Echo z otchłani. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Chór zapomnianych głosów
Жанр произведения: Космическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366517653
Скачать книгу
jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałeś, majorze. Dija Udin. Należy go ująć, przetransportować na pokład i wykonać wyrok.

      – To może skomplikować całą misję.

      – Mimo wszystko powinniście…

      – I z pewnością zabezpieczy się na taką ewentualność – uciął Loïc.

      Romanienko posłała mu wrogie spojrzenie.

      – Ostatni raz mi przerwałeś, majorze.

      – Tak jest.

      Znów zaległo pełne wyczekiwania milczenie. Jaccard widział, jak Ellyse wpatruje się w monitor zaczerwienionymi oczami.

      – Postawię sprawę jasno – odezwała się Rosjanka. – Jeśli będzie taka możliwość, macie ująć tego człowieka.

      – Zrozumiałem.

      – Ale priorytet to odzyskanie członka załogi oraz zdobycie niezbędnych nam informacji.

      Jaccard skinął głową z pozorowanym przejęciem.

      – Jak zamierzacie się tam dostać?

      – Drogą morską – odparł Gideon. – Nie mamy jednak promu, który zniósłby wodowanie. W hangarach pozostałych jednostek z pewnością znajdzie się niejeden.

      Wieronika skinęła na jednego ze swoich podkomendnych.

      – Wysyłam do was ostatniego ocalałego z Wolszczana.

      – Nie jestem przekonany, czy to aby…

      – Nie jesteś od polemizowania, majorze.

      – Tak jest.

      – Hans-Dietrich Gerling dołączy do was na wahadłowcu o odpowiednich parametrach. I nie muszę chyba dodawać, że po misji oczekuję raportu także na jego temat.

      – Nie musi pani.

      – W takim razie to wszystko.

      Rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź. Jaccard zaklął w duchu. Jakby wszystkiego było mało, miał jeszcze stwierdzić, czy Gerling nie sfiksował przez te wszystkie lata spędzone na kosmicznym pustkowiu.

      – Wywołajcie go – powiedział Loïc. – Niech się pospieszy z tym promem.

      10

      Wszystkie posiłki w Edynburgu Siedmiu Mórz spożywało się w publicznej stołówce. Jedzenie poza jej murami było srogo karane i stanowiło przewinienie nie tylko prawne, ale i moralne. Dija Udin początkowo nie mógł w to uwierzyć, ale gdy tylko zobaczył, jakie porcje należą się każdemu mieszkańcowi, zmienił zdanie.

      – Żadnego podgryzania między posiłkami, co? – zapytał siedzącego obok McAllistera.

      Starzec nie odpowiedział, z pietyzmem odkrawając kawałek mięsa. Cała porcja była wielkości połowy dłoni i Dija Udin przypuszczał, że opuści tę wyspę chudy jak szczapa. Wody za to było w bród – przetworniki na nadbrzeżu na bieżąco filtrowały morską na pitną.

      – Niebawem się tutaj zjawią – zapowiedział Alhassan.

      Tetryk nadal nie reagował.

      – Słyszysz, dziadu? Ludzie ze statków na orbicie niedługo przybędą.

      – Amalgamat nas obroni. Jesteśmy zbyt cenni.

      – Zobaczymy – odparł Dija Udin, dźgając szpikulcem mięso. Używano ich tutaj zamiast widelców, co było sensowne, gdy wziąć pod uwagę wielkość posiłku.

      Starzec spojrzał na swojego rozmówcę.

      – Sugerujesz, że zamierzają wziąć pomstę?

      – Na mnie na pewno.

      – Co im uczyniłeś?

      – W sumie nic takiego.

      Przywódca starszyzny przez moment się zastanawiał, długo przeżuwając skrawek baraniny. W końcu odłożył szpikulec i nóż i pociągnął łyk wody.

      – Jeśli będą próbowali, mogę wezwać pomoc.

      – Jak?

      – Istnieje pewien kanał awaryjny. Na wypadek zagrożenia.

      – Czyli co, mieliście już kiedyś gości z orbity?

      – Z orbity nie – odparł James, odkładając szklankę. Oblizał spierzchnięte usta, patrząc na Alhassana. – Zdarzyło się jednak, że nieopodal na kotwicy zatrzymał się duży okręt. Jego mieszkańcy byli zaskoczeni odnalezieniem wyspy.

      – Mieszkańcy?

      – Owszem. Żyli na pokładzie od pokoleń, podobnie jak my tutaj.

      Dija Udin ziewnął i podrapał się po głowie. Nie obchodziła go paplanina tego spróchniałego flegmatyka, ale była lepsza niż trwanie w milczeniu. Wszyscy zdawali się odprawiać tu nabożeństwo z pomocą szpikulca i noża, działając mu na nerwy.

      – I Amalgamat zareagował? – zapytał, przeciągając się.

      – Zaiste. Dokonali abordażu i wymordowali wszystkich przybyszy.

      – Zaczynają podobać mi się coraz bardziej.

      McAllister nie odpowiedział, wracając do posiłku.

      – Jak ich wezwać?

      – W moim domostwie znajduje się niewielka skrzynka, w której zamknąłem urządzenie SOS. Wystarczy otworzyć i przycisnąć guzik.

      – Nie mówiłeś o tym wcześniej.

      – Gdyż wcześniej nie było żadnego powodu, by myśleć o wzywaniu pomocy.

      – Szybko się zjawią?

      – Natychmiast.

      – Widzieliście ich, gdy interweniowali? Jak wyglądali? Czarni, biali? Długie brody, hełmy z rogami?

      James protekcjonalnie pokręcił głową, jakby było oczywiste, że nie mogli ich zobaczyć.

      – Polecono nam, byśmy pozostali w domostwach.

      – I żaden z was nawet nie rzucił okiem?

      – Absolutnie nie.

      Dija Udin mógł się tego domyślić. Ci ludzie byli jak banda wytresowanych małpiszonów – kiedy tylko dostrzegli kogokolwiek spoza ich społeczności, stawali jak słupy soli, gotowi do wysłuchania poleceń. Cokolwiek zrobili z nimi ludzie z Amalgamatu, Alhassan był pod wrażeniem.

      – Potrzebuję tego waszego gnata – powiedział. – Mam wprawdzie w promie berettę, ale te wiązki naprawdę robią wrażenie.

      – Impulsator jest zakazany na Tristan da Cunha.

      – Tak, już mi mówiliście. A mimo to jeden z nich sprawił, że mój przyjaciel tu zginął. Dajcie mi tę broń albo będziecie mieć pewne problemy z ludźmi, którzy się tu zjawią.

      McAllister zastanawiał się tylko przez chwilę. Potem posłał jednego z chłopaków po impulsator. Dija Udin z zadowoleniem wetknął go za pasek od spodni. Urządzenie nie wyglądało na trudne w obsłudze – jeden przycisk był zabezpieczeniem, drugi spustem. Dzięki niewielkiemu suwakowi ustawiało się moc. Alhassan niebawem zapewne przekona się, jak dokładnie działa.

      Podniósł szpikulec, ale nie zdążył wbić go w kawałek mięsa – jeden z wystawionych obserwatorów podniósł raban, informując, że zbliża się jakiś statek.

      – Ani chybi to po mojego kolegę – powiedział Alhassan, podnosząc się z krzesła.

      Tubylcy najpierw z namaszczeniem złożyli sztućce, a dopiero potem do niego dołączyli. Przeszło mu przez myśl, że jeśli zostanie tu nieco dłużej,