Chłopaki mówią jeszcze, że najcięższe wypadki zdarzają się nie wtedy, gdy kierowcy nie widzą się nawzajem, lecz wtedy, gdy jeden drugiemu nie chce ustąpić. A najbardziej narażony na drodze jest pieszy.
2.35
Nowe wezwanie. Potrącenie pieszego. Sasza dzwoni w kilka miejsc i mówi, że wjechała „baba, dziewiętnaście lat, bliscy już są na miejscu”. „Babę” trzeba będzie odwieźć na złożenie zeznań.
Jasnowłosa dziewczyna w dżinsowej kurtce i białej spódnicy siedzi na przednim siedzeniu modnego samochodu w żółtym kolorze. Auto szpeci powyginany zderzak i ogromne, straszne wgniecenie na pękniętej przedniej szybie.
Dziewczyny nic nie szpeci. Nawet nie płacze. Pochylili się nad nią rodzice. Starają się wyjaśnić szczegóły wypadku.
– Jeżdżę od pół roku. Odczepcie się – mówi gniewnie dziewiętnastolatka.
Pieszego już wywieziono. Obok stoi jeszcze jeden radiowóz i błękitny elegancki samochód, którym przyjechali rodzice dziewczyny.
Jej brat, wesoły blondyn z kolczykiem w uchu, oprowadza funkcjonariuszy wokół żółtego auta.
– To wgniecenie już było, a to jest nowe. Tej rysy też nie było. I szybę jej ten facet rozbił!
„Ten facet” to ranny pieszy.
– Jaki dokładny jesteś! – chwali chłopaka Sasza. – Może do FSB pójdziesz pracować?
W końcu sadzamy dziewczynę na przednim siedzeniu radiowozu i wieziemy na test na obecność narkotyków we krwi. W ślad za nami ruszają swoim samochodem rodzice.
Dziewczyna ma na imię Katia. Studiuje dziennikarstwo na prestiżowym MGIMO[7]. Jeździła z przyjaciółmi na rowerach, gdy już wracała do domu, „to się zdarzyło”.
– Młody chociaż był?
– Nie wiem, nie podchodziłam do niego – odpowiada Katia i po namyśle dodaje: – Nie podchodziłam, bo byłam w stanie szoku powypadkowego.
Na zszokowaną dziewczyna nie wygląda zupełnie. Prędzej na rozdrażnioną, że przyjemny wieczór zakończył się tak niemiło.
– Przejście w nieprawidłowym miejscu to raz – wylicza Katia ze złością. – A dwa: droga była zasłonięta takim czymś na poboczu i nic nie było widać.
Ekspertyza wykazała „zero”. Wracamy. Katia nawet nie spytała, do jakiego szpitala zawieziono rannego.
3.46
Jedziemy do najbliższego komisariatu. Wypadek z rannymi trzeba „zakąsić”, czyli odznaczyć w oficjalnych księgach.
Po drodze chłopcy skarżą się, że „dzisiejsza noc jest beznadziejna”, bo ani się najeść, ani popracować.
Mówiąc o pracy, mają na myśli zarabianie pieniędzy. Nigdy, przenigdy nie używają słowa „łapówka”.
– Kierowca powinien cieszyć się, że może ci zaproponować pieniądze, rozumiesz? – poucza mnie Jura. – Tu trzeba być psychologiem. Jak to szło w Gdzie jest Czarny Kot?[8] „Trzeba znaleźć z człowiekiem wspólny język”. Tak nas uczyli starsi: kierowca powinien odjechać z poczuciem spełnionego obowiązku. Powinien myśleć, że to on nas wykiwał. A w rzeczywistości to my jego kroimy.
Sasza wychodzi „zakąszać”, Jura wyjaśnia mi reguły bezpieczeństwa:
– Stąpamy dosłownie po krawędzi brzytwy! Oto na przykład jakiś człowiek proponuje ci pieniądze, ty patrzysz i myślisz: czy on to robi szczerze? Masz tylko chwilę, by ocenić. A jeśli w kieszeni ma mikrofon? A jeśli w krzakach ukrytą kamerę? By się nie przeliczyć, zawsze trzeba prosić o ciut mniejszą sumę, niż byłby skłonny dać dany człowiek. I nie można być niegrzecznym dla kierowców, od których chcesz zgarnąć pieniądze. Jeśli ktoś nie ma przy sobie gotówki, a przy tym nie wygląda podejrzanie, można go podwieźć do bankomatu. Ale do domu nigdy, w żadnym wypadku! Nawet za dużymi pieniędzmi. Wyjdzie rodzina i zaraz powiedzą: „Wezwiemy milicję”. I co wtedy zrobisz?
Sasza wraca i opowiada, że milicjanci „złapali narkomana, a on zarzygał cały posterunek” i Sasza ma teraz śmierdzące buty.
– Chujowa ta robota, trzeba się zwolnić, póki jeszcze czas – narzeka Sasza. – Na emeryturę bym chciał. Do jakiegoś biura. Albo na szefa służby ochrony w banku.
– Mam tyle pomysłów! – podchwytuje Jura. – Kupię ziemi pod Kaługą, będę hodował króliki i szynszyle. Albo dogadam się z chłopakami z kijowskiej trasy. Postawię tam trucka, zatrudnię człowieka, przywiozę mu mięso, niech smaży. Rodzina jedzie z daczy, a im przez okno do samochodu wleci taaaaki zapach, że nie będą mogli się oprzeć.
4.15
Zatrzymujemy się przed budą z fast foodem. Mają akurat przyjęcie towaru, ale sprzedają nam trzy gorące bagietki i herbatę owocową.
Jura opowiada Saszy o chłopaku, który w niebieskim wiadrze na głowie skakał po samochodzie FSB[9].
– Cooo? Na masce skakał?
– Po dachu też – śmieje się Jura.
– I nie zastrzelili? – szczerze dziwi się Sasza. – Ciekawe, ile mu za to zapłacono?
Delikatnie sugeruję: a może nic?
– Aha, my już znamy te „niebieskie wiaderka”. Wynajęły ich zagraniczne organizacje! – wykrzykuje zdenerwowany Jura.
A po chwili dodaje:
– Chociaż miałem tu takiego ostatnio. Dziwak totalny, takim idiotom nawet płacić nie muszą. „Konstytucja, konstytucja”, mówi do mnie. Przyczepił się do jakiejś fermy zwierząt futerkowych czy czegoś tam, a ja mu na to: „Facetem jesteś, czterdzieści lat masz, lepiej na rodzinę zarób, zamiast z państwem wojować”. Z motyką na system! Na nasze państwo!
– Przymknij się już – mówi Sasza. – Niedobrze mi się robi.
Dopijamy herbatę. Chłopaki kłócą się, gdzie lepiej stanąć. Terytorium, na którym „pasie się” nasz pułk specjalny, jest dość spore, więc mamy w czym wybierać. Jura mówi, że najlepiej na moście, bo tam wprowadzono ograniczenie prędkości do pięćdziesięciu i wielu kierowców ją przekracza. Sasza optuje za „mlekiem i miodem płynącym” skrzyżowaniem. Wokół mnóstwo nocnych klubów i można liczyć na pijanych za kółkiem. Problem w tym, że na „pracę” zostało czterdzieści minut – potem Sasza musi zawieźć swojego przełożonego na daczę.
4.26
Samochód parkujemy na skrzyżowaniu. Chłopaki zabierają gwizdki i lizaki. Rozchodzą się w różne strony.
Jura będzie „rwać”, czyli pracować z przekroczeniem prędkości i drobnymi naruszeniami ruchu drogowego. Do „rwania” używa wojskowego radaru. Jest nieoficjalny. Chłopaki sami go zdobyli. Jeśli ten radar zauważy ktoś ze służby kontroli, mogą ich zwolnić z pracy. Dlatego Jura najpierw własnymi oczami namierza pędzący samochód i dopiero potem podnosi radar. Nastawiono go na „dziewięćdziesiąt cztery”, jeśli obiekt porusza się szybciej, radar zapiszczy. Większość samochodów w porannym potoku porusza się siedemdziesiąt cztery – siedemdziesiąt sześć kilometrów na godzinę. To szybciej, niż pozwala prawo, ale zatrzymywać ich „nie ma po co”.
– Rwać po sto rubli jest bez sensu. Tylko się zmachasz.
Motocyklistów, którzy dosłownie przelatują przed nami, chłopaki nigdy nie zatrzymują.
– Po pierwsze, to zwykle biedaki. Po drugie, samobójcy. Po trzecie, ich droga hamowania to