Patrzyła wtedy na tych mężczyzn oczami małej dziewczynki i budziła się w niej złość, że wcześniej nie zabrali jej i mamy do tych pięknych angielskich domów, gdzie codziennie jadło się maślane ciasteczka i piło kakao z pianką. I tak to sobie poukładała w głowie, że przez kilka lat patrzyła podejrzliwie nawet na Igora Łyszkina i myślała, iż on także zniknie, gdy tylko pojawią się problemy. Poza tym ojczym był człowiekiem pełnym tajemnic. Była niemal pewna, że poznała go w Los Angeles, ale i on, i matka twierdzili, że Igor nigdy nie był w USA, a człowiek, który spędził z nimi wtedy weekend, należał do dalekiej rodziny Lewinów. Łyszkin nie miał żadnych krewnych, podobno jego rodzice, ubodzy rolnicy spod Omska, już nie żyli, a rodzeństwa nie posiadał. W to była skłonna uwierzyć, ale nie w to, iż nie uchował się żaden wuj, kuzyn czy jakikolwiek inny członek rodziny. Zachowywał się jak człowiek, który nosi w sobie tajemnice i jest z nimi tylko na chwilę, a gdyby nagle zniknął, matka nie byłaby w stanie go odnaleźć. A Nadia pragnęła mieć przy boku mężczyznę, który będzie przy niej na dobre i na złe, i nie opuści jej, gdy zły los znowu postawi przeszkody na jej drodze.
W istocie ani matka, ani ojczym nie zauważyli, że Nadia chodziła rozpromieniona, a jednocześnie jakaś zamyślona. Bez szemrania przyjmowali każde, nawet najbardziej absurdalne wytłumaczenie, gdy znikała niekiedy na całe popołudnia, a kilka razy nawet na noce. Kiedyś miałaby o to do nich żal, teraz jednak z ulgą przyjmowała podobne traktowanie. Czuła się trochę jak ptaszyna, która niebawem wyfrunie z gniazda i zacznie żyć własnym życiem. Obawiała się jednak, że gniazdko, które zamierzała sobie uwić, niezbyt spodoba się jej rodzinie.
Pewnego lutowego wieczoru oddała się Michałowi. I kiedy wracała potem do domu, myślała, że to był najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie tylko dlatego, iż po raz pierwszy poczuła w sobie mężczyznę, ale Michał powiedział jej wtedy, że ją kocha: „Na zawsze, nad życie, jak ostatni wariat”.
W domu spojrzała w lustro. Miała błyszczące, śmiejące się spojrzenie, nabrzmiałe od pocałunków usta i zmierzwione włosy. Rodzice nie spostrzegli, że Nadia pierwszy raz w życiu zakochała się i nie chodzi, a unosi się kilka metrów nad ziemią, z rozmarzonym spojrzeniem otumanionej miłością kobiety. Stała się nią, gdy straciła dziewictwo z Michałem, a oni o niczym nie mieli pojęcia.
Gdyby nie fakt, że wybranek jej serca mógłby nie zyskać ich aprobaty, zapewne któregoś dnia stanęłaby w progu i krzyknęła: „Kocham! Kocham i jestem kochana. Obudźcie się, wasza Nadia stała się prawdziwą kobietą i czuje to samo, co wy, kiedy dopadła was miłość”. Nie zrobiła tego jednak, bo wiedziała, że zostałaby zasypana pytaniami, na które nie mogłaby odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
6. Olsztyn, 1956
Lokal, w którym Kuba Staśko znalazł zatrudnienie, nazywano różnie. Jedni mówili o nim Willa Mord, inni Casablanca. Zapewne pierwsze określenie wywodziło się z historii lokalu, gdyż w tym miejscu zamordowano majora Augusta von Schönebecka. Pikanterii zdarzeniu dodawał fakt, że motywem zbrodni była miłość, a zabójcą okazał się kochanek małżonki majora. Być może ten tragicznie zakończony romans skojarzył się później niektórym ze słynnym melodramatem i dlatego zaczęto mówić o lokalu Casablanca, co budziło zdecydowanie lepsze skojarzenia niż Willa Mord.
Kuba cenił sobie pracę w tym miejscu, bo w pięćdziesiątym roku utworzono tu kasyno wojskowe. Bawili się w nim więc oficerowie i ich dystyngowane żony, a on należał do niewielkiej grupy cywilnego personelu. Chyba dlatego, że wciąż saksofon nie należał do najbardziej popularnych instrumentów, jednak dla tanecznych bandów był nieoceniony. Jazz nadal należał do wyklętych gatunków muzyki, ale podobnie jak to było w Moskwie, tak i tutaj lubiano od czasu do czasu wsłuchiwać się w rytmy zakazanych melodii. Zwłaszcza gdy towarzystwo miało już dobrze w czubie i zrzucało maski hipokryzji, wylewającej się zewsząd i w niemal każdej dziedzinie życia społecznego. Jedynie gdy pojawiali się na dancingach goście z radzieckiej bazy wojskowej, atmosfera nieco gęstniała, a rozbawieni zazwyczaj oficerowie sztywnieli.
Niekiedy Kuba grywał gościnnie w restauracji Pod Żaglami, gdzie nawiązał wiele interesujących znajomości. Mieszkał zaś w wynajętym pokoiku, na strychu przy ulicy Kolejowej, który był zimny, zatęchły i często odwiedzały go szczury. Tęsknił za Wilnem, za starymi znajomościami i dobrze znanymi kątami. Miał świadomość, że to miasto nie jest już takie jak przed wojną, ale niekiedy miewał sny, w których widział siebie na podeście w knajpie Zacisze. To tam rozpoczął swój wileński rozdział. I to tam zakochał się w Laurze Przebindowskiej, która później wyszła za mąż za jego najlepszego przyjaciela. Za każdym razem, gdy w owych snach pojawiała się jego miłość, budził się niemal natychmiast i najczęściej już potem nie mógł zmrużyć oka. Wciąż za nią tęsknił, a może jedynie za dziką namiętnością, jaka kiedyś ich połączyła. Namiętnością piękną i jednocześnie niszczącą, wypalającą duszę i odciskającą swoje piętno na zawsze. Miewał potem kobiety. Piękne i mniej urodziwe, młodziutkie i dojrzałe, dziesiątki kobiet… I żadna nie wzbudziła w nim nawet odrobiny takiego żaru, jaki czuł, gdy kochał się z Laurą.
Niekiedy, gdy wracał nad ranem z pracy i siadał na krześle w swoim zapyziałym pokoiku, zastanawiał się, czy Olsztyn jest jego miejscem na ziemi. Wydawał mu się ciasny i strasznie prowincjonalny. Tworzyły się tutaj małe koterie, plotki roznosiły się w błyskawicznym tempie, a na dansingach widywał wciąż te same twarze. Każdego wieczoru, gdy brał do ręki saksofon i wpatrywał się w siedzących przy stolikach gości, doskonale wiedział, jak zakończy się kolejny dansing – sędzia się upije i przyśnie na krześle, a jego małżonka obtańcuje wszystkich mężczyzn obecnych na sali, sekretarz będzie rugał kelnerów, aż w końcu rozpęta awanturę, a żona notariusza poderwie kolejnego kochanka. Jedynie bezpieka, jak zawsze, będzie czujnie rozglądać się po gościach i notować w głowach ich występki, by pewnego dnia je wykorzystać do sobie tylko znanych celów.
Kuba coraz częściej myślał o Warszawie. Zapewne po człowieku, Żydzie, któremu wisiał kasę, nie było już śladu, podobnie jak po jego pomagierach, a w radiu mówiono niemal codziennie, jak stolica robi się coraz większa i piękniejsza, więc Kuba zastanawiał się, czy nie poszukać tam pracy. Wciąż jednak czekał nie wiadomo na co i nie miał pojęcia, dlaczego jeszcze nie spróbował urządzić się w stolicy. A może doskonale wiedział dlaczego… Laura wspomniała mu kiedyś, że osiedli się na Ziemiach Odzyskanych, we Wrocławiu albo Olsztynie. Dlaczego nie miałby to być Olsztyn? Potem zaczynał śmiać się sam z siebie. Ziemie Odzyskane to był kawał nowej Polski, mogła zakotwiczyć gdziekolwiek, niekoniecznie tam, gdzie pierwotnie planowała. Mógł spróbować ją odnaleźć i rozwiać swoje wątpliwości. Kolejny jednak raz w swoim życiu stanął przed ogromnym dylematem: uciekać od Laury czy ją odnaleźć? Zaryzykować i sprawdzić, czy udałoby się odbudować ten związek, czy raczej zdusić do końca w sobie to uczucie?
Zbliżał się do czterdziestki, powinien już od dawna mieć żonę i trójkę dzieci, ale on wciąż żył jak motyl. A może raczej jak ćma, bowiem jego żywiołem była noc. I podobna ciemność