Tak więc wydaje się, że „metoda życia zbiorowego”, tak jak opisał ją dla cywilizacji łacińskiej Feliks Koneczny, dobiegła w XVIII wieku kresu, a rewolucja była tego faktu jedynie przypieczętowaniem. Europę czekały jednak jeszcze wspaniałe, choć całkiem inne czasy i może trzeba by – porządkując nomenklaturę – powiedzieć, że „skończyła się cywilizacja łacińska, a zaczęła się cywilizacja europejska!”. Być może wraz z oświeceniem Europa wkroczyła w czasy rozumu, ale z pewnością opuszczała epokę mądrości. Nie bez racji historycy nazwali oświecenie drugą reformacją, a Marcin Król kryzysem.
Czy w konsekwencji wiek XVIII stał się w dziedzinie sztuki świadkiem zjawiska podobnego do tego, jakie wystąpiło w niemieckich krajach protestanckich po reformacji – wyczerpania się dotychczasowej wizji świata? Wiek XVI był świadkiem załamania się inspiracji artystycznej na terenach, w których sztuka przed reformacją osiągnęła szczyty mistrzostwa. Nagle okazało się, że Dürer, Grünewald, Schongauer, Wit Stwosz i wielu innych nie mieli następców – nic, pustka! Oczywiście nie powtórzyło się to dosłownie w wieku XVIII, ale można odnieść wrażenie, że następcy wielkich artystów baroku, tam gdzie osiągnął on szczyty, a więc w krajach katolickich, a także w Holandii nie mają już nic do powiedzenia w dziedzinie malarstwa, rzeźby i architektury – czyli szeroko rozumianych sztukach plastycznych. Jeszcze świeciły ostatnie gwiazdy na firmamencie sztuki, ostatni wielcy zamykający barok – jego epigoni – Antonio Canaletto (1697-1768) i Francesco Guardi (1712-1793) we Włoszech, François Boucher (1703-1770) we Francji i Francesco Goya (1746-1828) w Hiszpanii oraz wielcy Anglicy – portreciści najwyższej klasy – Thomas Gainsborough (1727-1788), Joshua Reynolds (1723-1792), Thomas Lawrence (1769-1830) czy zapatrzony w barok, ale w pewnym sensie ponadczasowy wizjoner William Turner (1775-1851).
Owszem – malarstwo, rzeźba, architektura naturalnie dalej miały swoich twórców, ale ci twórcy nie zaproponują już nic nowego, żadnej nowej formy, żadnych nowości warsztatu – żadnego nowego widzenia świata, a powtarzanie starych form, starych rozwiązań warsztatowych, rozszyfrowanego przez poprzedników sposobu widzenia świata czyni ich dzieła jałowymi. Teoretycy architektury, między innymi sławny Jean-Nicolas Durand149, potrafią jedynie zalecać adeptom wierne kopiowanie dowolnie wybranych stylów z przeszłości – najpierw najchętniej starożytnej klasyki (sławny kościół La Madeleine z 1815 roku w Paryżu), a później do woli przez neoromanizm, neogotyk czy neobarok, na przykład Opera Paryska z 1862 roku.
To właśnie w sentymentalnych ogrodach końca XVIII wieku rodził się dziewiętnastowieczny historyzm i swoboda sięgania po różne stylistyczne modi. Sformułowana z początkiem XIX wieku przez Jeana-Nicolasa Duranda zasada równości wszystkich stylów powodowała, że ziemianin, wyzwolony już z form dworu symbolizujących jego społeczną kondycję, mógł wznieść rezydencję w stylu gotyckim, greckim, chińskim, bengalskim, mauretańskim, francuskim, angielskim, amerykańskim, niderlandzkim, niemieckim lub górali norweskich – jak proponował w swym Budownictwie zastosowanym do potrzeb ziemianina polskiego ze stu rycinami z 1829 roku Franciszek Giżycki.
P. Libicki, Dwory i pałace wiejskie w Małopolsce i na Podkarpaciu, Poznań 2012, s. XIV
Rzeźbiarze oczywiście też najchętniej powtarzają wzory starożytności – Bertel Thorvaldsen (1768-1844), autor choćby pomnika księcia Józefa w Warszawie, czy Antonio Canova (1757-1822), autor Perseusza z głową Meduzy, obecnie w Muzeum Watykańskim – powtarzający starożytne modele i ich pozy i upatrujący ideału w jak największym zbliżeniu swojej sztuki do wzorców starożytnych. Dzieła te sprawiają doprawdy wrażenie jałowości i zupełnego braku autentyzmu. Poważniejszego zarzutu komuś, kto chce być prawdziwym artystą, postawić nie sposób! Malarze nie wychodzą poza osiągnięcia poprzedników, a chęć naśladownictwa deklarują w głoszonych programach – nazareńczycy, wzorujący się niemal dosłownie na malarstwie XV wieku we Włoszech i w Niemczech, prerafaelici, którzy niemal kopiują malarstwo włoskie sprzed Rafaela w Anglii, pejzażyści z tak zwanej École Barbizon, wzorujący się na pejzażystach holenderskich XVII wieku we Francji, nawet wielki romantyczny Eugène Delacroix (1798-1863) widzący świat oczyma Rubensa czy Veronesego z aktualną tematyką, jak portret Chopina czy Wolność prowadząca lud na barykady. Określenie malarzy XIX wieku klasykami, akademikami czy bardziej złośliwie „pompiers”, a również eksperymenty impresjonistów i ich następców nie zmieniają faktu, że malarstwo, rzeźba, architektura zakończyły w XVIII wieku swoją wielką misję dawania świadectwa wielkości Europy cywilizacji łacińskiej. To, co widzieliśmy później, straciło autentyzm, nie proponowało żadnej nowej wizji widzenia świata, a więc w pewnym sensie stawało się często czy na ogół świetnym, ale tylko rzemiosłem – to nie była wielka sztuka, taka, jaką widzieliśmy w Europie przez poprzednie osiem stuleci.
Nie ulega kwestii, że zarówno sztuka, jak i religia są integralnym elementem ludzkiej egzystencji i w konsekwencji integralnym elementem kośćca każdej cywilizacji, a ich wielkość świadczy o wielkości tej cywilizacji. I to właśnie sztuka jako wyraz kultury jest świadectwem wielkości naszej – najpierw łacińskiej, a potem już tylko europejskiej cywilizacji. I to wielkość naszej sztuki, jej bogactwo, żywiołowość i ciągłe szukanie „nowego” jako dowodu artystycznego autentyzmu wyróżnia naszą cywilizację spośród wszelkich innych cywilizacji w dziejach świata. Indywidualizm artysty, a jednocześnie specyfika epoki, w której tworzył, ambicja, by ucząc się od mistrzów, zaznaczyć „siebie”, stanowiły motor ciągłych poszukiwań nowych rozwiązań estetycznych i ideowych – nigdy nie uznać dzieła i osiągnięć poprzedników za wystarczające, nigdy nie powiedzieć sobie i epoce: już dość! To dzięki temu Europa łacińska i jej sztuka pozostawały w ciągłym niepokoju, w ciągłym poszukiwaniu, w ciągłym odkrywaniu! To właśnie sztuka Europy jest najlepszym świadectwem tego jej ducha. Ale też wydaje się, że przynajmniej w sztukach plastycznych – rzeźbie, malarstwie, architekturze – około drugiej połowy XVIII wieku coś się w inwencji europejskiej skończyło, coś się wypaliło.
Obserwując sztukę od końca XVIII wieku, myśląc o malarstwie, rzeźbie i architekturze, odnosi się nieodparte wrażenie, że prezentuje ona raczej teatr idei niż same idee, a posługiwanie się formami dawniej stworzonymi bez jakiejkolwiek nowej inwencji formalnej pogłębia nieodparte wrażenie fałszu. Spacer po galerii malarstwa XIX wieku, tak zwane Grand Formats (Wielkie Formaty) w Luwrze, stwarza przygnębiające wrażenie prostytucji – są ciała, a uczucia brak. Forma na sprzedaż, idei żadnej.