Różnice w ubarwieniu między płciami są wśród sów rzadkością. Albo ich nie ma wcale, albo są na tyle subtelne, że zachodzą na różnice indywidualne. W najlepszym razie możemy mówić o tendencjach, takich jak na przykład jaśniejsze samce uszatek albo gęstsze cętki na piersiach przeważnie nieco jaśniejszych samców płomykówek. Wyjątkiem są sowy śnieżne, gdzie panie są gęsto i regularnie plamkowane, podczas gdy panowie są nieskazitelnie biali lub noszą tylko pojedyncze, rozmyte plamki. U śnieżnych występuje też równie rzadki wśród sów dymorfizm wiekowy, czyli sytuacja, gdy upierzenie młodych różni się od upierzenia dorosłych, co zresztą ułatwia życie wszystkim zainteresowanym, łącznie z obserwatorami ptaków. Młodzież w ptasich społecznościach często korzysta z taryfy ulgowej, dlatego już z daleka opłaca jej się wyglądać inaczej. Młode sowy śnieżne obojga płci pokryte są gęstymi, czarnymi i szarymi prążkami, które mocno kontrastują z białą szlarą. Samce już na tym etapie robią wrażenie jaśniejszych, ale typowe dla dorosłych upierzenie zakładają nie wcześniej niż po pierwszych urodzinach. Od swoich rodziców różnią się też młode włochatki, którym brakuje charakterystycznego dla dorosłych cętkowania. Zamiast tego są jednolicie czekoladowobrązowe, z nieco jaśniejszą szlarą oraz co najmniej trzema rzędami białawych plamek na lotkach i na ogonie – ale już po pierwszej wymianie piór w październiku lub listopadzie nie sposób będzie odróżnić ich od dorosłych.
Sowy obok pingwinów są prawdopodobnie jedynymi ptakami, których pisklęta mają dwa garnitury puchowe. Jakiś czas po wylęgu delikatny, niemowlęcy puch zastępuje puch dziecięcy – mocny, gęsty, w bardziej kryjących barwach. W zależności od gatunku średnio po miesiącu od wyklucia na głowach piskląt zarysowują się szlary i małe straszydełka zaczynają przypominać prawdziwe sowy, przy czym pojedyncze pióra puchowe mogą się utrzymywać jeszcze przez długie tygodnie od pierwszego pełnego opierzenia.
Konspiratorskie właściwości sowich piór mają swoją cenę. Nawet najbardziej nakremowane i zadbane, są mało odporne na przemakanie. Tymczasem mokra sowa nie tylko nigdzie nie poleci, ale grozi jej również śmierć z wychłodzenia. To być może tłumaczy skłonność sów do osiedlania się w dziuplach, grotach czy chociażby na naszych strychach i w stodołach. Zresztą ptaki te mają też inne powody, dla których wolą pozostać w ukryciu…
BIEDNE SOWY, CZYLI GDY ZAWIÓDŁ KAMUFLAŻ
Wszystkie sowy polegają na swoich maskujących barwach i rysunkach. Dobry kamuflaż przydaje się na polowaniu przede wszystkim dziennym łowcom. W nocy ma on ograniczone lub najczęściej żadne znaczenie. Ale barwy ochronne są dla sów tak samo ważne również wtedy, gdy nie polują. Być może są wówczas jeszcze ważniejsze! Dotyczy to przede wszystkim gatunków nocnych, które chcą przespać lub przeczekać dzień niezauważone. A to wbrew pozorom wcale nie jest takie proste…
Chyba żadne inne zwierzęta nie budzą takich emocji wśród wszelkiego stworzenia (nie wyłączając ludzi) jak sowy. Czy to z tego powodu większość z nich zamieniła dzień na noc? Dziś już nie rozstrzygniemy, co było przyczyną, a co skutkiem, za to pewne jest, że wiele zwierząt na widok sowy wpada w swoisty amok. Tradycyjni wrogowie, a także drapieżniki i ich ofiary – wszyscy się jednoczą i wspólnym frontem ruszają przeciwko sowie, która przysiadła gdzieś na gałęzi. Ona w słońcu czuje się nieswojo, za to ci, których być może ostatniej nocy próbowała zjeść, mają teraz nad nią przewagę i nie zawahają się jej wykorzystać. Rozgorączkowane ptaki, wspierane chociażby przez wiewiórki, wszczynają taki rwetes, że nikt w okolicy nie ma wątpliwości, o co chodzi, i dołącza do grupy! Po drugiej stronie Atlantyku wokół sowich głów bzyczą zawzięte kolibry. Ich celem są wielkie oczy nocnych drapieżców. Jest się czego bać, bo maleńkie ptaszki mają długie i ostre jak igły dzioby oraz są mistrzami ekwilibrystyki powietrznej. Wiedzą, co robią: sowy są dalekowidzami, a i bez tego potrzebowałyby siatki na motyle, żeby złapać to żywe srebro. Z udziałem kolibrów czy bez, tam czy tutaj, prześladowania i ataki trwają dopóty, dopóki nieproszony gość nie odleci. Czasem i to nie wystarcza, bo orszak rozgorączkowanych dręczycieli podąża za sową tak długo, aż ta się gdzieś nie schowa. W zapamiętaniu sikory, drozdy, sójki oraz inni, którzy im towarzyszą, tak bardzo oddalają się od swoich rewirów, że ryzykują własne lęgi i sami wystawiają się na cel drapieżników. Ale to, co wygląda jak ryzykowna nadreakcja, może się opłacać i zniechęcić sowę do zaglądania w ich strony w przyszłości. Ciekawe, że nie wszystkie sowy budzą taką samą niechęć. Płomykówkom czy pójdźkom wiele może ujść na sucho. Zbiorowe nękanie zawsze ma miejsce tylko wtedy, gdy sowa jest sama, najwyżej we dwie lub trzy, oraz gdy jest w spoczynku. Nigdy w czasie polowania! Zresztą nawet gdyby sowie się coś odwidziało i nagle postanowiła zapolować, wie, że nie ma szans na obiad, bo została więcej niż zdemaskowana i nikogo już nie zaskoczy. Z rzadka tylko prześladowane ptaki odwracają role. Obserwowałem kiedyś, jak dwie uszatki błotne zaczęły gonić w powietrzu stadko śmieszek po tym, jak te przez dwa kwadranse pastwiły się nad siedzącymi spokojnie na płocie sowami. Błotne nie polują na dorosłe mewy i najwyraźniej rozzłoszczone rzuciły się na nie w odwecie. Jakby chciały pokazać, kto tam był prawdziwym drapieżnikiem i komu należał się szacunek. Czasami wkurzone sowy wyładowują się też na myszołowach lub innych ptakach, które sprzątnęły im sprzed nosa okazję.
Eksperymenty pokazują, że główne wyzwalacze furii to: wielka głowa, frontalnie ułożone oczy i dziób, zbita sylwetka w szarych, brązowych i czarno kreskowanych barwach, krótki ogon. Im więcej takich cech ma eksperymentalna kukła, tym większe prawdopodobieństwo, że wkrótce zaczną zlatywać do niej różne drobne lub większe ptaki z awanturą. W tropikach dołączają do nich między innymi małpy. Gdyby taką niby-sowę (lub tym bardziej prawdziwą) postawić na ziemi, szybko zebrałby się wokół niej tłum wściekłych zwierząt najróżniejszych gatunków. Jest też jedna cecha, która wystarcza, żeby wywołać odpowiednią reakcję, nawet jeśli występuje pojedynczo. Głos sowy. Wiedzieli o tym między innymi łowcy kolibrów, którzy jeszcze 100 lat temu zabijali je w tysiącach. Mieniące się jak szlachetne kamienie wypchane ptaszki lub tylko ich skórki trafiały do kolekcjonerów, a przede wszystkim do drogich krawców i modystek.
Z PUCHACZEM NA WRÓBLE
„Sowa, gdy z gniazda wyleci, wszyscy na nią ptacy biją”, brzmiało staropolskie przysłowie. Ludzie od dawna zdawali sobie sprawę z ogromnej