i widocznym było, że krew jego, podlana miodem, utworzyła on wyborny likwor, o którym sam powiadał, a od którego na całe ciało rozchodzi się męstwo i odwaga.
Skinął Kozakom ręką, że mogą dalej pić, i odwróciwszy się, przeszedł wolnym krokiem cały dziedziniec, obejrzał uważnie wszystkie kąty, przeszedł most na fosie i skręcił wedle częstokołu, aby zobaczyć, czy straże dobrze pilnują domostwa.
Pierwszy strażnik spał, drugi, trzeci i czwarty również. Byli pomęczeni drogą, a przy tym przyszli już pijani na miejsce i pospali się od razu.
– Mógłbym jeszcze i którego z nich wykraść, abym zaś miał pachołka do posług – mruknął pan Zagłoba.
To rzekłszy wrócił wprost do dworu, wszedł znowu do złowrogiej sieni, zajrzał do Bohuna, a widząc, że watażka nie daje znaku życia, cofnął się ku drzwiom Heleny i otworzywszy je z cicha, wszedł do komnaty, z której dochodził szmer jakoby modlitwy.
Właściwie była to komnata kniazia Wasyla, Helena jednak była przy kniaziu, w pobliżu którego czuła się bezpieczniejszą. Ślepy Wasyl klęczał przed obrazem Świętej-Przeczystej, przed którym paliła się lampka, Helena obok niego; oboje modlili się głośno. Ujrzawszy Zagłobę, zwróciła nań przerażone oczy. Zagłoba położył palec na ustach.
– Mościa panno – rzekł – jam przyjaciel pana Skrzetuskiego.
– Ratuj! – odpowiedziała Helena.
– Po tom też tu przyszedł; zdaj się na mnie.
– Co mam czynić?
– Trzeba uciekać, póki ten czort bez zmysłów leży.
– Co mam czynić?
– Wdziej na się ubiór męski i jak zapukam we drzwi, wyjdź.
Helena zawahała się. Nieufność błysnęła w jej oczach.
– Mamże waćpanu wierzyć?
– A co masz lepszego?
– Prawda, prawda jest. Ale mi przysiąż, że nie zdradzisz.
– Rozum się waćpannie pomieszał. Ale kiedy chcesz, przysięgnę. Tak mi dopomóż Bóg i święty krzyż. Tu twoja zguba, ocalenie w ucieczce.
– Tak jest, tak jest.
– Wdziej męski ubiór co prędzej i czekaj.
– A Wasyl?
– Jaki Wasyl?
– Brat mój obłąkany – rzekła Helena.
– Tobie grozi zguba, nie jemu – odparł Zagłoba. – Jeśli