– Są liczni co prawda, ale źle uzbrojeni i w ogóle nie dowodzeni – powiedział uspokajająco. – Jedyny groźny przeciwnik to mężczyzna z kuszą za tamtym drzewem. – Wskazał Natrii kierunek, ale dziewczyna nadal nic nie widziała. – Raczej tylko on może kogoś z nas sprzątnąć, ale oczywiście nigdy nie wiadomo.
Natrija otworzyła jeszcze szerzej swoje wielkie oczy.
– Poświęcisz się i zginiesz, zasłaniając nas piersią?
Uśmiechnął się z sympatią.
– Postaram się nie zginąć.
Spiął lekko konia i podjechał trochę do przodu.
– Hej, dobrzy ludzie! – krzyknął. – Czego od nas chcecie?
– Oddajcie wszystko, co macie! – odpowiedział mu głos zza najbliższego drzewa.
– A wtedy puścicie nas wolno? – upewniał się Virion.
– A wtedy was zabijemy!
No nie. Napastnicy nie pozostawiali żadnych złudzeń. Co to za idioci? A jednak był w orszaku ktoś, na kim ta wymiana zdań zrobiła wrażenie. Natrija pisnęła ze strachu i osunęła się w swoim siodle. Niki podjechała obok i chwyciła dziewczynę wpół.
Virion tak powodował koniem, żeby znaleźć się jak najbliżej kusznika.
– Dobra! – krzyknął. – Oddamy wam wszystko!
Nie wiadomo, jak reszta, ale stojące przed Virionem obdartusy z bronią najwyraźniej uwierzyły, że jest idiotą jak i oni. Wyjął więc z podróżnej torby swoją sakiewkę przytroczoną do solidnego łańcucha i podniósł na wysokość twarzy.
– Tu trzymam złoto.
Solidna licowa skóra i piękne obłe kształty sakiewki robiły wrażenie. Żaden z bandytów nie domyślał się, że w środku był jedynie duży rzeczny kamień.
– Masz!
Virion nachylił się, by podać rzekome bogactwo kusznikowi. Ten nie zawiódł w teście na brak inteligencji. Opuścił broń i wyciągnął rękę. Wtedy Virion zakręcił łańcuchem szeroko i z impetem uderzył bandytę rzecznym kamieniem w głowę, zabijając na miejscu.
Zgrabnie zeskoczył z konia i przejął kuszę przeciwnika. Właściwie chciał jedynie zwolnić napiętą cięciwę i unieczynnić najgroźniejszą broń, jaką dysponowali napastnicy. No ale z drugiej strony po co założony już bełt miał się marnować? Virion strzelił do drugiego bandyty, celując w sam środek klatki piersiowej. Kusza, choć kiepska, spełniła swoje zadanie. Tyle że pocisk nawet na tak niewielkim dystansie zniosło trochę w prawo i chłop zamiast w splot słoneczny dostał w samo serce. Łatwo było przejąć jego miecz i choć broń znowu okazała się licha, odbić cios trzeciego napastnika.
Virion odskoczył, żeby zorientować się w sytuacji. Jego dwuręczny miecz tkwił gdzieś w bagażach, bo nie dało się ukryć go w zrolowanym kocu przy siodle. Skoro udawali wielkich państwa, nawykłych co najwyżej do pałacowych intryg, to nie mogli pokazać, że poradzą sobie z wrogami na ubitej ziemi. Ale mniejsza z tym. Na tych tutaj durniów z leśnej głuszy, którzy napadali podróżnych, nawet kiepska broń mogła wystarczyć. Tym bardziej że nie wpadli na to, by otoczyć niewielki konwój i zaatakować ze wszystkich stron naraz. Pewnie sądzili, że zabiją wszystkich w ataku od frontu, a ucieczka „żołnierzy” musiała ich tylko w tym przekonaniu utwierdzić.
W tej przedziwnej potyczce właściwie nic nie rozgrywało się szybko. Napastnicy starali się otoczyć chociaż samego Viriona, jedynego obrońcę, który w ich mniemaniu dysponował orężem i chęcią walki. Ale nawet to nie szło im składnie. Kto zbliżał się do chłopaka, ginął albo odnosił eliminujące go rany. Nikt nie dowodził atakującymi. A Kila i Anai wydobyli już z ukrycia swoje kusze i błyskawicznie podzielili się zadaniami. Kila strzelał, Anai ładował. Nie podchodzili za blisko, żeby się nie narażać. Z boku przypominało to ćwiczenia w gimnazjonie, kiedy instruktorzy pokazywali sposób użycia broni miotającej. Trzask, trup, zmiana kusz. Trzask, trup, zmiana kusz. Trzask, trup… No dobra. W gimnazjonie raczej trup nie słał się aż tak gęsto. Śmiertelne wypadki mimo wszystko należały do rzadkości.
Niki, kiedy tylko upewniła się, że postawiona na ziemi Natrija trzyma się jakoś na własnych nogach, ruszyła do przodu, by pomóc mężowi. A jakiemuś tumanowi zdało się, że dziewczyna będzie łatwym celem. Podbiegał właśnie z uniesionym mieczem, kiedy Niki odbiła się lekko w podskoku, robiąc w powietrzu obrót. Najpierw kopnęła zbira lewą stopą, potem prawą. Siła tych uderzeń posłała ją w przeciwną stronę. Upadła na ręce i nogi i odbiła się momentalnie od ziemi, co pozwoliło jej uniknąć ciosu, do którego składał się już następny bandyta. Zdezorientowany taką gibkością, nie zauważył, że dziewczyna znalazła się za jego plecami. Chwyciła i odciągnęła jego głowę do tyłu, odsłaniając mu szyję.
– Nie gryź! – zawołał Virion i pogroził żonie palcem wolnej dłoni.
Niki fuknęła jak kotka, a potem skręciła mężczyźnie kark.
W tej właśnie chwili Horech uznał, że trzeba nareszcie rozstrzygnąć potyczkę na korzyść ich grupy. Wyciągnął więc miecz i zaczął zsiadać z konia. Mimo stanu zwanego potocznie upojeniem to drugie mu się udało. Miecz jednak gdzieś zniknął.
– Gdzie moja broń? – Rozglądał się zadziwiony.
– Stoisz na niej, panie – wyszeptała przerażona do granic możliwości Natrija. Ukłoniła się, mówiąc te słowa. Najwyraźniej strach nie niweczył zasad szacunku dla starców, ojców rodu.
– No tak – zgodził się z nią pijany Horech. – Stoję już na ziemi. Ale gdzie mój miecz?
– Nadepnąłeś go, panie! – Wielkie oczy córy z książęcej rodziny robiły się jeszcze większe. – Wypadł ci z ręki.
– Ach, córciu. – Do szermierza tym razem dotarł sens słów. – A mogłabyś mi go podać?
Natrija schyliła się posłusznie. I nawet chwyciła rękojeść.
– Nie mogę go unieść, panie.
– Dlaczego?
– Bo na nim stoisz, panie!
– Aha! To dlatego… – Horech łaskawie zrobił chwiejny krok w bok, umożliwiając dziewczynie podniesienie miecza. A kiedy poczuł rękojeść w dłoni, dodał jeszcze: – Dziękuję ci, dziecko. A teraz zostań tu i patrz. Jak będziesz mnie obserwować, to dopiero nauczysz się szermierki.
– Dziękuję, panie. – Oszołomiona Natrija dygnęła.
Horech, zataczając się, zmierzał w kierunku pierwszej linii.
– Ty! – zawołał głośno do Viriona. – Znowu się z nimi bawisz?
– Przecież…
– Wy dwaj! – Ręka mistrza wycelowała w Kilę i Anai. – Przestańcie strzelać!
– Tak jest!
– Ty! – Tym razem dłoń starego szermierza zwróciła się do Niki. – Przestań mu łamać kości!
– Złamałam tylko rękę…
Horech nareszcie dotarł do miejsca, gdzie znajdowało się najwięcej bandytów. Władczym gestem odsunął Viriona w tył.
– No! Jak który chce uciekać, niech ucieka! Gonić nie będę.
Uniósł miecz i zabił pierwszego przeciwnika. Krok do przodu i zabił drugiego. Chwilę potem trzeciego, później czwartego…