Rozdział 4
Gdy Maks po piętnastej wychodził z pracy, miał wrażenie, że zostawia za sobą najdłuższy dzień w historii. Może to za sprawą kataru i ogólnego złego samopoczucia, a może z powodu burzy mózgów podczas zebrania oraz kilkugodzinnego przeglądania ofert hoteli, ale czuł się jak dętka. Bolały go głowa i wszystkie mięśnie, marzył już tylko o ciepłym łóżku i o wzięciu środków przeciwbólowych. Uświadomił sobie, że nie ma żadnych ani w samochodzie, ani w domu. To właśnie dlatego zamiast pojechać do swojego przytulnego mieszkania, udał się najpierw do apteki.
Miał kiepski dzień. Od rana zawzięcie głowił się nad wyborem najlepszego hotelu na przyjęcie. To wcale nie było takie łatwe, jak się zdawało, bo prezesostwo miało wiele szczegółowych wymagań. W dodatku podczas zebrania dyrektorka oddziału poinformowała Maksa, że ma czas tylko do wieczora.
– Jutro rano chcę mieć nazwę hotelu na biurku – powiedziała stanowczo przy reszcie zespołu.
Maks miał ochotę skwitować jej polecenie głośnym śmiechem. Niby jak miał wybrać idealny hotel w tak krótkim czasie, skoro – gdy dzwonił do niektórych recepcji przed zebraniem – nikt nie odbierał?
Okazało się, że nie tylko on znalazł się w takiej sytuacji.
– Nie martw się, mnie kazała na jutro przynieść dziesiątki modeli balonów, żebyśmy mogły wybrać te najlepsze – oznajmiła mu z ponurą miną koleżanka.
– A mnie kawałki różnych tortów, bo wybór smaku jest przecież najważniejszym zadaniem na świecie – dodała ze złością druga.
Maks pomyślał, że już wolał to poranne roztargnienie dyrektorki. Podczas zebrania wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że Marzena zamierza uciec przed problemami osobistymi, popadając w pracoholizm. Zanosiło się więc na to, że tym razem dział marketingu zamiast dobrej zabawy podczas przyjęcia bardziej zapamięta okupione stresem przygotowania do tego dnia. No po prostu cudownie…
Psiocząc w duchu na przełożoną, Maks dodał do swojej wizji ciepłego łóżka jeszcze służbowego laptopa, nic więc dziwnego, że gdy dojechał do apteki, wyszedł z samochodu wściekły jak osa. Po porannym słońcu nie było już śladu. Niebo zasłoniły ciężkie chmury i zerwał się wiatr. Zimne podmuchy smagały go po twarzy, potęgując ból głowy oraz katar. Czym prędzej wszedł do środka i stanął w kolejce. Była naprawdę długa, jakby mieszkańcy całego miasta nagle się rozchorowali.
– Niech to szlag – mruknął pod nosem, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby pojechać do innej. W tym samym momencie weszła jednak kolejna osoba i przez otwarte drzwi wpadły chłodne podmuchy wiatru. To skutecznie ostudziło zapędy Maksa, żeby szukać innej apteki.
Poczekam, zadecydował w duchu i wychylił się na bok, żeby zobaczyć, ile osób stoi przed nim. I to właśnie wtedy ją dostrzegł.
Rozdział 5
Jeżeli Julii zdawało się rano, że słabo widzi, to po zbadaniu przez Filipa mogła śmiało powiedzieć, że widzi fatalnie. Chociaż była mu wdzięczna za poświęcony czas, po kroplach, którymi zakroplił jej oko, ledwie widziała zarys mebli oraz postaci w aptece. Ściskając w dłoni receptę na krople z antybiotykiem oraz maść do smarowania powieki, posuwała się w kolejce, bardziej skupiając się na tym, co słyszy oraz co czuje pod nogami. Chyba pierwszy raz była w takiej sytuacji i naprawdę tęskniła za soczewkami. Niestety, Filip zabronił je zakładać przez kilka dni, zanim guzek na jej powiece choć trochę się nie zmniejszy, a okularów już dawno nie miała, musiałaby najpierw więc udać się optyka.
Jak na złość kolejka w aptece posuwała się do przodu w żółwim tempie. Nie żeby spieszyło jej się do domu, ale oddałaby wiele, żeby móc w końcu odpocząć. Była naprawdę wykończona przeżyciami dzisiejszego dnia, nie mówiąc już o tym, że nadal bolało ją oko. Co prawda Filip zapewniał, że po lekach, które jej zaaplikował, ból powinien się zmniejszyć, lecz na razie nic się nie działo. Chciała więc po prostu zrealizować receptę i pojechać do siebie.
Opatulona szalikiem powoli przesuwała się do przodu ogonka. Za jej plecami kaszlała bez przerwy jakaś starsza kobieta, a z oddali dobiegał dźwięk dzwonka towarzyszący każdorazowemu otwieraniu i zamykaniu drzwi. Z boku docierały do niej głosy farmaceutek, które obsługiwały kolejnych klientów. Z chwili na chwilę stawały się coraz głośniejsze, po czym wywnioskowała, że lada moment nadejdzie jej kolej.
I nie myliła się. Gdy wytężyła wzrok, dostrzegła przed sobą tylko jednego mężczyznę, dzięki czemu serce zabiło jej mocniej. W końcu będę mogła stąd wyjść, ucieszyła się w duchu. I wrócić do domu.
Z radości ścisnęła mocniej trzymaną w ręce receptę i poprawiła torebkę na ramieniu. Wytężając słuch, oczekiwała, aż któryś z klientów apteki zwolni okienko i mężczyzna przed nią do niego podejdzie, żeby mogła w pełni skupić się na tym, do którego potem sama ma podejść. W końcu usłyszała, jak jakiś klient odchodzi, a potem dotarł do niej miły głos farmaceutki.
– Zapraszam następną osobę. – Usłyszała i popatrzyła na stojącego przed sobą mężczyznę. Była pewna, że facet ruszy do przodu, ale tak się nie stało.
– Proszę, teraz pana kolej – powiedziała, lekko się do niego uśmiechając, lecz on nadal ani drgnął. – Proszę pana, proszę podejść do okienka – powtórzyła nieco głośniej, sądząc, że może to starszy człowiek, który cierpi na problemy ze słuchem. Przez te krople i brak okularów naprawdę słabo widziała, więc trudno jej było ocenić jego wiek.
Mężczyzna i tym razem ani drgnął.
– Idzie pan czy nie? – zapytała z irytacją, a za jej plecami rozległy się stłumione chichoty. Facet stał w miejscu uparcie jak osioł albo posąg kamienny, co naprawdę zaczynało ją wkurzać. Zdenerwowana chciała złapać go za ramię, w końcu nie zamierzała stać w tej kolejce do rana, gdy nagle usłyszała znajomy głos:
– Julia? Dlaczego ty gadasz do manekina?
Na dźwięk tych słów zastygła w bezruchu.
– Maks, to ty?
– Ja.
– O czym ty mówisz?
– Ten koleś przed tobą to nie jest żaden klient, ale manekin reklamujący leki – oznajmił Maks, a za ich plecami znowu rozległy się śmiechy. – Nie ruszy się, choćbyś błagała go na kolanach. Za to ty… – Chłopak wyraźnie się zmartwił. – Dobrze się czujesz? Wszystko z tobą w porządku?
Jeżeli istniałby sposób, żeby zapaść się ze wstydu pod ziemię, Julia zrobiłaby wszystko, żeby teraz go wykorzystać. Na litość boską, właśnie chciała wygłosić tyradę pod adresem tekturowego stojaka w kształcie człowieka w aptece, i to na oczach licznych klientów. Ależ było jej wstyd!
Zażenowana popatrzyła na Maksa.
– Wszystko dobrze? – ponowił pytanie i ujął ją pod rękę.
– Ja… Eee… – Nie mogła nagle znaleźć żadnych sensownych słów.
– Chcesz wykupić receptę, tak? – Na szczęście Maks mimo całego zamieszania miał głowę na karku.
– Eee… Recepta. Ach, tak.
Maks bez słowa wziął od niej kartkę i przepraszając zniecierpliwionych klientów, podszedł z nią do okienka. Julia słyszała, jak rozmawia z farmaceutką. Nadal miała ochotę zapaść się pod ziemię. Co prawda nie widziała min stojących za nią klientów, ale bez trudu wyobrażała sobie, jak patrzą na nią z litością, ze współczuciem albo zażenowaniem.