Gary przestąpił z nogi na nogę, czerwony na twarzy.
Dziadek Munster usiadł ciężko, kręcąc głową.
– Co za spierdolona akcja.
Spojrzał na mnie, wyglądał na zrezygnowanego i zmartwionego zarazem. W innej sytuacji pewnie bym mu współczuła, ale akurat nie miałam pojęcia, czy dożyję końca tej sceny w filmie mojego życia, więc byłam zbyt zajęta współczuciem sobie.
– Zaczynam tęsknić za prostym życiem – powiedział.
Przytaknęłam; rozumiałam, co ma na myśli.
Dobę temu moje życie było bardzo proste: praca, kawa i rock’n’roll. Teraz do mnie strzelano, porwali mnie jacyś dranie, a miłość mojego życia chciała być ze mną, chociaż ja postawiłam już na niej krzyżyk.
Proste życie było znacznie lepsze.
– Nazywam się Terry Wilcox – mówił dalej.
Skinęłam głową. Byłam już na tyle przytomna, żeby czuć strach, ale jeszcze nie na tyle, żeby zdobyć się na uprzejmość.
– A ty jesteś India Savage, kobieta Lee – zauważył.
Chciałam palnąć, że nie jestem jego niczym, ale ci goście tak się go bali, że wolałam z tego skorzystać.
Wilcox otaksował mnie wzrokiem i rozparł się w fotelu; przygnębienie na jego twarzy zastąpiła ciekawość.
– Lee zawsze miał dobry gust w kwestii kobiet – powiedział cicho, sunąc po mnie spojrzeniem.
Ohyda.
– Szukam Rosiego Coltrane’a – oznajmił. – Wiesz, gdzie się podziewa?
Ach, no tak, Rosie. Zmora mojego życia.
Ponieważ byłam wkurzona na Rosiego, który wpakował mnie w to gówno i dodatkowo w sytuację z Lee, rzuciłam opryskliwie:
– Gdybym wiedziała, gdzie jest, czy siedziałabym w samochodzie pod jego domem?
W oczach Wilcoxa pojawił się groźny błysk. Pomyślałam, że znów mnie poniosło, a moja opryskliwość może być dla kogoś niefajna. Jak wtedy, z tamtymi gośćmi, którzy do mnie strzelali. Zdaje się, że chłopaki z ferajny nie lubią pyskatych kobiet. Może powinnam być trochę bardziej uprzejma i spolegliwa? No, ale nie miałam dużego doświadczenia w konwersacji z podejrzanymi typami.
– Ma coś, co należy do mnie – kontynuował Wilcox.
– Wiem. – Uznałam, że tyle mogę zdradzić.
– I powinien mi to zwrócić dziś rano. Nie wiesz, co się z nim stało?
Hmm, nie byłam nigdy na kursie „ile możesz powiedzieć, gdy przesłuchują cię porywacze”, liznęłam tylko obsługę komputera i rachunkowość biznesową, więc czułam, że sytuacja mnie przerasta.
– Spędził noc u Lee, ale dziś rano ja i Lee byliśmy trochę… – urwałam, szukając dobrego słowa na opisanie szoku, jaki przeżyłam bladym świtem – zajęci… i nie zauważyliśmy, kiedy wyszedł.
– Zajęci… – Spojrzał na moje piersi tym samym obleśnym wzrokiem. Czułam, jak wywraca mi się żołądek, musiałam się bardzo starać, żeby nie skrzywić się z obrzydzenia. – Wyobrażam sobie. Wiesz, gdzie on może być?
Pokręciłam głową.
– Chciałabym. Parzy u mnie kawę i nie zjawił się w pracy; jego nieobecność odbije się na utargu.
– Jest naprawdę w tym dobry – wtrącił się Gary Gnat. – Ma gościu talent.
Wilcox rzucił mu spojrzenie „zamknij twarz, deklu” i Gary zamilkł. Potem wampir spojrzał na mnie.
– Wiesz, gdzie teraz mogą być te diamenty?
Wiedziałam, ale znów pokręciłam głową. Nie chciałam wciągać w to jeszcze Duke’a.
Miałam nadzieję, że Wilcox to kupi, w końcu jestem doświadczonym blagierem.
– Te kamyki są warte milion dolarów – oznajmił.
Szczęka mi opadła. Niech to szlag.
– Serio? – wyjąkałam.
– Serio. Rozumiesz teraz, dlaczego chciałbym je odzyskać.
Pokiwałam głową, tym razem bardzo żarliwie.
Gdyby mi ktoś świsnął diamenty warte milion dolców, też pewnie chciałabym je odzyskać. Rosie musiał uprawiać gandzię prima ekstra sort, żeby dostać za to milion w diamentach.
Gary poruszył się, spoglądając w okno, i wymruczał:
– Przyjechał Nightingale.
Poczułam przypływ nadziei i szybko zdecydowałam, że przez najbliższe trzydzieści minut mogę nie unikać Lee.
Wilcox nie zareagował. Patrzył na mnie, a potem spytał:
– Jesteś pewna, że nie wiesz, gdzie jest Rosie?
– W San Salvador? – odparłam, zupełnie serio.
Uśmiechnął się. Uznał chyba, że próbuję być zabawna. Uśmiech był tak obleśny, że poczułam dreszcze.
Lee wszedł. Odwróciłam się do niego, nadal z workiem lodu przy twarzy.
Wystarczyło na niego spojrzeć, żeby zrozumieć, czemu ci goście tak się go boją.
Takiego Lee jeszcze nie znałam.
Wciąż miał na sobie dżinsy, obcisłą granatową bluzkę i motocyklowe buty, ręce trzymał luźno wzdłuż boków. Ale gdy wszedł, cała uwaga skupiła się na nim. Patrzył groźnie i czujnie, emanował czystą, brutalną siłą i był bardzo, ale to bardzo wkurzony.
Stanął i spojrzał na lód na mojej twarzy.
Jego policzek drgnął.
Niedobrze…
Przeniósł wzrok na Wilcoxa.
– Sądziłem, że doszliśmy do porozumienia – odezwał się.
Wampiryczny Dziadek zerwał się na równe nogi, uniósł ręce.
– Lee, zaszła pomyłka! Chciałem tylko porozmawiać z twoją dziewczyną i sprawy wymknęły się spod kontroli.
– Coxy, mam wrażenie, że sporo spraw wymyka się ostatnio spod kontroli. Kto ją uderzył? – Przeniósł wściekły wzrok na Gary’ego Gnata.
Wilcox również na niego spojrzał. Ja też.
Gary zbladł.
– Pozwól, że ja się tym zajmę – powiedział Wilcox.
– Jeśli nie powiesz, kogo zaświerzbiła ręka, przejadę się po wszystkich twoich ludziach – odparł Lee. – Wtedy będę miał pewność, że skurwiel dostał za swoje.
O szlag. Sama bym się posikała ze strachu.
Powiedział to tak, że przeszył mnie dreszcz, ale nie ten, który zazwyczaj przy nim czułam.
Wilcox westchnął, zgnębiony głupotą swojej kadry. Pewnie czasem ciężko być szefem przestępców.
– Teddy – sypnął.
Lee skinął głową, podszedł i podniósł mnie z kanapy.
– Miło było cię poznać – rzucił łagodnie Wilcox, gdy Lee wyprowadzał mnie z pokoju,