Etnokryminał. Michał Kuźmiński. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Michał Kuźmiński
Издательство: PDW
Серия: Etnokryminał
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 9788327159878
Скачать книгу

      – Przyjechała, zadzierała nosa, nic nie pomogła, zrobiła scenę i pojechała. – Podkomisarz wzruszył ramionami. – Pytanie, czy zdążyła naskarżyć.

      – A co wtedy?

      – Może zabiorą mi tę sprawę i będę miał święty spokój. – Głód łyknął kawy i rozsiadł się w fotelu. – Pojadę na ryby, na grzyby albo poczytam gazetę. Było coś na filmie z monitoringu? – zmienił temat.

      – Nic. – Aspirant pokręcił głową. – Pogasili światła i poszli spać. Za to faktycznie trochę się dymiło. Na podstawie tego filmu możemy im najwyżej przyklepać palenie kabli i sikanie w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Nawet porządnej obrazy moralności nie było.

      – Do dupy ta cała kamera – prychnął podkomisarz.

      – Poza tym – Sławek spojrzał w notatki – sprawdziłem Nowy Sącz i Piwniczną, nie znalazłem żadnych zaginięć dzieci, które pasowałyby do chłopca NN. Co dalej? Limanowa? Tylmanowa, Krościenko i Szczawnica?

      – Muszyna i Krynica. – Głód popatrzył na niego z wyrozumiałością starego kocura.

      – To zupełnie nie w tę stronę. – Chłopak, zaskoczony, poprawił okulary.

      – Ale to nasz rejon. Nie będziemy się Nowemu Targowi wpieprzać na teren, póki nie musimy. Napisz do nich pismo, niech sprawdzą u siebie.

      – Myślisz, że Króla olch obchodzą granice powiatów?

      – Króla czego? – Głód wytrzeszczył oczy.

      – Króla olch. – Sławek się zarumienił. – Był taki wiersz Goethego: „Wer reitet so spät durch Nacht und Wind?/Es ist der Vater mit seinem Kind...”. I na koniec to dziecko jest martwe, bo Król olch...

      Głód zakrztusił się kawą.

      – Sławuś, wiem, że ty miałeś piątkę z matury, ale zlituj się i nie mów do mnie w tym paskudnym języku, z którego rozumiem tylko Borussia Dortmund, Ausweis, bitte i Volkswagen – das Auto.

      Chłopak podniósł głowę.

      – Tak mi się skojarzyło i tak go sobie nazwałem... – mruknął. – A niemiecki wcale nie jest paskudny. To język miłości.

      – A dlaczego król, a nie królowa? – Głód zaczął w zamyśleniu skubać konającą z pragnienia paprotkę. – Małego ktoś udusił. Nie skręcił mu karku, nie rozwalił głowy, nie poderżnął gardła, tylko udusił. Jak mama małą Madzię. I dzieciak się nie bronił...

      – Ale jeżeli to rodzinna historia, to skąd tu Romowie z Kamienia? – Sławek rozłożył ręce. – Romki nie rodzą białych dzieci.

      – To się jeszcze okaże. – Głód przesypał przez palce zielony susz i otrzepał ręce. – Jak zrobimy badania DNA.

      Zapadła cisza. Głód siorbał kawę, a Sławek podszedł do zawieszonej na ścianie mapy powiatu.

      – Skoro zakładamy, że Romowie z Kamienia są zamieszani, to może zwrócić się do prokuratora, żeby połączyć sprawy chłopca i tej blond dziewczynki? Obie wiążą się z Romami, w obu są dzieci i w obu może chodzić o porwanie...

      – Mało ci roboty? – warknął Głód. – Po pierwsze, sprawę dziewczynki prowadzi Iza. A po drugie, szkoda, żeśmy od początku nie zepchnęli tego na Nowy Targ. W końcu ta zawszona cygańska dziura jest położona na granicy, nie wiadomo, czy to jeszcze jest nasz powiat, czy już ich. Zgadza się?

      – Tak – burknął Gaca. – Chociaż z mapy wynika...

      – Ale i tak wziąłem się do tej roboty – przerwał mu Głód. – A ty mi mówisz, żebym prowadził dwie sprawy z Cyganami?

      Młody policjant wodził palcem po mapie wzdłuż Dunajca.

      – To co dalej? – zapytał w końcu.

      – Sprawdzamy zaginięcia. I trzeba ruszyć wątek pedofilski – westchnął Głód. – Jestem w stanie wyobrazić sobie scenariusz, że do małego ktoś zaczął się dobierać, ale coś poszło nie tak i nasz Król... czego?

      – Olch – mruknął chłopak.

      – ...i nasz Król olch spanikował. Może porwał małego i dzieciak się rozchorował? Gość nie wiedział, co zrobić, więc go zabił? Trzeba sprawdzić zgłoszenia i sprawy z ostatnich lat. W zakresie wieku chłopca. Chcę znać każdego typa z okolicy, na którego chociaż raz padł cień oskarżenia o pedofilię.

      – Robimy z tego nowe wersje śledcze?

      – Nie – zaprzeczył podkomisarz. – Trzeba by pisać prokuratorowi nowy plan dochodzenia. Trzymamy się porwania i zabójstwa. Tak tylko głośno myślę... Najbardziej dziwi mnie, że małego nikt nie szuka. Media o tym trąbią, rodzice już powinni się znaleźć. Łatwiej uwierzę, że dziecko może zaginąć bez śladu, niż że tak wypływa spod ziemi.

      Anka kolejny raz wybrała numer i wysłuchała kilku długich sygnałów, by wreszcie znudzony kobiecy głos poinformował ją, że pan komendant nie ma czasu.

      – Dzwonię czwarty raz – przerwała. – Rozumiem, że pan komendant jest zajęty, ale ja też jestem zajęta. Za piętnaście minut mam wykład. A ta sprawa nie może dłużej czekać.

      Anka mogłaby przysiąc, że słyszy, jak kobieta przewraca oczami. Rozległa się elektroniczna melodyjka, którą znała już na pamięć i która zaczynała działać jej na nerwy.

      – Dzień dobry, pani Aniu, mam tylko minutkę – odezwał się komendant.

      Anka wyprostowała się i ścisnęła telefon w dłoni.

      – Dziękuję. To, co mam do powiedzenia, zajmie pół minuty. Czytał pan mojego maila?

      Tej nocy nie mogła spać. Leżała w łóżku, wpatrując się w sufit, aż wreszcie wstała i zebrała swoje przemyślenia w długim mailu do komendanta. Opisała skandaliczne podejście podkomisarza Głoda, wyraziła oburzenie bezzasadnym przetrzymywaniem kobiety w areszcie, napisała, co myśli o urągających wszelkiej przyzwoitości warunkach, w jakich zmuszeni są żyć mieszkańcy Kamienia. Płonęła świętym oburzeniem, stanowczo domagała się interwencji i apelowała do podstawowych ludzkich odruchów. Ale kiedy rano przeczytała całość na spokojnie, miała wrażenie, że czyta słowotok histerycznej starej panny.

      – Tak, tak, czytałem. – Komendant się zakłopotał. – Cóż mogę powiedzieć... Szkoda, że nie wyszło, ale doskonale rozumiem. Dziękuję, że pani próbowała, i przykro mi, że spotkały panią nieprzyjemności.

      – Co pan ma na myśli?

      – Że chce się pani wycofać.

      W tym momencie przez jej głowę przegalopowały sprzeczne myśli. Chyba to dobra okazja, żeby odejść z honorem? Ale z drugiej strony nie może tak tego zostawić. Dać się zahukać małomiasteczkowemu chamowi i protekcjonalnemu dobremu wujkowi od kawusi i ciasteczek.

      – Nie. – Anka sama się zdziwiła, jak szybko i instynktownie zaprotestowała. – W żadnym razie.

      – Ale to nie żadna porażka. Nie ostrzegłem pani, że to takie trudne...

      – Proszę mnie posłuchać – zirytowała się. – Nie mam zamiaru się wycofywać. I dzwonię w zupełnie innej sprawie. Chodzi o tę kobietę, Reginę. Czy mogę liczyć, że sprawa zostanie wyjaśniona?

      – A, tak, tak – rzucił komendant. – Wszystko wyjaśnimy. Muszę już lecieć, pani Aniu!

      – Panie komendancie! – Wyobraziła sobie, że słysząc jej głos, komendant stanął w miejscu. – Albo przedstawiacie jej zarzuty, albo zwalniacie ją z aresztu. Bo