Były też dwa zjawiska o wielkich konsekwencjach religijnych, społecznych i politycznych, jeszcze zanim doszło do rewolucji, ale bez których pewnie do rewolucji w ogóle by nie doszło – powstanie masonerii i kasata jezuitów. Za początek masonerii uznaje się połączenie w 1717 roku czterech lóż londyńskich, które stworzyły Wielką Lożę. Masoneria – wolni mularze – nawiązywała do najstarszych tradycji budowniczych Świątyni Salomona w Jerozolimie i jej legendarnego architekta Hirama, zakonu templariuszy, zniszczonego przez króla francuskiego Filipa Pięknego w 1311 roku czy cechów zrzeszających budowniczych gotyckich katedr – każdy może sobie tu dorabiać tradycję według potrzeb. Tym, co zadecydowało o ogromnym sukcesie masonerii, jest religijny charakter, jednak bez wiary i dogmatów. Wystarczyła wówczas wiara w Boga – Wielkiego Budowniczego. Było to niezwykle pociągające najpierw dla protestantów angielskich, którzy już wówczas byli po tej operacji na ciele chrześcijaństwa. Pociągały dość dziwaczne obrządki, tajemniczość wsparta przysięgą, połącząną z deklaracją, że zdrada wewnętrznych tajemnic pociągnie za sobą poderżnięcie gardła, a także ograniczenie członkostwa wyłącznie do ludzi zajmujących w społeczeństwie miejsca wyróżniające, co przy zasadzie wzajemnego wspierania się wspomagało w istotny sposób osobiste kariery członków. Nadto przynależność do masonerii dotąd jest niejawna. Wszystko to stanowiło o wielkiej atrakcyjności wśród ludzi świeżo pozbawionych wiary chrześcijańskiej, a przecież natura ludzka zawsze jakieś wiary lub jej namiastki potrzebuje. Rozwój liczebny masonerii był błyskawiczny. W roku 1789 na 603 delegatów stanu trzeciego do Stanów Generalnych 477 należało do masonerii. Również wśród reprezentantów duchowieństwa (biskup książę de Talleyrand) i szlachty czy arystokracji (kuzyn królewski książę Filip Orleański) było wielu masonów139.
Masoni osiągnęli ogromne wpływy na tak zwanych dworach burbońskich, czyli we Francji, Hiszpanii, Portugalii, na Sycylii i w Neapolu, a więc na dworach silnie przesiąkniętych wpływami oświeceniowymi. W Portugalii rządził Sebastião de Pombal (1699-1782), od roku 1756 do 1777 wszechwładny minister króla Józefa I, który już w roku 1759 doprowadził do wygnania jezuitów z Portugalii. Za jego przykładem poszedł dwór francuski w roku 1764, Hiszpania w roku 1767, Królestwo Obojga Sycylii, tj. Sycylii i Neapolu, w roku 1768. Wreszcie zmuszony groźbą utworzenia Kościołów narodowych, czyli oderwania się tych państw od Rzymu, papież Klemens XIV dokonał w roku 1773 kasaty zakonu, przywróconego później – w roku 1814 – przez Piusa VII. Z punktu widzenia przyszłości Europy te wydarzenia były niezwykle brzemienne w skutki. Zakon jezuitów był w momencie kasaty potęgą – liczył 24 tysiące członków, 700 kolegiów, tj. szkół średnich i wyższych, 171 seminariów, 1542 kościoły, 271 misji, wszystko razem w 49 prowincjach i w 6 tak zwanych asystencjach. Oczywiście likwidacja jezuitów okazała się tym łatwiejsza, że jej inicjatorzy, idąc śladami Husa i Lutra, narobili apetytu politykom na przejęcie ogromnego majątku zakonu. Zniknięcie jezuitów było prawdziwą klęską dla duchowości Europy XVIII wieku. Kasata zakonu pozbawiała Kościół niezwykle skutecznego narzędzia, które po katastrofie reformacji w XVI wieku przez ponad 200 lat broniło Kościoła przed wpływami innowierców, pozbawiała narzędzia, które dzięki misjom przyczyniło się do rozszerzania wiary na niemal całym świecie. Ubocznym skutkiem kasaty jezuitów była brutalna likwidacja tak zwanych redukcji paragwajskich, wspólnot indiańskich działających pod patronatem jezuitów, których początki sięgały XVI wieku. Redukcje paragwajskie liczyły 150 tysięcy mieszkańców. Wspaniale zorganizowane, z rozbudowanym szkolnictwem dla Indian, z nauką muzyki i malarstwa włącznie, z pełną opieką socjalną. Prócz Paragwaju redukcje działały w kilkunastu innych miejscach w Ameryce Południowej. Po kasacie jezuitów redukcje zostały całkowicie zniszczone przez rządy i żądnych ich majątku hiszpańskich przestępców140.
Mentalna rewolucja dokonała się w Europie, zanim przybrała krwawy charakter, i słusznie jest określana jako druga reformacja. Profesor Król zalicza oświecenie i rewolucję francuską do drugiego kryzysu nowożytności. Jakąkolwiek nadalibyśmy jednak numerację, była to katastrofa.
Tymczasem wypadki zaczynały nabierać tempa. Stany Generalne zebrały się 4 maja 1789 roku. Początek był obiecujący – msza i odśpiewanie Veni, Creator w katedrze Notre Dame. Wkrótce rozpoczęły się obrady, podczas których atmosfera była coraz gorętsza. Stan trzeci ogłosił się Zgromadzeniem Narodowym. Przyłączyła się do niego większość duchowieństwa, czyli stanu pierwszego, a także stanu drugiego, czyli szlachty. Król początkowo oponował, jednak wkrótce ustąpił, co w istotny sposób osłabiło jego autorytet. Skutki tego już wkrótce okazały się tragiczne. Od tego momentu król był w ciągłej defensywie, inicjatywa znalazła się w ręku Zgromadzenia, a raczej – mówiąc wprost – ulicy i demagogów. Jednocześnie rząd gromadził wojsko dla ochrony porządku i dworu. Nastroje buntu opanowały prowincję, a grunt był podatny, gdyż w wyniku nieurodzaju roku poprzedniego na przednówku 1789 roku ceny chleba były najwyższe od 100 lat, w niektórych okolicach głód zaczynał zaglądać ludziom w oczy. 14 lipca tłum zdobył Bastylię, którą przedstawiano jako symbol tyranii królewskiej, uwalniając jednego karcianego oszusta, jednego hulakę zamkniętego na prośbę jego ojca, dwóch złodziei i dwóch umysłowo chorych, których zaraz potem ulokowano w domu wariatów w Charenton. W tym samym czasie rozebrano rogatki poboru cła na wino, dzięki czemu cena wina w Paryżu spadła. Początkowo jako święto czczono to drugie wydarzenie, z czasem jednak uznano, że uwolnienie ofiar królewskiego despotyzmu lepiej nadaje się jako racja świętowania niż uwolnienie cen wina. W czasie tych wypadków wojsko zaczęło się bratać z ludem, a król i królewski rząd stali się bezbronni. Król zjawił się na obradach Zgromadzenia i dał sobie przypiąć niebiesko-czerwoną