– Chciałbym też nią oczy ucieszyć.
– Helena śpi.
– To szkoda. Bo ja długo nie zabawię.
– A gdzie jedziesz?
– Wojna, maty! Nie ma na nic czasu. Lada chwila hetmani w pole wyprawią, a żal będzie Zaporożców bić. Mało to razy my z nimi jeździli po dobro tureckie – prawda, kniaziowie? – po morzu pływali, sól i chleb razem jedli, pili i hulali, a teraz my im wrogi.
Kniahini spojrzała bystro na Bohuna. Przez głowę przeszła jej myśl, że może Bohun ma zamiar połączyć się z rebelią i przyjechał jej synów wybadać.
– A ty co myślisz robić? – spytała.
– Ja, maty? A cóż? ciężko swoich bić, ale trzeba.
– Tak i my uczynimy – rzekł Symeon.
– Chmielnicki zdrajca! – dodał młody Mikołaj.
– Na pohybel zdrajcom! – rzekł Bohun.
– Niech im kat świeci! – dokończył Zagłoba.
Bohun znów mówić począł:
– Tak to na świecie. Kto ci dziś przyjacielem, jutro Judaszem1334. Nikomu nie można wierzyć na świecie.
– Jeno dobrym ludziom – rzekła kniahini.
– Pewnie, że dobrym ludziom można wierzyć. Dlatego ja też wam wierzę i kocham was, bo wyście dobrzy ludzie, nie zdrajcy…
Było coś tak dziwnego i strasznego w głosie watażki, że przez chwilę zapanowało głębokie milczenie. Pan Zagłoba patrzył na kniahinię i mrugał swoim zdrowym okiem, a kniahini utkwiła wzrok w Bohunie.
Ten mówił dalej:
– Wojna nie żywi ludzi, jeno morzy, dlatego chciał ja was jeszcze widzieć, zanim ruszę. Kto wie, czy wrócę, a wy by mnie żałowali, bo wy moje druhy serdeczne… nieprawda?
– Ty nasz brat – dodał Symeon.
– Wy kniazie, wy szlachta, a wy Kozakiem nie gardzili, w dom przygarnęli i krewną-donię obiecali, bo wy wiedzieli, że dla Kozaka bez niej ni życia, ni bycia, tak się i zmiłowali nad Kozakiem.
– Nie ma o czym i mówić – rzekła spiesznie kniahini.
– Nie, maty, jest o czym mówić, bo wy moi dobrodzieje, a ja też prosił tego oto szlachcica, przyjaciela mego, żeby mnie za syna wziął i do herbu przypuścił, aby wy nie mieli wstydu, oddając krewniaczkę Kozakowi. Na co pan Zagłoba się zgodził i my oba będziem się starać o pozwolenie u sejmu, a po wojnie pokłonię się panu hetmanowi wielkiemu, któren na mnie łaskaw, może poprze; on przecie i Krzeczowskiemu nobilitację wyrobił.
– Bóg ci dopomóż – rzekła kniahini.
– Wy szczerzy ludzie, i ja wam dziękuję. Ale przed wojną chciałbym jeszcze raz z waszych ust usłyszeć, że wy mnie donię dajecie i że słowo wasze zdzierżycie. Słowo szlacheckie nie dym – a wy przecie szlachta, wy kniazie.
Watażka mówił głosem powolnym i uroczystym, ale w mowie jego drgała zarazem jakby groźba zapowiadająca, że trzeba się zgodzić na wszystko, czego żądał.
Stara kniahini spojrzała na synów, ci na nią, i przez chwilę trwało milczenie. Nagle raróg1335 siedzący na berle pod ścianą zakwilił, choć do świtu było jeszcze daleko; za nim ozwały się inne; wielki berkut1336 zbudził się, strząsnął skrzydła i krakać począł.
Łuczywo palące się w grubach przygasło. W izbie zrobiło się ciemnawo i ponuro.
– Mikołaj, popraw ogień – rzekła kniahini.
Młody kniaź dorzucił łuczywa.
– Cóż? Przyrzekacie? – pytał Bohun. Musimy Heleny spytać.
– Niech ona mówi za siebie, wy za siebie. Przyrzekacie?
– Przyrzekamy – rzekła kniahini.
– Przyrzekamy – powtórzyli kniaziowie.
Bohun wstał nagle i zwróciwszy się do Zagłoby, rzekł donośnym głosem:
– Mości Zagłobo! Pokłoń się i ty o dziewkę; może i tobie przyrzekną.
– Co ty, Kozacze, upił się?! – zawołała kniahini.
Bohun zamiast odpowiedzi wydobył list Skrzetuskiego i zwróciwszy się do Zagłoby, rzekł:
– Czytaj.
Zagłoba wziął list i począł go czytać wśród głuchego milczenia.
Gdy skończył, Bohun skrzyżował ręce na piersiach.
– Komu tedy dziewkę dajecie? – spytał.
– Bohun!
Głos watażki stał się podobny do syku węża.
– Zdrajcy, oczajdusze, psiawiary, judasze!…
– Hej, synkowie, do szabel! – krzyknęła kniahini.
Kurcewicze skoczyli piorunem ku ścianom i porwali za broń.
– Mości panowie, spokojnie! – zawołał Zagłoba.
Ale nim domówił, Bohun wyrwał pistolet zza pasa i wystrzelił.
– Jezus! Jezus!… – jęknął kniaź Symeon, postąpił krok naprzód, rękoma jął bić powietrze i upadł ciężko na ziemię.
– Służba, na pomoc! – wołała rozpaczliwie kniahini.
Ale w tejże chwili na dziedzińcu i od strony sadu huknęły inne wystrzały, drzwi i okna wyleciały z łoskotem i kilkudziesięciu semenów1337 wpadło do sieni.
– Na pohybel! – zabrzmiały dzikie głosy.
Na majdanie ozwał się dzwon na trwogę. Ptactwo w sieni poczęło wrzeszczeć; hałas, strzelanina i krzyki zastąpiły niedawną ciszę uśpionego dworu.
Stara kniahini rzuciła się, wyjąc jak wilczyca, na ciało Symeona drgające w ostatnich konwulsjach, ale wnet dwóch semenów porwało ją za włosy i odciągnęło na stronę, a tymczasem młody Mikołaj, przyparty w kąt sieni, bronił się z wściekłością i lwią odwagą.
– Procz! – krzyknął naagle Bohun na otaczających go Kozaków. – Procz! – powtórzył grzmiącym głosem.
Kozacy cofnęli się. Sądzili, że watażka chce ocalić życie młodzieńcowi. Ale Bohun z szablą w ręku sam rzucił się na kniazia.
Rozpoczęła się straszna pojedyncza walka, na którą kniahini, trzymana za włosy przez cztery żelazne dłonie, patrzyła pałającymi oczyma i z otwartymi usty. Młody kniaź zwalił się jak burza na Kozaka, który, cofając się z wolna, wywiódł go na środek sieni. Nagle przysiadł, odbił potężny cios i z obrony przeszedł do ataku.
Kozacy zatrzymawszy dech w piersiach pospuszczali szable na dół i stali jak wryci, śledząc oczyma przebieg walki.
W ciszy słychać było tylko oddech i sapanie walczących, zgrzyt zębów i świst lub ostry dźwięk uderzających o siebie mieczów.
Przez chwilę zdawało się, że watażka ulegnie olbrzymiej sile i zaciętości młodzieńca, gdyż znowu począł się cofać i słaniać. Twarz przeciągnęła mu się jakby z wysilenia. Mikołaj podwoił ciosy, szabla jego otaczała Kozaka