Tak rozmyślając spocił się bardzo pan Zagłoba i w jeszcze gorszy wpadł humor. Upał był wielki, koń ciężko niósł, bo dawno nie chodził, a pan Zagłoba był człowiek korpulentny. Miły Boże, co by był za to dał, żeby teraz w chłodku, w gospodzie, nad szklenicą zimnego piwa siedzieć, nie po upale się kołatać i pędzić spalonym stepem!
Chociaż Bohun przynaglał, zwolnili jednak biegu, bo żar był straszny. Popaśli trochę konie, przez ten czas zaś Bohun z esaułami rozmawiał, widocznie dawał im rozkazy, co mają czynić, bo dotychczas nie wiedzieli nawet, gdzie jadą. Do uszu Zagłoby doszły ostatnie słowa rozkazu:
– Czekać wystrzału.
– Dobrze, bat’ku1319!
Bohun zwrócił się nagle ku niemu:
– Ty jedziesz ze mną naprzód.
– Ja? – rzekł Zagłoba z widocznym złym humorem. – Ja cię tak kocham, żem już jedną połowę duszy dla ciebie wypocił, czemu bym nie miał i drugiej wypocić? My jak kontusz i podszewka; mam nadzieję, że nas diabli razem wezmą, co mi jest wszystko jedno, bo już myślę, że i w piekle nie może być goręcej.
– Jedźmy.
– Na złamanie karku.
Ruszyli naprzód, a za nimi wkrótce i Kozacy. Ale ci ostatni postępowali z wolna, tak iż wkrótce znacznie zostali w tyle – a w końcu znikli z oczu.
Bohun z Zagłobą jechali obok siebie w milczeniu, obaj zamyśleni głęboko. Zagłoba targał wąsy i widocznym było, że pracuje ciężko głową; może sobie układał, jakim by sposobem mógł się z całej tej sprawy salwować. Chwilami mruczał coś do siebie półgłosem, to znów na Bohuna spoglądał, na którego twarzy malowały się na przemian to niepohamowany gniew, to smutek.
„Dziw – myślał sobie Zagłoba – że taki gładysz, a i dziewki nawet sobie nie umiał skonwinkować1320. Kozak jest – to prawda – ale rycerz znamienity i podpułkownik, któren też, prędzej później, jeśli tylko do rebelii nie przystanie, będzie nobilitowany, co wcale od niego zależy. A już pan Skrzetuski, zacny kawaler – i przystojny, ale z tym malowanym watażką1321 na urodę i porównać się nie może. Hej, wezmą też się oni za łby, jak się spotkają, bo obaj zabijaki nie lada.”
– Bohun, znasz-li dobrze pana Skrzetuskiego? – spytał nagle Zagłoba.
– Nie – odparł krótko watażka.
– Ciężką będziesz miał z nim przeprawę. Widziałem go też, jak sobie Czaplińskim drzwi otwierał. Goliat1322 to jest i do wypitki, i do wybitki.
Watażka nie odpowiedział i znowu obaj pogrążyli się we własne myśli i własne frasunki, którym wtórując pan Zagłoba powtarzał od czasu do czasu: „Tak, tak, nie ma rady!” Upłynęło kilka godzin. Słońce powędrowało gdzieś het, na zachód ku Czehrynowi1323; od wschodu powiał wietrzyk chłodny. Pan Zagłoba zdjął kołpaczek1324 rysi, przeciągnął ręką po spoconej głowie i powtórzył raz jeszcze:
– Tak, tak, nie ma rady!
Bohun obudził się jak ze snu.
– Co rzekłeś? – spytał.
– Mówię, że już zaraz ciemno będzie. Czy daleko jeszcze?
– Niedaleko.
Po godzinie ściemniło się rzeczywiście. Ale już też wjechali w jar lesisty, wreszcie na końcu jaru błysnęło światełko.
– To Rozłogi! – rzekł nagle Bohun.
– Tak! Brr! Coś jakoś chłodno w tym jarze.
Bohun wstrzymał konia.
– Czekaj! – rzekł.
Zagłoba spojrzał na niego. Oczy watażki, które miały tę własność, że świeciły w nocy, pałały teraz jak dwie pochodnie.
Obaj przez długi czas stali nieruchomie na skraju jaru. Na koniec z dala dało się słyszeć parskanie koni.
To Kozacy Bohunowi nadjeżdżali z wolna z głębi lasu.
Esauł1325 zbliżył się po rozkazy, które Bohun wyszeptał mu do ucha, po czym Kozacy zatrzymali się znowu.
– Jedźmy! – rzekł do Zagłoby Bohun.
Po chwili ciemne masy budowli dworskich, lamusy i żurawie studzienne zarysowały się przed ich oczyma. We dworze było cicho. Psy nie szczekały. Wielki, złoty księżyc świecił nad domostwami. Z sadu dochodził zapach kwiatów wiśni i jabłoni; wszędzie tak było spokojnie, noc tak cudna, że zaiste brakło tylko tego, aby jaki teorban1326 ozwał się gdzieś pod oknami pięknej księżniczki.
W niektórych oknach było jeszcze światło.
Dwaj jeźdźcy zbliżyli się do bramy.
– Kto tam? – ozwał się głos nocnego stróża.
– Nie poznajesz mnie, Maksym?
– To wasza miłość. Sława Bohu!
– Na wiki wikiw1327. Otwieraj. A co tam u was?
– Wszystko dobrze. Wasza miłość dawno nie była w Rozłogach.
Zawiasy bramy zaskrzypiały przeraźliwie, spadł na fosę i dwaj jeźdźcy wjechali na majdan.
– A słuchaj, Maksym – nie zamykaj bramy i nie podnoś mostu, bo zaraz wyjeżdżam.
– To wasza miłość jak po ogień?
– Tak jest. Konie przywiąż do palika.
Rozdział XVIII
Kurcewiczowie nie spali jeszcze. Jedli wieczerzę w owej sieni napełnionej zbroją1328, która szła przez całą szerokość domu od majdanu aż do sadu z drugiej strony. Na widok Bohuna i pana Zagłoby zerwali się na równe nogi. Na twarzy kniahini odbiło się nie tylko zdziwienie, ale nieukontentowanie1329 i przestrach zarazem. Młodych kniaziów było tylko dwóch: Symeon i Mikołaj.
– Bohun! – rzekła kniahini. – A ty tu co robisz?
– Przyjechał się wam pokłonić, maty1330. A co, nie radziście mi?
– Radam ci, rada, jeno się dziwię, żeś przybył, bo słyszałam, że w Czehrynie1331 stróżujesz. A kogo to nam Bóg z tobą zesłał?
– To jest pan Zagłoba, szlachcic, mój przyjaciel.
– Radziśmy waszmości – rzekła kniahini.
– Radziśmy – powtórzyli Symeon i Mikołaj.
– Mościa pani! – rzecze szlachcic. – Prawda, że gość nie w porę gorszy od Tatarzyna, aleć i to wiadomo, że kto do nieba chce iść, ten musi podróżnego w dom przyjąć, głodnego nakarmić, spragnionego napoić…
– Siadajcie tedy, jedzcie i pijcie – mówiła stara kniahini. – Dziękujemy, żeście przyjechali. No, no, Bohun, alem się ciebie