Medium z Tęgoborza (rok 1893) (1939)
Tęgoborze to spora wieś położona w obecnym województwie małopolskim, w powiecie nowosądeckim, w gminie Łososina Dolna, mająca 1504 mieszkańców. Nazwa pochodzi od potężnych lasów – „tęgich borów” – które około tysiąca lat temu pokrywały tutejszą kotlinę. Wieś usytuowana jest na południowo-zachodnim brzegu Jeziora Rożnowskiego, w kotlinie otoczonej górami Beskidu Wyspowego, nad którą górują Chełm (790 m), Białowodzka Góra z ruinami „Zamczyska” (607 m) oraz Jodłowiec Wielki (482 m).
Ważnym wydarzeniem w życiu wsi było przed laty, a dokładniej na przełomie IX i X wieku, przybycie z południa – być może z klasztoru w Nitrze – zakonnika kameduły znanego jako święty Just18. Zanim poświęcił się Bogu, był rycerzem – Skarbimierzem z Giewartowa. Pewnego dnia porzucił jednak swój rycerski stan, wybierając życie eremity. Według dawnej legendy zamieszkał jako pustelnik na jednym z tęgoborskich wzgórz, które do dziś nosi jego imię. Opiekował się ludźmi i pomagał im w trudnych sytuacjach. Kierował na właściwą drogę tych, którzy zabłąkali się w lesie lub zgubili wśród zamieci, przewoził wędrowców przez wezbrane potoki, uczył miejscowych wyrębu lasu i uprawy roli. Miejscowej ludności przybliżał i wyjaśniał nauki Chrystusa.
Na Górze św. Justa wybudowano z czasem klasztor Ojców Marków (krakowskich kanoników z klasztoru św. Marka) wraz z kościołem. Oba budynki zostały w 1611 roku zniszczone i ograbione przez ówczesnego dziedzica Tęgoborza Cyryla Chrząstowskiego, który wraz z żoną – Anną Tęgoborską, przyjęli wierzenia arian (braci polskich). Doszło do przejęcia budynków i gruntów klasztornych oraz wypędzenia zakonników. Od końca XVII wieku, kiedy to z kolei bracia polscy zostali wygnani z Rzeczypospolitej, większość stanowili katolicy.
Wiek XIX przyniósł mieszkańcom Tęgoborza i sąsiadujących z nią miejscowości falę nieszczęść. W 1845 roku wybuchła epidemia cholery, która zabrała 274 osoby. Dziesięć lat później choroba powróciła, by znów zdziesiątkować mieszkańców. Ludzi chowano na górze Rachów, którą zaczęto odtąd nazywać „choleryczną”. Prawdziwym kataklizmem były jednak powodzie – w roku 1845, 1872 i w 1934 – które przyspieszyły decyzję o budowie zapory w Rożnowie i sztucznego zbiornika retencyjnego.
W pięknym, drewnianym kościółku pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny „na Juście” nie brał wprawdzie ślubu Janosik, ale brała Janina Lewandowska (1908–1940) – jedyna kobieta zamordowana w Katyniu. Jej ojciec, gen. Józef Dowbor-Muśnicki, we wspomnieniach pisał, że „pierwszy poznał się na bolszewickiej zarazie”. Gdy do sowieckiej niewoli trafiła jego córka, okazała się łakomym kąskiem dla Sowietów. Choć nie była żołnierzem, wraz z innymi polskimi oficerami została zamordowana strzałem w tył głowy w katyńskim lesie.
W II RP nie przyjmowano do wojska kobiet, dlatego chcąc zostać pilotem, pozostało jej uprawianie lotnictwa sportowego. Musiała więc opanować szybownictwo, pilotaż samolotów motorowych i skoki spadochronowe. W 1931 roku wstąpiła do Aeroklubu Poznańskiego, zrobiła kurs obserwatorów lotniczych, licencję skoczka spadochronowego, a także dyplom pilota samolotów motorowych. Jako pierwsza kobieta w Europie skoczyła ze spadochronem z wysokości pięciu tysięcy metrów. Latem 1936 roku na pokazach szybowcowych w Tęgoborzu poznała Mieczysława Lewandowskiego, instruktora z Krakowa. Pobrali się w czerwcu 1939 roku (ślub cywilny w Poznaniu, a kościelny w Tęgoborzu).
Tymczasem wieś rozrastała się i nabierała coraz większego znaczenia dzięki przebiegającemu tędy ważnemu szlakowi handlowemu z Krakowa na Węgry. Na początku XIX stulecia rodzina Stadnickich wzniosła tam klasycystyczny pałac19. W 1846 roku, podczas rabacji chłopskiej, dwór uległ zniszczeniu (a dokładnie mury górnej kondygnacji, dach i urządzenie wnętrz). Ówczesny proboszcz Tęgoborza, ks. Wieczorek pisał, że chłopi dwór zrąbali i stłukli tak dalece, że tylko mury zostały. W drugiej połowie XIX stulecia Tęgoborze poprzez związki małżeńskie przeszło najpierw w ręce rodziny Dunikowskich, później Głębockich, a następnie Wielogłowskich.
Pod koniec wieku rezydował w nim hrabia Władysław Wielogłowski, zapalony spirytysta i miłośnik czarnej magii. W piwnicy tęgoborskiego pałacu (a może w jednym z pokoi) urządził sobie specjalną salę do seansów spirytystycznych. Była ponoć wybijana złotymi monetami i podzielona na osiem wnęk, w których stały rzeźby, a skąpe światło wpadało do niej tylko przez jedno okienko. Nocą zbierało się w niej kilka osób, które chwytały się za ręce i tworzyły tzw. łańcuch, zasilając w energię obecne wśród zebranych medium. Osoba ta, będąc w transie, przekazywała pozostałym różnorodne informacje. Miejscowi opowiadali, że w pałacu – nawiedzanym ponoć przez duchy – działy się rzeczy „straszne” i „niepojęte”, a kto stanął u bram, wyczuwał „dziwną energię”, która wywoływała „dreszcz przerażenia”.
W arkana tajemnej wiedzy wprowadził ponoć hrabiego Władysława dziadek Walery Wielogłowski, uczestnik powstania listopadowego, który na emigracji w Paryżu zafascynował się spirytyzmem. Po powrocie do Polski wydał nawet publikację O poruszaniu i wróżbiarstwie stołów. Był to czas, kiedy spirytyzm zajmował umysły najwybitniejszych myślicieli, przy uniwersytetach powoływano komisje zajmujące się badaniem zjawisk metapsychicznych, a relacje z doświadczeń i seansów niemal codziennie pojawiały się w prasie. W drugiej połowie XIX wieku stoliki wirowały niemal na wszystkich europejskich salonach.
Na seanse „z duchami” przyjeżdżali do Tęgoborzy (najstarsze zapisy nazwy tej miejscowości brzmią w mianowniku: Tęgoborza) goście z nawet bardzo odległych stron. Hrabia Wielogłowski skrupulatnie zaś notował wyniki wszystkich spotkań, w których brał udział. Z jego zapisków powstał duży zbiór rękopisów ujętych w zeszyty. Jedna z kart tej legendarnej kroniki znajdzie się kilka dekad później na ustach całej Polski…
Spirytyzm, od łacińskiego słowa spiritus – duch, to system praktyk oparty na przekonaniu, że dusze osób zmarłych mogą nawiązywać kontakt z ludźmi żyjącymi, szczególnie za pośrednictwem medium. Wprawdzie spirytyzm to nic innego, jak znana już w starożytności nekromancja, czyli sztuka wywoływania duchów zmarłych, to jednak nowoczesne jego oblicze datuje się od roku 1848, kiedy to w jednym z domów w Hydesville, w stanie Nowy Jork, zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Dwie córki zamieszkujących budynek państwa Fox: Małgorzata i Katarzyna, nawiązały kontakt z duchem – rzekomo zmarłym komiwojażerem. Siostry Fox uważa się za pierwsze media, które przekazywały informacje między światem żywych a światem zmarłych. Wszystko zaś zaczęło się od zabawy.
Kiedy Małgosia i Kasia były nastolatkami, wciąż słyszały tajemnicze stukanie w ściany i drzwi. Nocą 31 marca 1848 roku zaczęły dla żartu odpowiadać na te odgłosy. Zwracając się do ducha, Kasia zawołała: „Zrób to, co ja!”, po czym zaklaskała w dłonie. Duch „zaklaskał”. Wtedy zaczęła klaskać Małgosia: „A teraz zrób to, co ja, raz, dwa, trzy, cztery!”. I tym razem usłyszały cztery klaśnięcia. Wkrótce zabawa przerodziła się w komunikację przy użyciu kodu alfabetycznego. Duch przedstawił się jako domokrążca zamordowany w tym domu i pochowany w jego piwnicy.
Wcześniej wielu twierdziło, że odbierają informacje od zmarłych, ale dopiero siostry Fox nawiązały dwukierunkową komunikację