– Idziemy do „Stalina” – powiedziała konspiracyjnie dziewczyna, która brutalnie wyrwała Nelę ze snu.
– Do kogo? – zapytała wciąż nie do końca rozbudzona Nela. – Przecież on nie żyje… Trupa będziecie wskrzeszać czy jak?
Przez chwilę, jakby we śnie na jawie, przeraziła się, że ów potwór wcale nie umarł trzy lata wcześniej i właśnie z szyderczym uśmiechem objawił się światu. Pomyślała, że wtedy wszystkie zmiany w Polsce szlag trafi.
– Do „Ceglorza”, do zakładów Stalina – warknęła dziewczyna.
– Która godzina? – zapytała Nela.
– Piąta trzydzieści – odparła dziewczyna takim tonem, jakby było co najmniej południe.
Zapewne pochodziła ze wsi i gdyby była u siebie, właśnie wracałaby z udoju krów.
– To idźcie, ja muszę na targi. Mam jeszcze dużo czasu i nie zawracajcie mi dupy – mruknęła Nela i nakryła głowę poduszką.
Poczuła kolejne szarpnięcie. Już miała ostro odpowiedzieć współlokatorce, żeby się od niej odczepiła, gdy ta wysapała z lekkim przerażeniem:
– Robotnicy coś na dzisiaj szykują. Słyszałam, że mają wyjść na ulice…
Nela momentalnie zerwała się z twardego tapczanu. W tej sytuacji targi musiały poczekać. Słyszała o buncie robotniczym w Poznaniu, nawet wysłano na negocjacje delegację z Warszawy, ale jeśli prawdą było, co powiedziała jej koleżanka, szykowało się naprawdę coś wielkiego.
W ciągu piętnastu minut była już gotowa do wyjścia. Na szyi zawiesiła ciężki aparat, w dłoń chwyciła pajdę suchego chleba i wybiegła na Łozową. Do zakładów było około dwóch kilometrów, miała nadzieję, że zdąży i nie ominie jej nic ważnego. Pomyślała o Palińskim i jego reakcji, ale miała to w nosie. Na targi mogła pójść później i zrobić, co do niej należy.
Nela była prawie na miejscu, gdy usłyszała syrenę. Stała na ulicy Dzierżyńskiego i widziała, że bramy od strony zachodniej są już otwarte. I nagle zobaczyła tłum wychodzący w milczeniu z zakładu. Ludzie nie krzyczeli, nie śpiewali, ale dudnienie drewnianych butów, jakie nosili robotnicy, niemal wwiercało się w mózg. Kilkuosobowa grupa mężczyzn podeszła do szyldu z nazwą zakładu i zdjęła go, a po chwili ulice wypełniły się ludźmi w robotniczych uniformach. Z każdą minutą było ich coraz więcej, a łoskot drewniaków coraz głośniejszy. I jakiś złowróżbny. Nela zaczęła pstrykać zdjęcia kroczących robotników. Skupiła się na ich twarzach. Umęczonych, a jednocześnie zdeterminowanych. Pochód otwierały kobiety pracujące przy szlifowaniu wagonów, idące w wykoślawionych butach i bezkształtnych fartuchach. Neli skojarzyło się to z obrazem, jaki widziała w Krasnowodzku i Pahlawi. Milczący, wynędzniały tłum, który był gotowy na wszystko, byle tylko zachować resztki godności.
– A rozpędzić to całe towarzystwo – mruknął jakiś jegomość tuż za plecami Neli.
Odwróciła głowę. Mimo wczesnej pory tłum gapiów robił się coraz większy.
– Zamknij się pan, bo jak się odwinę… – powiedział ktoś inny.
W istocie mężczyzna zamilkł, widząc, że nikt nie podziela jego zdania. Nela pomyślała o swoich współlokatorkach i uśmiechnęła się pod nosem. Musiały patrzyć na to wszystko z przerażeniem i niesmakiem. Już widziała teksty w „Trybunie Ludu”, pisane ich rękami: „Bumelanci i wichrzyciele wyszli na ulice”, „Podżegacze opłacani przez imperialistów”… Była pewna, że tak właśnie napiszą, bo korespondenci robotniczo-chłopscy wręcz uwielbiali podobne slogany.
Tłum ruszył w stronę placu Stalina. Niektórzy milczeli, dzierżąc w dłoniach transparenty: „Chleba, wolności, Boga” czy „Religia do szkół”. Inni śpiewali Rotę albo Boże, coś Polskę. Nela ruszyła wraz z nimi, nie przestając robić zdjęć. Wraz z kolejnymi metrami do pochodu przyłączali się inni. Opuszczali swoje miejsca pracy, wychodzili z domów i wkrótce wszystkie ulice wypełniły się ludźmi. Nela czuła dziwne podekscytowanie. Była w centrum wydarzeń i ani jej w głowie były teraz targi. Usłyszała, że robotnicy i tam dotrą, by zwrócić uwagę zagranicznych gości na to, co dzieje się w Polsce. Przy placu Stalina wbiegła do jednej z kamienic i weszła na ostatnie piętro, by zobaczyć, jak wiele osób przystąpiło do protestu. Widok był imponujący. Ludzie zajęli całą rozległą przestrzeń pomiędzy gmachami KW PZPR, uniwersytetu i dawnego Zamku Cesarskiego, mieszczącego wówczas biura Miejskiej Rady Narodowej. Zrobiła kilka fotek i powróciła do demonstrujących.
Milicjanci, próbujący pilnować rozwścieczonych mieszkańców, niemal natychmiast zostali rozbrojeni, niektórzy nawet ucieszyli się z tej manifestacji i dołączyli do protestujących. Chyba wszyscy mieli tego dnia poczucie, że coś się musi skończyć – epoka terroru i kłamstwa. Nela spojrzała na gmach Miejskiej Rady Narodowej. W jednym z okien zawisła biała flaga, a to oznaczało, że demonstranci zajęli budynek. Ktoś krzyczał: „Niech przyjedzie Cyrankiewicz i Ochab”. Chwilę potem darli się już niemal wszyscy. W końcu pojawił się przed budynkiem sekretarz propagandy, Wincenty Kraśko. Próbowano naprędce zorganizować głośniki i mikrofon, ale propagandzista nie zdołał zbyt wiele powiedzieć, bo został zakrzyczany. Jeden z robotników podbiegł do niego i uderzył go w twarz. Działacze partyjni chyba zrozumieli powagę sytuacji, bo niemal od razu wycofali się do budynku.
– Zaraz naślą na nas milicję i wojsko. I będzie po nas – powiedział ktoś z rezygnacją w głosie, widząc coraz większą agresję wśród protestujących.
– To będziemy z nimi walczyć! – wrzasnął ktoś inny. – Musimy zdobyć broń.
Inny zaproponował, by pójść do więzienia przy Młyńskiej, jeszcze ktoś, by udać się na Kochanowskiego, gdzie miał swoją siedzibę Wojewódzki Urząd do spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Nela postanowiła pójść za tymi, którzy chcieli opanować budynek bezpieki. Była przekonana, że to właśnie w tamtym miejscu zrobi swój najlepszy materiał. Nie myślała jednak tylko o tym, co pokaże światu i o czym napisze, ale ją także ogarnął rewolucyjny duch. Nienawidziła Sowietów, obwiniała ich o całe zło, jakie spotkało ją w życiu i nie obchodziły jej zapewnienia, że pomagają Polsce, by już nigdy Niemcy nie zechcieli zagarnąć jej dla siebie. Wiele dowiedziała się o nazistowskiej okupacji, obozach koncentracyjnych i wszechobecnym terrorze, ale dla niej to była abstrakcja i w połowę tego, co słyszała, nawet nie chciała wierzyć. Jej los przypieczętowali Rosjanie i chociaż sama z ich rąk nie doznała bezpośredniej krzywdy, pamiętała o rodzicach, głodzie i panoszących się wszędzie wszach. Gdy więc mówiono, że Związek Radziecki to „bratni, przyjazny kraj”, miała ochotę krzyczeć.
Udała się za demonstrantami idącymi pod Urząd Bezpieczeństwa. Uznała, że w takim miejscu może dojść do konfrontacji z funkcjonariuszami. Nie bała się. Nawet nie zastanawiała się nad czymś takim jak strach. Czuła jedynie adrenalinę. Chyba się z tym urodziła, doprowadzając rodziców i opiekunów do rozpaczy. Zawsze brakowało jej instynktu samozachowawczego, gdy dopadała ją ciekawość lub chęć zrobienia czegoś głupiego. Nie myślała o konsekwencjach i wciąż pakowała się w kłopoty.
Tłum przed budynkiem bezpieki gęstniał, okrzyki wznoszono coraz głośniejsze, a jakiś bezradny kierowca autobusu wciąż wciskał klakson, usiłując przecisnąć się przez napierających ludzi. W końcu poddał się, bo zatrzymał autobus i wyłączył silnik. Po chwili drzwi otworzyły się i wysiadła z pojazdu grupa młodych dziewcząt. Patrzyły nieco bezradnie dookoła, jakby nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje.
– Dziewczęta,