Milczymy.
– To moje naj-najlepsze wspomnienie – mówi Dima.
Milicjanci, chichocząc, wyciągają woreczek z trawą. Wysyłają mnie do kryminalistyków, żebym wyżebrała folię. Z pustej butelki robią fajkę wodną.
– Nie boicie się?
– A dobra tam, wszyscy jesteśmy ludźmi.
Z pobliskimi dyżurkami jest umowa, by uprzedzać się wzajemnie o wyjeździe inspektorów. Funkcjonariusze przy telefonach coś do nas mówią, ale nie słyszymy. W końcu najbardziej trzeźwy z nas dociera do aparatu i zaczyna rechotać do słuchawki. Natychmiast mu wtórujemy.
– Znowu się tam naćpaliście, kurwy? – wrzeszczy głos w słuchawce. – Przyjmujcie zgłoszenie!
Szczerze staramy się zapisać nazwę ulicy. Nie wychodzi. Nikt nigdzie nie jedzie. Wleczemy się z Dimą do holu, gdzie wisi tablica. List ministra spraw wewnętrznych Raszyda Nurgalijewa do funkcjonariuszy milicji wydaje się niesamowicie, fantastycznie wręcz, zabawny. Konamy ze śmiechu.
Po paru godzinach nieprzerywanego ubawu kładziemy się spać w dyżurce na kanapach. Najtrzeźwiejszy ma czuwać przy telefonie. Budzą nas niemalże od razu. Przy okienku dyżurki stoi szykowna blondynka w eleganckim kostiumie. Właśnie została zaatakowana na swojej klatce schodowej. Skradziono jej torebkę. Jest niezwykle spokojna.
– Torebka to nic, phat, przepraszam, że tak się wyrażę. Ale tam jest mój paszport, a za dwa dni wylatuję. Czy na jutro zdołam wyrobić nowy?
– No chyba tylko jeśli zadzwoni pani do generała Pronina na komórkę.
– Do Władimira Wasiljewicza? Kończy naradę o dziesiątej, tak?
Okazuje się, że stoi przed nami menedżerka firmy córki Gazpromu. Porsche cayenne podwozi nas do miejsca przestępstwa. Gdy podjeżdżamy do bloku, milicjanci się krzywią:
– Eee… Przydałoby się pani mieszkanie zmienić.
– Dlaczego?
– Tu w sąsiedniej klatce ciapaci narkotykami handlują. Gdy potrzebne im są pieniądze, atakują okolicznych mieszkańców. Pani nie jest pierwsza. Trzeba zmienić mieszkanie.
– Indeed, będę musiała. Dziękuję za radę.
Nie pyta, dlaczego nie można po prostu aresztować handlarzy narkotyków.
Wracamy o siódmej rano.
Na podłodze aresztu leży chłopak z zakrwawioną głową i wytrzeszczonymi oczami wariata. Dwa tygodnie temu dostał dwa lata w zawieszeniu za rozbój. A dzisiaj się upił i doszczętnie rozbił pałką szyby w dziewięciu samochodach. Zgarnęli go podczas tłuczenia dziesiątego auta. Wyrywał się milicjantom, więc oberwał.
– Po co to zrobiłeś? – pyta nagle Dima, przykucnąwszy przy „klatce”. – No, Zwiejczik, po co to zrobiłeś?
– Po chuj.
– Przecież narzeczoną masz. Pójdziesz do więzienia, Zwiejczik. Zdechniesz tam.
– I chuj.
Dima biegnie do dyżurki po klucze i gorączkowo zaczyna otwierać „klatkę” – z widocznym zamiarem dołożenia Zwiejczikowi. Dyżurny go przyhamowuje:
– Procedury nieskończone. Jego i tak raczej nie wezmą… A w ogóle to co ci zależy? Krewny twój czy co? Co się tak wkurwiłeś? Czysta chuliganka, zuch. Zwiejczik, gościu, dawaj tak dalej, podnosisz nam wykrywalność!
Na twarzy Zwiejczika rozciąga się pijany uśmiech.
Za oknem robi się jasno.
14 lipca 2010
Czyli na nocnym dyżurze w radiowozie.
21.38
Nocna zmiana jest najlepsza.
– Samochodów mało, dowództwo przyjeżdża rzadko, a potem należą się jeszcze dwa dni wolnego – mówi Sasza.
Sasza ma trzydzieści pięć lat, Jura – trzydzieści dwa. Obaj przyszli do drogówki prosto z wojska. Sasza pracuje na drodze piętnaście lat, Jura – trzynaście. Obaj uważają się za ludzi sukcesu.
Pułk policji drogowej, z którym jestem na służbie, kontroluje trasę specjalną, czyli zabezpiecza ruch VIP-ów po Moskwie.
– Odpowiadamy wyłącznie za konkretnych VIP-ów, jest ich około dwudziestu – wyjaśnia Jura. – Chociaż „kogutów” ci u nas dostatek. Na sygnale jeżdżą i urzędnicy, i biznesmeni, którzy dogadali się z naszym dowództwem. Tych drugich jest w sumie niewielu, najwięcej urzędników. Ale to nie nasi. My za nich nie odpowiadamy.
– Nas „koguty” w ogóle nie obchodzą – uściśla Sasza. – Interesują nas ci, którzy nie jeżdżą na sygnale. Przynoszą więcej korzyści finansowych, rozumiesz?
Obaj wydają się dumni ze swojej pracy.
– Obliczono, powtarzam, obliczono, że przy prędkości stu dwudziestu kilometrów na godzinę nie da rady strzelić w kolumnę samochodów. Dlatego pilnujemy trasy, by kolumna VIP-ów mogła utrzymać taką prędkość – peroruje Jura. – A w samochodzie amerykańskiego prezydenta to w ogóle mają specjalną lodówkę z przygotowaną krwią. To znaczy z krwią jego grupy. I jeśli coś, na miejscu mu robią transfuzję.
21.42
Jedziemy zatankować na specjalną stację dla milicyjnych radiowozów. Szeregowi pracownicy służby drogowej nie przepadają za swoim dowództwem. Po pierwsze, zwierzchnicy regularnie zmuszają ich do brania nadgodzin. Normalny grafik to dwie poranne zmiany, wolny dzień, dwie wieczorne, wolny dzień, nocna zmiana i dwa dni wolnego. Jednak na załodze często wymusza się, by wzięła dodatkowy dyżur. Wtedy zamiast wyczerpującego, ale możliwego do przyjęcia grafiku mają po dziesięć godzin przez pięć dni roboczych z rzędu.
– Kodeks pracy nie jest dla nas – rzuca melancholijnie Sasza. – Bo my przecież nie pracujemy za pensję.
Druga sprawa, której niżsi stopniem nie mogą wybaczyć dowództwu, to nielojalność. Dziewięciu na dziesięciu biorących łapówki funkcjonariuszy wewnętrzna służba bezpieczeństwa namierza dzięki wskazaniu przez ich zwierzchników.
22.03
Ustawiamy się na pozycji. Parkujemy na trasie, w miejscu wskazanym przez dowódcę pułku. Powinniśmy spędzić tu całą noc.
– Zimą dym z fajek idzie do góry, a latem w dół.
– Naszej krwi nie chcą w punktach krwiodawstwa.
– Można się przyzwyczaić do tego stania. I do trasy też można się przyzwyczaić. Tylko czasem chce się rzygać od tego wszystkiego.
22.23
Do pierwszej kolizji dochodzi dosłownie pięćset metrów od naszego postoju.
Dziewczyna z toyoty chciała wysadzić pasażerkę. Zatrzymała się zbyt blisko śmieciarki. Gdy kierowca śmieciarki zaczął cofać, zmiażdżył jej zderzak i zbił reflektor. Śmieciarka nie została uszkodzona.
Dziewczyna