Bajdy Bajbary. Katarzyna Ryrych. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Ryrych
Издательство: PDW
Серия: To lubię
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 9788376728148
Скачать книгу
spódniczkę i założyłam ją zamiast nieśmiertelnych spodni.

      Efekt był piorunujący.

      Nawet Koszmarian nie miał nic do gadania, a Buła z Masłem stwierdził, że w klasie są już dwie dziewczyny.

      Miał na myśli Wampirenę, która ubiera się na czarno i nosi martensy o dwa numery za duże, i mnie.

      Wampirena na znak solidarności usiadła ze mną, a reszta dziewczyn aż zieleniała z zazdrości, kiedy wychodziłam na środek, żeby zetrzeć tablicę. Bo tego dnia byłam dyżurną.

      Kiedy moja mama zauważyła, że zrezygnowałam ze spodni, w ramach dowartościowywania siebie, pojechała do galerii, kupiła kilkanaście spódniczek i potem musiała się z tego spowiadać swojej pani psycholog.

      Do końca miesiąca na śniadanie miałyśmy tylko kakao Puchatek, które smakuje jak kreda z czekoladą, i bułki z serem, na obiad chińskie zupki, a na kolację były jajka (dopóki nie zjadłyśmy wszystkich).

      – Pani Klaudio – ostrzegła moja kurator. – Wie pani, że jeżeli tak dalej pójdzie…

      – Wiem i naprawdę już nie będę – powiedziała mama. – Ale córka właśnie zaczyna być kobietą.

      Pani kurator westchnęła i dała mi do wypełnienia test, w którym musiałam zaznaczyć, czy, kiedy jest mi smutno, to:

      a) idę sobie popłakać,

      b) kupuję czekoladę,

      c) zwierzam się przyjaciółce.

      Płakać nie lubię, bo robią mi się pod oczyma paskudne worki, przyjaciółki nigdy nie miałam, więc zakreśliłam odpowiedź z czekoladą.

      Pani kurator bardzo się zmartwiła, chociaż od początku podejrzewałam, że liczy na taką właśnie odpowiedź.

      Miałam na końcu języka: „u mnie jak w Erze”, ale darowałam sobie.

      To był czas, kiedy grałyśmy z matką w jednej drużynie. Życie było po prostu zabawne.

      W szóstej klasie mój świat wywrócił się do góry nogami.

      Zaczęło się w zimie, kiedy lokator narożnego mieszkania zatruł się czadem i niestety nie udało się go uratować. Był nauczycielem muzyki. Przez cały czas słyszeliśmy, jak ktoś u niego brzdąka na pianinie.

      – Daje lekcje muzyki – wyjaśniła moja mama.

      No i gdyby nie to, że pewnego dnia w jego mieszkaniu od rana panowała dziwna cisza, mógłby sobie tak leżeć i leżeć w nieskończoność, aż zostałaby z niego kupka kostek.

      – Ja myślę, że najpierw zacząłby śmierdzieć – Koszmarian jak zwykle był obrzydliwy.

      Koszmaria zrobiła się zielonkawa na twarzy i wypluła w śnieg gumę do żucia.

      – Jak myślicie – odezwała się Wampirena – będzie straszył czy nie?

      – Możesz straszyć za niego – zarechotał Koszmarian, bo Wampirena ubierała się trochę dziwnie. Przeważnie wyglądała jakby uciekła z planu Rodziny Addamsów.

      – Zobaczymy – powiedziała Koszmaria. – Czas pokaże.

      Ale nic szczególnego się nie wydarzyło. Mieszkanie stało puste aż do wiosny, a my wymyślaliśmy różne dziwne historie, jakie się tam działy. A to, że o północy słychać dźwięki pianina, a to, że w oknie pojawia się biała postać, a to – sąsiedzi narzekają, że w nocy ktoś przestawia ciężkie meble.

      Na wiosnę, tuż po świętach Wielkiejnocy, przed dom zajechał meblowóz i tragarze zaczęli wynosić z niego meble.

      – Ale graty – szepnął Koszmarian. – Muzeum.

      Bo meble, jakie wnoszono do mieszkania po nauczycielu muzyki, w niczym nie przypominały praktycznych meblościanek ani kompletów z IKE-i.

      Skojarzenie z muzeum było bardzo trafne.

      – O, zobacz, jaki maminsynek -

      mruknął Koszmarian, trącając mnie w bok.

      – Śliczny – rozmarzyła się Koszmaria.

      – Taki tam wypłosz – Koszmarian wykrzywił się obrzydliwie.

      Wypłosz na pierwszy rzut oka był w naszym wieku. Miał ciemne loki do ramion i prowadził na smyczy psa. Pies wyglądał jak mieszanka wszystkich możliwych psich ras.

      Kiedy przechodził obok ławki, na której siedzieliśmy, obserwując mieszkanie, zatrzymał się i powiedział „siema!”. I nie było to złudzenie, bowiem pomachał ogonem i zauważył, że mamy „idealny dzień na spacer”.

      Koszmaria dostała ataku czkawki, Koszmarian połknął gumę do żucia, a ja omal nie spadłam z ławki. Jedynie Wampirena zachowała zimną krew.

      Podeszła do Wypłosza i rzuciła mu swoje słynne ponure spojrzenie.

      – Co to za sztuczki? – zapytała. – Jak to robisz?

      W odpowiedzi pies podniósł łeb i zaśpiewał Love me tender, aż echo poszło. Wypłosz stał z rękoma w kieszeniach i milczał.

      Kiedy pies skończył, Wypłosz ukłonił się i wyszczerzył w uśmiechu równe białe zęby.

      – To nasz nowy numer – powiedział. – Robi wrażenie, prawda?

      Po chwili rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Okazało się, że ojciec Wypłosza pracuje w cyrku, a Wypłosz wykonuje numer z psem.

      – Jestem brzuchomówcą – wyjaśnił.

      Na twarzy Koszmariana odmalował się nietajony zachwyt.

      – Jak to się robi? – zapytała praktycznie Koszmaria.

      – Nie mam pojęcia – odpowiedział. – Chyba trzeba się z tym urodzić.

      – Myślałam, że umrę ze strachu – przyznałam, a Wypłosz zaczął się śmiać.

      Koszmarian także ryknął śmiechem, ale za chwilę spoważniał, zupełnie jakby sobie coś przypomniał.

      – Czekaj, czekaj – powiedział – jak twój ojciec pracuje w cyrku, to powinien znać, no wiesz, takiego faceta, co połyka ogień…

      Poczułam nagły zawrót głowy.

      – Niejednego – odpowiedział Wypłosz. – W każdym cyrku jest taki gość.

      – Jej ojciec pracuje w cyrku – wyjaśnił Koszmarian, wskazując mnie paluchem.

      – O, super! – ucieszył się Wypłosz. – A w którym?

      – Medrano – palnęłam, bo kiedyś zauważyłam na słupie plakat „CYRK MEDRANO, JEDYNE PRZEDSTAWIENIE, DZIECI ZA PÓŁ CENY”.

      – To supercyrk – Wypłosz spojrzał na mnie z aprobatą. – Czyli twój ojciec musi być naprawdę dobry.

      Poczułam się nagle jak okręt wypływający na pełne morze. Dzień, w którym pani kazała mi napisać sto razy w zeszycie „NIE BĘDĘ KŁAMAĆ”, dziwnie zbladł i odpłynął w niepamięć.

      Mój ojciec, światowej sławy połykacz ognia, urósł do rangi superbohatera i mało brakowało, żebym zaczęła opowiadać, jak to występował w Koloseum.

      – To naprawdę jest kimś – stwierdził Wypłosz. – My mamy tylko ten numer z psem – dodał i nagle zrobiło mi się go żal. Numer z psem był naprawdę fantastyczny. A mój ojciec to była jedna wielka ściema.

      Ale oczywiście za nic w świecie nie przyznałabym się do tego.

      Siedzieliśmy