Podsumowując cały ten ciąg wydarzeń, można stwierdzić, że wszystko zakończyło się jednym wielkim fiaskiem, co uświadamia nam tylko, że zamorska ekspansja Europejczyków nie przebiegała wcale ani tak gładko, ani tak bezwzględnie, jak zwykliśmy o niej myśleć. Łatwo też dziś zapominamy, jak niebezpieczne były wszystkie opisywane wyżej wyprawy. Na przykład podczas pierwszej podróży Vasco da Gamy do Kalikat zginęła aż połowa załogi, w tym jego brat. Z kolei Cabral wyruszył na swoją wyprawę w 1500 roku w sile dwunastu okrętów, a dopłynął do celu z zaledwie pięcioma. Dlaczego zatem Portugalczycy gotowi byli raz za razem tak ryzykować? Odpowiedź jest w gruncie rzeczy prosta: ponieważ korzyści, jakie mogli uzyskać z ustanowienia – a następnie zmonopolizowania – nowych szlaków handlowych z Azją, warte były takiego ryzyka. Jak doskonale wiadomo, popyt na azjatyckie przyprawy, takie jak pieprz, imbir, goździki czy gałka muszkatołowa, rósł w Europie przez cały wiek XVI błyskawicznie. Różnice w cenach między rynkami azjatyckimi a europejskimi były zaś, zwłaszcza początkowo, wprost niewyobrażalne. Mniej powszechna jest natomiast wiedza o tym, do czego byli w stanie posunąć się Portugalczycy, by za wszelką cenę włączyć się w istniejący już wewnątrzazjatycki handel tymi towarami. Handel ten miał zresztą o wiele szerszy charakter. Do Chin za czasów dynastii Ming napływały bowiem nie tylko ładunki pieprzu z Sumatry, ale także opium, galasy roślinne (do wyrobu taniny, stosowanej w medycynie chińskiej jako środek ściągający), szafran, koral, sukno, cynober, rtęć, pachak (wonne korzenie rośliny Saussurea costus, używane do wyrobu kadzidła), żywica olibanowa i kość słoniowa. Z Chin z kolei wypływały miedź, saletra, ołów, ałun, pakuły, liny, wyroby żelazne, smoła, jedwab i rozmaite jego pochodne (np. adamaszek, satyna, brokat), porcelana, piżmo, srebro, złoto, drobne perły, pozłacane meble i złocone wyroby z drewna, kryształowe naczynia oraz ozdobne wachlarze[2]. Nie brakowało więc z pewnością powodów, by pożeglować dosłownie na drugi kraniec świata. Ponadto wiedza medyczna w Azji była podówczas pod pewnymi względami bardziej rozwinięta aniżeli w Europie; nie było zatem sprawą przypadku, że do Chin wysłano właśnie Tomégo Piresa, który miał zapewne zgłębić ją u źródeł. Nie należy też pomijać motywacji religijnych, związanych z chęcią szerzenia chrześcijaństwa, które doszły do głosu zwłaszcza po przybyciu do Azji jezuitów, przedstawicieli rzymskokatolickiej sieci założonej w latach trzydziestych XVI wieku przez hiszpańskiego żołnierza Ignacego Loyolę. Wreszcie wynikały też niezaprzeczalne korzyści z ustanowienia stosunków dyplomatycznych z chińskim dworem cesarskim. Wydaje się jednak wątpliwe, by wszystkie te pozostałe powody okazały się wystarczające do tego, żeby wysyłać ludzi w tak odległe podróże, naznaczone tak wieloma trudnościami i niebezpieczeństwami, gdyby nie najważniejsza motywacja o charakterze ściśle komercyjnym.
Portugalczycy nie zjawili się wszakże w Azji z własnymi produktami, które mogliby zaoferować tamtejszym konsumentom (choć faktycznie zabrali ze sobą trochę niewolników i złota ze swoich placówek handlowych na zachodnich wybrzeżach Afryki). Nie taki był zresztą cel ich wyprawy. Nie przybyli także jako zdobywcy, z zamiarem podbicia nowych terytoriów czy zyskania nowych poddanych dla swojego króla. Dysponowali jednak czymś, co dawało im pewne szanse powodzenia w śmiałej próbie ustanowienia nowej i bardziej rozwiniętej sieci handlowej – całym szeregiem usprawnień i udogodnień technicznych[3]. Dzięki studiowaniu tekstów arabskich, abisyńskich i indyjskich potrafili prowadzić systematyczną naukę właściwego posługiwania się kwadrantami i astrolabiami, które to pryncypia wyłożone zostały w tekstach takich jak Regimento do estrolabio & do quadrante (1493) czy Almanach perpetuum (1496) autorstwa sefardyjskiego astronoma Abraão Zacuto, jednego z wielu Żydów, jacy osiedli w Portugalii po wypędzeniu ich z Hiszpanii w 1492 roku. Z kolei portugalscy rzemieślnicy, tacy jak Agostinho de Goes Raposo, Francisco Gois czy João Dias, udoskonalili sztukę konstruowania tych instrumentów do nawigacji. Jeśli zaś chodzi o okręty, portugalskie karawele – oraz ich następcy: karaki (1480) i galeony (1510) – znacząco przewyższały wszystkie inne żaglowce pływające w owych czasach po morzach i oceanach. Wreszcie dzięki mapie świata Cantina z 1502 roku Portugalczycy dokonali prawdziwego przełomu w kartografii, była to bowiem pierwsza nowożytna projekcja geografii świata, która mogła się poszczycić dosyć dokładnymi odwzorowaniami wszystkich głównych kontynentów poza Australią i Antarktydą (zob. wklejka, il. 7).
A jednak kiedy ta niezwykle innowacyjna i dynamiczna sieć usiłowała ustanowić swój nowy „węzeł” w południowych Chinach, stało się to, co stać się musiało, a co doskonale ilustruje, jak trudne i często mało owocne są „spotkania” między siecią a okopaną na swoich pozycjach i zinstytucjonalizowaną hierarchią. Chiński cesarz czerpał wszak swój mandat do rządzenia z najwyższego możliwego źródła. „Z nabożeństwem podjąłem wezwanie Niebios, by panować nad Chińczykami i nad yi – napisał cesarz Yongle w liście z 1419 roku do władcy tajskiego królestwa Ayudhya. – Moje rządy uosabiają miłość Niebios i Ziemi, a także troskę o dobrostan wszechrzeczy, ja zaś spoglądam na wszystko po równi, bez czynienia rozróżnienia między jednym a drugim”. W tak pojmowanym systemie jedyną rolą przynależną pomniejszym możnowładcom było „okazywanie szacunku Niebiosom i służba zwierzchnikowi” przez składanie mu hołdów i danin[4]. Cesarz Yongle popierał nawigację oceaniczną. To właśnie za jego panowania admirał Zheng He powiódł swoją wysoko cenioną flotę aż do wschodnich wybrzeży Afryki[5]. Już jednak jego następcy na cesarskim tronie nie potrafili zapanować nad dążeniami do samowystarczalności przejawianymi przez cesarską biurokrację, wobec czego handel zamorski został za ich rządów formalnie zakazany. W oczach wysokich przedstawicieli dynastii Ming portugalscy intruzi byli zatem na dobrą sprawę Fo-lang-chi (termin ten był chińską wersją używanego w Indiach oraz w południowo-wschodniej Azji określenia „ferengi”, pochodzącego z kolei od arabskiego słowa oznaczającego „Franków”, którzy uczestniczyli w krucjatach). Nie było to z całą pewnością określenie o wydźwięku pozytywnym. Krótko mówiąc, Chińczycy postrzegali cudzoziemców, którzy do nich przybyli, jako „ludzi o nieczystych sercach”. Krążyły nawet wśród nich pogłoski, że przybysze pieką i zjadają dzieci.
Portugalczycy całkiem słusznie zakładali, że Chiny stanowią obiecujący rynek do robienia interesów. W końcu kwitł tu już wówczas w najlepsze nielegalny handel zarówno z Syjamem, jak i z Malakką przez Yue-kang (w pobliżu Zhangzhou w prowincji Fujian). Niezależnie bowiem od tego, że mandaryni – nadający kształt cesarskiej administracji dobrze wykształceni urzędnicy wysokiego szczebla, tacy jak Qiu Dao-long czy He Ao – dążyli do maksymalnego ograniczania kontaktów z zagranicą, dominujący na cesarskim dworze eunuchowie wciąż pożądali rozmaitych egzotycznych towarów importowanych z innych krajów, nie mówiąc już o srebrze, jakie można było zarobić na transakcjach handlowych. Portugalczycy zagrali jednak zbyt ostro, mimo że mieli tak naprawdę bardzo słabe karty. Simão de Andrade wykazał się rażącym brakiem poszanowania lokalnej wrażliwości. Bez uzyskania zgody cesarskich urzędników przystąpił do wznoszenia fortu na Tunmen, powiesił jednego z portugalskich marynarzy z pogwałceniem chińskiego prawa, zabronił wpływania do zajętego przez siebie portu wszystkim nieportugalskim statkom, a kiedy zjawił się u niego z interwencją jeden z mandarynów, strącił mu publicznie z głowy kapelusz. Ponadto kupował od Chińczyków dzieci, by brać je do siebie na służbę, co tylko wzmagało podejrzenia miejscowych, że Fo-lang-chi to tak naprawdę kanibale. Z drugiej strony chińska biurokracja traktowała Tomégo Piresa z wyniosłą pogardą. Kiedy wraz ze swoimi towarzyszami Pires dotarł wreszcie, po długiej podróży lądem, do Pekinu,