– Milczenie z przyjacielem to cudowne uczucie. Jeśli milczycie razem, to znaczy, że czujecie się doskonale w swoim towarzystwie.
Z kim milczy Johan?
– Z bratem, kiedy gramy w gry komputerowe. Nie mam nikogo bliższego, odkąd mój najlepszy przyjaciel wyjechał na Alandy. Nie przeszkadza mi to, choć wiem, że ludziom brakuje przyjaciół. W życiu Finów priorytetami są spokój i dystans do ludzi. Boją się prosić o pomoc, nie odzywają do siebie i stają się samotni. Samotność to duży problem, szczególnie dla starszych ludzi i dla mężczyzn. Ja polecam deskę. Kiedy tylko mam ochotę z kimś porozmawiać, idę do skateparku.
W tę sobotę Johan musiał się spieszyć. Wieczorem robił tacos z bratem, bo świętowali jego przeprowadzkę do nowego mieszkania. Tacokväll, czyli wieczór taco, to nowa tradycja pochodząca ze Szwecji. Najchętniej celebrowana zimą, ale latem też nikt nie oprze się taco. To pretekst do spędzenia czasu z rodziną lub partnerem. Można się zrelaksować, wyluzować i ubrudzić dipem. Można potem pograć w karty, obejrzeć coś razem, spędzić miły wieczór, najlepiej w pidżamach i z tymi, których kochamy. Jak śpiewa zespół Kaj z Ostrobotni: „Taco i tortille sprawiają, że nie chcemy się rozwodzić”. Finowie kochają małe przyjemności. Johan nie różni się tu od innych.
– Zwykle w sobotę mama dawała nam po pięć euro i pozwalała kupić tyle cukierków na wagę, ile nam się udało. Mój brat zostawiał je sobie na cały tydzień, a ja zjadałem wszystkie od razu w sobotni wieczór. Dzisiaj nie jem słodyczy, ale to i tak najpiękniejsze wspomnienia. Czasami w sobotę idę do Lidla i kupuję orzechy na wagę, wtedy czuję się jak w dzieciństwie.
Cukierki na wagę i taco to symbole „przytulności” i dobrego życia. Finowie kupują rozświetlacze z kolekcji Kim Kardashian i najnowszą elektronikę, ale nie oprą się zaproszeniu na sobotnie taco u znajomych.
Letnie wieczory w parku zdają się nie mieć końca. Słońce nie zachodzi, a psy i skaterzy nie przestają się bawić. Także z nieznajomymi. Bez zahamowań. Jakby na chwilę zapomnieli, że są w Finlandii.
– Tak, skaterzy to naprawdę psi ludzie.
Kocie chrzciny
Minęły dwa tygodnie od Dnia Helsinek, ale park Esplanadi znowu wypełniony jest ludźmi. Nawet drzewa ubrały się w czerwone sukienki w kropki. Te ubranka to prezent od Yayoi Kusamy, japońskiej artystki konceptualnej. Gdzieś w mieście odbywa się jej wystawa. Ale dzisiaj na Esplanadi nie ma sztuki, jest jarmark. A na nim SpongeBob Kanciastoporty w postaci czapki, plastikowe zegarki „Kocham Finlandię” i gadżety z runami z czasów wikingów. Można zjeść watę cukrową, popcorn albo długie ciągnące się słodycze o smaku lukrecji. Turyści robią zdjęcia pod pomnikiem Runeberga albo Eina Leino, w zależności od upodobań literackich lub estetycznych. Chińczycy stają się wyżsi o półtora metra dzięki kijkom do selfie, a arabskie księżniczki uginają się pod ciężarem toreb z markowych sklepów.
Wzdłuż długich alei parku ustawione są budki z jedzeniem – Meksyk, Indie, Nepal, nawet wietnamskie kanapki. Uśmiechnięci sprzedawcy częstują tradycyjnymi potrawami ze swoich części świata. Jest drogo, szybko, a słońce bezwzględnie rozprawia się z masłem i śmietaną, nadając potrawom kwaśny zapach. Fińskie rodziny prowadzą miłe, sobotnie pogawędki z Arabami, Rosjankami i Tajkami. Białe twarze powoli czerwienieją od słońca i pikantnych, obcych smaków. Wózki dla dzieci zapełniają się drogo sprzedawanymi, a tanio wyprodukowanymi zabawkami z Chin. Asfalt lepi się od sosów, soków i dżemów. W powietrzu unosi się przedziwna mieszanka słodyczy gofrów i popiołowej suchości spalonych szaszłyków.
Daleko na scenie gra na gitarach piątka licealistów. Przed nimi występowali breakdancerzy, a po nich zapowiadany jest taniec egzotyczny. Egzotyczny może teraz oznaczać arabski, hula, a nawet k-pop. Próbuję się dowiedzieć, co łączy te występy. Czy świętujemy dzisiaj różnorodność smaków świata, czy może celebrujemy talenty młodzieży? Nikt nie wie. Najwyraźniej dzisiaj są kocie chrzciny. Kissanristiäiset to określenie na błahą, bezcelową imprezę, której pretekst jest trywialny lub nieznany uczestnikom. Na picie bez pretekstu nie ma w Finlandii miejsca. Bo żeby oderwać się od pracy i konstruktywnego spędzania czasu, trzeba mieć naprawdę dobry powód. Chociażby kocie chrzciny.
Nie ma nic lepszego niż kocie chrzciny. Latem Finowie wykorzystują każdą okazję, żeby być na zewnątrz, wśród znajomych i wypijać kolejne puszki lonkero, czyli zmiksowanych drinków, najczęściej na bazie ginu i o smaku grejpfrutowym. Każda temperatura jest odpowiednia na opalanie, a każda pogoda dobra na wycieczkę do lasu. Finowie łapczywie zbierają tlen i witaminę D. Jak wiewiórki gromadzą zapasy na długą, mroczną zimę.
Lato, o którym Finowie marzą całą zimę, trwa krótko. Dwa i pół razy krócej niż zimowe marzenie o nim. Nie ma czasu czekać na mocniejsze słońce, jaśniejsze niebo czy bardziej wyrozumiały wiatr. Całe Turku rusza na pokłady Donny, Czarnego Rudolpha i Aussie Baru. Statki przycumowane są wzdłuż rzeki Aura, która jest mętna, wąska, ale wystarczająco bystra, żeby miło orzeźwić zanurzone w niej palce stóp. Można się ubrać na biało i robić zdjęcia z kieliszkiem prosecco albo wypłynąć na rzekę wynajętą łódeczką, do której dołączany jest kelner i fotograf w jednym. Łaskawe słońce pozwala na późnowieczorne selfie.
W weekendy brzeg rzeki wypełnia się rodzinami, trzymającymi się za ręce młodymi parami i turystami. Pojawiają się stoiska kuchni świata i produktów lokalnych. Ci sami sprzedawcy przyjeżdżają tutaj z Estonii w każde święto i sprzedają gofry, pączki, skarpetki z alpaki, krajalnice do warzyw czy wiklinowe króliczki. Pomiędzy straganami spaceruje się niespiesznie, komentując każdy przedmiot, a nade wszystko rozkoszując się ciepłymi promieniami na plecach. Można spróbować potrawki z dzika czy musztardy z dodatkiem salmiakki, aż żołądek zapełni się niepostrzeżenie i można będzie wrócić do domu bez wydawania pieniędzy. Chociaż latem w domu siedzieć nie wypada. Słońce nie pozwala grać w gry komputerowe, puka przez okno i zaprasza na wieczorny spacer.
Charakter Turku tworzą jego intymne ulice i przytłumione światła budynków. Latem w pełnej ostrości widać ich surowe sylwetki, wysokie okna i odarte z dyskretnie pomarańczowej lub neutralnie jasnobrązowej farby deski. Przy dłuższym spacerze zawędruje się czasami na chaotyczne, wiekowe już dziedzińce, gdzie najczęściej znajdują się puby. Jeden z nich ze skromnością zaprasza na koskenkorvę, która jest „przypuszczalnie drugą najlepszą wódką na świecie”. Słońce świeci nienachalnie, nie trzeba ocierać z czoła potu ani nawilżać wysuszonego gardła. Całodzienne ciepło otula ciało jak koc, a wieczorny letni wiatr orzeźwia i daje energię do rozmów w ogródku piwnym czy na plenerowym koncercie lokalnego artysty.
Strapienie na twarzach zastępuje uśmiech, uważność zastępuje spontaniczność. Varför Paris, vi har ju Åbo? Po co Paryż, przecież mamy Åbo? – pytają napisy na miękkich materiałowych torbach. Tak w latach sześćdziesiątych pisano o kolekcjach designu dla firmy Iittala. Do dzisiaj szklanki z Iittali, z których zawsze „zapomina się” usunąć naklejki z nazwą firmy, to