– Przyjechała, zadzierała nosa, nic nie pomogła, zrobiła scenę i pojechała. – Podkomisarz wzruszył ramionami. – Pytanie, czy zdążyła naskarżyć.
– A co wtedy?
– Może zabiorą mi tę sprawę i będę miał święty spokój. – Głód łyknął kawy i rozsiadł się w fotelu. – Pojadę na ryby, na grzyby albo poczytam gazetę. Było coś na filmie z monitoringu? – zmienił temat.
– Nic. – Aspirant pokręcił głową. – Pogasili światła i poszli spać. Za to faktycznie trochę się dymiło. Na podstawie tego filmu możemy im najwyżej przyklepać palenie kabli i sikanie w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Nawet porządnej obrazy moralności nie było.
– Do dupy ta cała kamera – prychnął podkomisarz.
– Poza tym – Sławek spojrzał w notatki – sprawdziłem Nowy Sącz i Piwniczną, nie znalazłem żadnych zaginięć dzieci, które pasowałyby do chłopca NN. Co dalej? Limanowa? Tylmanowa, Krościenko i Szczawnica?
– Muszyna i Krynica. – Głód popatrzył na niego z wyrozumiałością starego kocura.
– To zupełnie nie w tę stronę. – Chłopak, zaskoczony, poprawił okulary.
– Ale to nasz rejon. Nie będziemy się Nowemu Targowi wpieprzać na teren, póki nie musimy. Napisz do nich pismo, niech sprawdzą u siebie.
– Myślisz, że Króla olch obchodzą granice powiatów?
– Króla czego? – Głód wytrzeszczył oczy.
– Króla olch. – Sławek się zarumienił. – Był taki wiersz Goethego: „Wer reitet so spät durch Nacht und Wind?/Es ist der Vater mit seinem Kind...”. I na koniec to dziecko jest martwe, bo Król olch...
Głód zakrztusił się kawą.
– Sławuś, wiem, że ty miałeś piątkę z matury, ale zlituj się i nie mów do mnie w tym paskudnym języku, z którego rozumiem tylko Borussia Dortmund, Ausweis, bitte i Volkswagen – das Auto.
Chłopak podniósł głowę.
– Tak mi się skojarzyło i tak go sobie nazwałem... – mruknął. – A niemiecki wcale nie jest paskudny. To język miłości.
– A dlaczego król, a nie królowa? – Głód zaczął w zamyśleniu skubać konającą z pragnienia paprotkę. – Małego ktoś udusił. Nie skręcił mu karku, nie rozwalił głowy, nie poderżnął gardła, tylko udusił. Jak mama małą Madzię. I dzieciak się nie bronił...
– Ale jeżeli to rodzinna historia, to skąd tu Romowie z Kamienia? – Sławek rozłożył ręce. – Romki nie rodzą białych dzieci.
– To się jeszcze okaże. – Głód przesypał przez palce zielony susz i otrzepał ręce. – Jak zrobimy badania DNA.
Zapadła cisza. Głód siorbał kawę, a Sławek podszedł do zawieszonej na ścianie mapy powiatu.
– Skoro zakładamy, że Romowie z Kamienia są zamieszani, to może zwrócić się do prokuratora, żeby połączyć sprawy chłopca i tej blond dziewczynki? Obie wiążą się z Romami, w obu są dzieci i w obu może chodzić o porwanie...
– Mało ci roboty? – warknął Głód. – Po pierwsze, sprawę dziewczynki prowadzi Iza. A po drugie, szkoda, żeśmy od początku nie zepchnęli tego na Nowy Targ. W końcu ta zawszona cygańska dziura jest położona na granicy, nie wiadomo, czy to jeszcze jest nasz powiat, czy już ich. Zgadza się?
– Tak – burknął Gaca. – Chociaż z mapy wynika...
– Ale i tak wziąłem się do tej roboty – przerwał mu Głód. – A ty mi mówisz, żebym prowadził dwie sprawy z Cyganami?
Młody policjant wodził palcem po mapie wzdłuż Dunajca.
– To co dalej? – zapytał w końcu.
– Sprawdzamy zaginięcia. I trzeba ruszyć wątek pedofilski – westchnął Głód. – Jestem w stanie wyobrazić sobie scenariusz, że do małego ktoś zaczął się dobierać, ale coś poszło nie tak i nasz Król... czego?
– Olch – mruknął chłopak.
– ...i nasz Król olch spanikował. Może porwał małego i dzieciak się rozchorował? Gość nie wiedział, co zrobić, więc go zabił? Trzeba sprawdzić zgłoszenia i sprawy z ostatnich lat. W zakresie wieku chłopca. Chcę znać każdego typa z okolicy, na którego chociaż raz padł cień oskarżenia o pedofilię.
– Robimy z tego nowe wersje śledcze?
– Nie – zaprzeczył podkomisarz. – Trzeba by pisać prokuratorowi nowy plan dochodzenia. Trzymamy się porwania i zabójstwa. Tak tylko głośno myślę... Najbardziej dziwi mnie, że małego nikt nie szuka. Media o tym trąbią, rodzice już powinni się znaleźć. Łatwiej uwierzę, że dziecko może zaginąć bez śladu, niż że tak wypływa spod ziemi.
Anka kolejny raz wybrała numer i wysłuchała kilku długich sygnałów, by wreszcie znudzony kobiecy głos poinformował ją, że pan komendant nie ma czasu.
– Dzwonię czwarty raz – przerwała. – Rozumiem, że pan komendant jest zajęty, ale ja też jestem zajęta. Za piętnaście minut mam wykład. A ta sprawa nie może dłużej czekać.
Anka mogłaby przysiąc, że słyszy, jak kobieta przewraca oczami. Rozległa się elektroniczna melodyjka, którą znała już na pamięć i która zaczynała działać jej na nerwy.
– Dzień dobry, pani Aniu, mam tylko minutkę – odezwał się komendant.
Anka wyprostowała się i ścisnęła telefon w dłoni.
– Dziękuję. To, co mam do powiedzenia, zajmie pół minuty. Czytał pan mojego maila?
Tej nocy nie mogła spać. Leżała w łóżku, wpatrując się w sufit, aż wreszcie wstała i zebrała swoje przemyślenia w długim mailu do komendanta. Opisała skandaliczne podejście podkomisarza Głoda, wyraziła oburzenie bezzasadnym przetrzymywaniem kobiety w areszcie, napisała, co myśli o urągających wszelkiej przyzwoitości warunkach, w jakich zmuszeni są żyć mieszkańcy Kamienia. Płonęła świętym oburzeniem, stanowczo domagała się interwencji i apelowała do podstawowych ludzkich odruchów. Ale kiedy rano przeczytała całość na spokojnie, miała wrażenie, że czyta słowotok histerycznej starej panny.
– Tak, tak, czytałem. – Komendant się zakłopotał. – Cóż mogę powiedzieć... Szkoda, że nie wyszło, ale doskonale rozumiem. Dziękuję, że pani próbowała, i przykro mi, że spotkały panią nieprzyjemności.
– Co pan ma na myśli?
– Że chce się pani wycofać.
W tym momencie przez jej głowę przegalopowały sprzeczne myśli. Chyba to dobra okazja, żeby odejść z honorem? Ale z drugiej strony nie może tak tego zostawić. Dać się zahukać małomiasteczkowemu chamowi i protekcjonalnemu dobremu wujkowi od kawusi i ciasteczek.
– Nie. – Anka sama się zdziwiła, jak szybko i instynktownie zaprotestowała. – W żadnym razie.
– Ale to nie żadna porażka. Nie ostrzegłem pani, że to takie trudne...
– Proszę mnie posłuchać – zirytowała się. – Nie mam zamiaru się wycofywać. I dzwonię w zupełnie innej sprawie. Chodzi o tę kobietę, Reginę. Czy mogę liczyć, że sprawa zostanie wyjaśniona?
– A, tak, tak – rzucił komendant. – Wszystko wyjaśnimy. Muszę już lecieć, pani Aniu!
– Panie komendancie! – Wyobraziła sobie, że słysząc jej głos, komendant stanął w miejscu. – Albo przedstawiacie jej zarzuty, albo zwalniacie ją z aresztu. Bo