Kiedy synowie dorośli i wyprowadzili się z domu, Kerstin przypomniała Peterowi o złożonej obietnicy. Gdy we dwójkę jedli w ciszy łososia w salonie ośmiopokojowego domu, zapytała go o wcześniejszą emeryturę. Przypomniała, że żaden z synów nie chce przejąć firmy. A ona nie chce do końca życia pić latte. I tęskni za ciszą wsi. A jeżeli nie mogą zamieszkać na wsi, to chciałaby przynajmniej częściej spędzać czas z mężem, robić więcej rzeczy razem. Peter bez słowa włączył telewizor. Leciał szwedzki Rolnik szuka żony.
Jak prawdziwy Fin, Peter nie skomentował słów żony. Po miesiącu rozmyślań oświadczył, że będą częściej jeździć do mökki. Na weekendy, a nawet dłużej – na trzy lub cztery dni. W te tygodnie, kiedy jest to możliwe, kiedy ma mniej pracy.
Dzisiaj Kerstin żałuje, że podzieliła się z mężem pragnieniami. Przez krótki okres jeździli do mökki w każdy weekend. Dojazd zajmował im dwie–trzy godziny, w zależności od rozkładu promów. Do tego pakowanie, zakupy. Na miejscu Peter nie potrafił się zrelaksować. Ciągle szukał czegoś do roboty – rozbudowywał, przebudowywał, kosił, zrywał, sadził. A kiedy już nie wystarczało roboty na działce, zaczął zabierać ze sobą dokumenty z pracy. Żonie pozostało przygotowywanie kolacji i obserwowanie milczącego męża przy śniadaniu.
Kerstin kochała Petera. Zresztą wzięli ślub kościelny. Musiała pogodzić się z tym, że rozrywka po fińsku to zawsze ciężka praca. Przyjemność płynąć może tylko z dobrze wykonanego zadania: z dobrze porąbanego drewna, z dobrze rozgrzanej sauny i dobrze umytej łódki. Kiedy nie ma pracy, trzeba ją sobie znaleźć. Kerstin postanowiła porozmawiać z Peterem ponownie, tym razem w jego języku. Wytłumaczyła mu, że czysta rozrywka może dobrze wpłynąć na jego samopoczucie. Że będzie miał więcej energii do pracy. Że to taka inwestycja w produktywność, w motywację. I jeżeli raz w tygodniu pójdzie z żoną na badmintona czy na kręgle, to tylko na tym zyska. Także finansowo.
Niestety jej słowa odniosły odwrotny skutek. Mąż organizuje teraz wyjścia na badmintona czy na kręgle, ale chodzi tam ze swoimi pracownikami, żeby wzmocnić relacje w grupie. Zaczął zapraszać ich na sylwestra w domu, którego przygotowuje jego żona. W mökki spędzają najczęściej jeden dzień. Jadą tam dwie godziny, cieszą się chwilę ciepłem sauny, gotują, pakują z powrotem i wracają wcześnie rano, żeby Peter zdążył popracować.
Kerstin ma ciemne, zadbane włosy. Mimo że nie maluje się i nosi szare dresy i bluzy z kapturem, wygląda o dekadę młodziej od męża. Od trzydziestu lat bezskutecznie próbuje dopasować się do tego blond niebieskookiego miasta. Ciągle marzy o ucieczce na wieś. Ratuje się jogą i ogródkiem skalnym. Dzięki małżeństwu z Peterem zrozumiała, że rozrywka musi być pracą, a przyjemność obowiązkiem. Najlepsze jedzenie musi mieć w sobie coś niedobrego. Tak jak mämmi – tradycyjny fiński wielkanocny deser. Budyniowata breja pieczona jest powoli z mąki żytniej zmieszanej z wodą i słodem żytnim, doprawianych cukrem i skórką pomarańczy. Z wyglądu kojarzyć się może z brązową kupą, w smaku przypomina posłodzony, rozmiękczony w wodzie karton.
Około Wielkanocy robię zakupy w supermarkecie przy Hämeenkatu. Widzę sięgającego po mämmi Fina. Pytam, czy mu smakuje.
– Nie wiem, czy ktokolwiek to lubi. Może starsi ludzie. Teraz jest tyle dobrych deserów, że nie wiem, po co jeść mämmi. Ale na Wielkanoc mämmi musi być. Może nie jest dobre, ale daje poczucie spełnionego obowiązku!
Hulajnogi są dla frajerów
Niedaleko od centrum Turku leży park miejski. Latem przyjeżdża tu wesołe miasteczko i rozkłada parę małych kolejek, dom strachów i automaty, w których wygrać można pluszowego misia, nowego iPhone’a albo zabawkę erotyczną. Zimą można zjeżdżać na jabłku z niewielkiego pagórka i pić gorącą czekoladę. Park dla psów i skatepark leżą po dwóch stronach prowadzącej przez środek parku szerokiej ścieżki. Przychodzi się tu, by zmęczyć się fizycznie, poćwiczyć nowe triki, nauczyć się czegoś nowego. Samemu albo z innymi. Niektórzy przychodzą tutaj od lat parę razy w tygodniu. Każdy nowy błyskawicznie staje się częścią grupy, co w Finlandii zdarza się rzadko. Wystarczy otwartość i życzliwość. Tak samo jest i w psim parku, i w skateparku.
– Nie znoszę tych dzieciaków na hulajnogach, przychodzą i przeszkadzają prawdziwym skaterom. Hulajnogi są dla frajerów.
Johan oparł dłonie na biodrach i rozejrzał się po parku, jakby było to jego królestwo. Początek lata, idealna pogoda na jazdę na desce. Czasami tylko słońce za mocno zaświeci w oczy, kiedy robi się fikołki na rampie. Johan jest wyjątkowo szczupły, średniego wzrostu. Ma dwadzieścia pięć lat, ale wygląda na szesnaście. Kręcone czarne włosy od miesięcy proszą się o wizytę u fryzjera. Na desce jeździ od dwunastego roku życia.
– Nie lubiłem jeździć na desce. Grałem w piłkę, tak jak wszyscy w klasie. I słuchałem hip-hopu. Pierwsza kaseta, którą kupiłem, to oczywiście Darude. Później sam hip-hop. Aż poznałem Roberta. Dołączył do naszej klasy pod koniec podstawówki, jego rodzice przeprowadzili się z Alandów. Był zupełnie inny, nie interesował się piłką. Nosił nudne, „dorosłe” ciuchy, jakieś brązowe i szare swetry, kiedy my wszyscy mieliśmy bluzy z kapturem. Grał na gitarze i sam pisał piosenki po szwedzku. Chciałem być taki jak on. Zacząłem słuchać rocka i kupiłem deskę.
Zainteresowania Johana nie zmieniły się od tego czasu.
– Skateparki są wszędzie, więc po co szukać czegoś innego? Wiem, że z czasem deska będzie traciła dla mnie znaczenie, a kiedy będę miał pracę i dzieci, przestanę jeździć. Ale teraz to sens mojego życia.
Johan odszedł pięć metrów za potrzebą. Każdy chodzi w krzaki, nikt nie ma ochoty marnować pięciu minut przyjemności jeżdżenia na desce na długi spacer do publicznej toalety. Nawet jeżeli spędzają tu godziny.
– Kiedy byłem młodszy, wrzucałem mrożoną pizzę do plecaka. Zjadałem, kiedy zgłodniałem parę godzin później, była już trochę mniej zimna.
Jak wielu Finów Johan podchodzi do życia pragmatycznie, dotyczy to także zainteresowań i przyjemności. Ulubiony kolor wybrał po naradzie z bratem. Obaj lubią naturę, więc ustalili, że zielony powinien być odpowiedni.
Johan rozpędził się w stronę rampy. Tymczasem park dla psów się zapełnił. Nawiązują się nowe przyjaźnie na poziomie psim i ludzkim. Po rozstaniu ludzie dzielą się opieką nad psem jak opieką nad dzieckiem – tydzień u mnie, tydzień u ciebie. A lato to okres rozstań. Johan też niedawno rozstał się z dziewczyną.
– Jest fajna, blondynka w moim typie. Ale nie jesteśmy dla siebie odpowiedni. – Odgarnął sklejoną potem grzywkę z czoła. – Ona lubi wydawać pieniądze na przeżycia, na przykład na wyjście do kina. Ja wolę rzeczy materialne, lubię oglądać elektronikę, nowe głośniki, nowe gadżety. Wolę inwestować w przedmioty, które są na lata, na zawsze. A nie na wyjście do restauracji, które trwa godzinę. Nadal ją kocham, ale nie wyobrażam sobie, jak moglibyśmy być razem. Ona zawsze chciała mieć ciepło w domu. Zimą używała nawet dodatkowego grzejnika. Ja wolę, jak w pokoju jest nieco zimniej. Więc widzisz, nie możemy być razem.
Początek lata to nie tylko czas rozstań. To też okres załatwiania wszystkich uniwersyteckich i urzędowych spraw, zanim biura zamkną się na długie miesiące. Po zimowym śnie nadchodzi pora odłączyć się od Netflixa i wyrzucić tanie gotowe obiadki firmy Pirkka, zapisać się na jogę, kupić nowe ubrania na siłownię i ruszyć do boju. A kiedy już zamknie się sprawy i zakończy związki, można wychodzić na długie spacery po lesie, biegać o każdej porze dnia i pić tanie estońskie piwo w parku. Początek lata jest jak koniec roku – trzeba zrobić rachunek sumienia