Drugi sen. Robert Harris. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Robert Harris
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-984-2
Скачать книгу

       Sama tylko przedłużająca się przerwa w działaniu sieci komputerowych może w ciągu dwudziestu czterech godzin doprowadzić – zwłaszcza na terenach miejskich – do niedoborów żywności i paliwa, do dramatycznego ograniczenia zasobów pieniężnych (wskutek niemożności korzystania z bankomatów, kart kredytowych i bankowości internetowej), a także do katastrofy łącznościowej i informacyjnej, załamania się transportu, masowego wykupywania dóbr, zbiorowego exodusu i niepokojów społecznych. Poważne konsekwencje, i to w ciągu zaledwie kilku godzin, będzie miało zakłócenie dostaw żywności, które odbywają się w rytmie ciągłym na podstawie informacji dostarczanych przez sieci komputerowe. Przed trzydziestu laty przeciętne brytyjskie gospodarstwo domowe miało zapasy jedzenia na osiem dni; obecnie starczają one co najwyżej na dwa. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że mieszkańców Londynu, w dowolnym momencie, dzieli tylko sześć posiłków od klęski głodu.

      Obawiamy się, że skutki kryzysu będą się rozszerzały w postępie geometrycznym, z szybkością, która może udaremnić każdą oficjalną kontrakcję. Niezbędni pracownicy mogą opuścić swoje stanowiska bądź też nie być w stanie do nich dotrzeć. Może dojść do nieodwracalnej utraty danych. Kluczowe sektory i technologie mogą zostać zniszczone w tak dużym stopniu, że wszelkie szanse na znalezienie dróg powrotu do status quo ante będą się błyskawicznie zmniejszały do zera.

       Osobiście zwracałem się do wielu osób na wysokich szczeblach władzy i realnie rzecz biorąc, nie doczekałem się żadnej reakcji. Zarówno w rządzie, jak i w parlamencie wiedza na temat zagrożeń, na które narażone są nowe technologie, jest koszmarnie niska. Zamiast siedzieć z założonymi rękami, zdecydowaliśmy zatem wziąć sprawy we własne ręce i spróbować znaleźć praktyczne rozwiązania, by chronić nasz osiągnięty obecnie wysoki poziom życia.

       Wszystkie cywilizacje uważają się za niezniszczalne; historia uczy, że tak nie jest.

       Jeśli chce Pan włączyć się w nasze działania, proszę jak najszybciej skontaktować się ze mną listownie (adres podany wyżej). Ze względów bezpieczeństwa cała korespondencja powinna odbywać się w formie papierowej, nie elektronicznej.

       Przypominam jeszcze raz o konieczności zachowania najściślejszej dyskrecji; nie chcemy zwracać na siebie uwagi mediów i doprowadzić do wybuchu powszechnej paniki.

       Szczerze oddany

       Peter Morgenstern

      Pan Shadwell stwierdził, że od chwili odkrycia tego dokumentu starał się dowiedzieć czegoś więcej o grupie Morgensterna, jak dotąd bez większego sukcesu. Nie sposób było powiedzieć, czy grupa spotykała się dalej i czy podjęła jakieś konkretne działania. Sam Morgenstern był najwyraźniej ważną osobistością w późnej epoce preapokaliptycznej, ponieważ jego nazwisko widnieje na liście laureatów Nagrody Nobla, która trafiła do rąk prywatnego kolekcjonera. (Pan Shadwell wyjaśnił, że była to nagroda, którą przez ponad sto lat przyznawano corocznie luminarzom literatury i nauki). Morgenstern otrzymał rzeczoną nagrodę w dziedzinie fizyki. Z tego, co udało się ustalić panu Shadwellowi, nie ocalała jednak żadna jego opublikowana praca.

      Pan Shadwell uważa, że powinien kontynuować swoje badania, i dlatego poprosił o przyznanie mu sumy stu funtów na pokrycie dalszych wydatków. Po dyskusji suma ta została zaaprobowana i polecono skarbnikowi przygotować niezbędne fundusze.

      Po wyczerpaniu porządku dnia zebranie towarzystwa zakończyło się o godzinie wpół do dziewiątej.

      Fairfax powoli położył otwartą książkę na piersi. Jej język wydał mu się trudny, słowa były mało zrozumiałe. Po raz pierwszy zetknął się z dziwnymi, raptownymi, zakazanymi rytmami preapokaliptycznej mowy. Mimo to czuł, że udało mu się zgłębić treść listu na tyle, by zrozumieć sedno sprawy. Kręciło mu się trochę w głowie – jakby solidna drewniana rama łóżka, na którym leżał, rozleciała się w czasie lektury i spadał gdzieś w otchłań.

      Odkąd zaczął rozumieć to, co wbijano mu w szkole do głowy – od chwili, gdy nauczył się czytać – zaakceptował bez reszty nauczanie Kościoła: że w pewnej zamierzchłej epoce Szatan objął władzę nad światem; że Bóg ukarał starożytnych za to, że postawili na piedestale naukę, i tak jak to przepowiedziano w Objawieniu świętego Jana, zesłał na nich czterech straszliwych jeźdźców Apokalipsy – Zarazę, Wojnę, Głód i Śmierć; i że dzięki odrodzeniu Prawdziwej Wiary żyli teraz w epoce Zmartwychwstałego Chrystusa, w której przywrócony został na świecie porządek. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że było sześć różnych możliwych scenariuszy, które doprowadziły do Apokalipsy, a tym bardziej, że istnieli ludzie do tego stopnia zaślepieni, by marzyć o powrocie do tego samego systemu, który sprowadził na nich gniew Boży. Trzymał w rękach świadectwo śmiertelnego grzechu, przed którym Kościół starał się ustrzec swoich wyznawców; to, co mogło się wydawać nieszkodliwymi studiami nad przeszłością, było w rzeczywistości zamaskowaną formą scjentyzmu, mającą na celu jej przywrócenie. Ta książka była heretycka, co do tego nie miał wątpliwości. Zasługiwała na to, by ją spalić.

      Mimo to, choć wielu rzeczy w liście Morgensterna nie rozumiał, coś go w nim głęboko poruszyło. Czym były owe „cyberprzestrzeń”, „bankomaty” i „antybiotyki”? Wziął z powrotem książkę do ręki i niczym ujęty przez Gileadczyków Efraimita starający się wymówić słowo „szibbolet”, przeczytał list uważnie po raz drugi, wysilając umysł przy trudnych słowach. A potem zaczął przeglądać następne strony, szukając dalszych informacji o Morgensternie.

      Nie znalazł żadnych. Nie pojawił się już również pan Shadwell. Przeprosił listownie za nieobecność na dwóch kolejnych zebraniach towarzystwa, poświęconych monografii na temat niszczejących konstrukcji betonowych oraz tunelowi odkopanemu pod Tamizą w Blackwall. Więcej zebrań się nie odbyło. Był to ostatni tom z serii i jak przypuszczał Fairfax, wkrótce potem towarzystwo musiało zostać zakazane.

      Shadwell? Powtarzał w myślach to nazwisko. Zastanawiał się, co się z nim stało. Jeśli jeszcze żył, musiał być w podeszłym wieku – już trzynaście lat temu nie był chyba młodzieniaszkiem. I nagle Fairfaxowi przyszło do głowy, że to Shadwell był tym starszym mężczyzną, który awanturował się w kościele. Nie miało to oczywiście żadnego sensu. Trudno było sobie wyobrazić, że były prezes Towarzystwa Antykwarycznego wciąż żyje, a tym bardziej, że dotarł do Addicott St George pośrodku ulewy. Fairfax zanadto popuszczał wodze wyobraźni. Ta myśl nie dawała mu jednak spokoju.

      Wsadził piórko kuropatwy tam, gdzie tkwiło wcześniej, zamknął książkę i odłożył ją na nocną szafkę. A potem położył na niej okulary księdza Lacy’ego, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie leżały wcześniej, jakby chciał w ten sposób ukryć fakt, że je w ogóle ruszał, po czym zdmuchnął świecę. Tym razem sen nie przyszedł tak szybko. Fairfax miał wrażenie, jakby z zamierzchłej przeszłości wyłoniła się czyjaś dłoń i przesunęła palcami po jego twarzy. Żałował, że nie może zapomnieć tego, co przeczytał, ale wiedza odmienia wszystko i zdawał sobie sprawę, że mu się to nie uda.

      ROZDZIAŁ SIÓDMY

      Czwartek, 11 kwietnia: Piggeries

      Tuż przed świtem w końcu zasnął i wkrótce potem zbudziło go pukanie do drzwi – niezbyt głośne, ale uporczywe i coraz pilniejsze. Zaczął się nowy dzień i po raz pierwszy, odkąd Fairfax tu przybył, wydawało mu się, że za oprawnymi w ołów szybkami okna widzi blade słoneczne światło.

      – Ojcze? – usłyszał przez zamknięte drzwi.

      – Tak, pani Budd? Dzień dobry. Wszystko w porządku?

      – Jest