Mity polskiego września. Tymoteusz Pawłowski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Tymoteusz Pawłowski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Документальная литература
Год издания: 0
isbn: 9788381433310
Скачать книгу
W Rzeczypospolitej nie ma zwyczaju pisania dyrektyw – takich, jakie pisali Hitler i jego generałowie – nie znajdziemy więc precyzyjnie opisanego celu, jednak nie był on sekretem. Po pierwsze, należało powstrzymać wroga w bitwie granicznej, co umożliwiłoby mobilizację państwa oraz wymusiło na Francuzach i Brytyjczykach decyzję o przyjściu Polsce z pomocą. Kolejnym celem było zachowanie armii, co dawało szansę na wyzwolenie kraju, gdy uderzenie francuskie zmusi Niemców do wycofania z Polski znacznej części Wehrmachtu. Nikt w Warszawie nie liczył na to, że Niemców można samodzielnie pokonać!

      Pierwszy – polityczny – cel kampanii został zrealizowany. Niestety ostateczne zwycięstwo nad Niemcami przeciągnęło się do roku 1945 i nie wyglądało tak, jak sobie wyobrażano w przedwojennej Warszawie. Drugi cel – zachowanie sił Wojska Polskiego – udawało się realizować do pewnego momentu, na pewno dłużej niż dwa tygodnie postawione Wehrmachtowi na zniszczenie sił zbrojnych Rzeczypospolitej. Po dwóch tygodniach sytuację wojenną oceniano w sztabie polskiego naczelnego wodza całkiem dobrze. „Wszystko to [czyli wieści o udanym odwrocie] złożyło się na stworzenie u szeregu oficerów Sztabu wieczorem dnia 16 września nastroju optymistycznego. Pojawiła się nawet butelka wina, którą oficerowie Sztabu chcieli uczcić sukces gen. Sosnkowskiego”2.

      Wojsko Polskie realizowało swój drugi cel wojenny – czyli zachowanie sił – dość długo. (Oceną tego, jak sprawnie to szło, zajmiemy się w jednym z kolejnych rozdziałów). Dłużej niż dwa tygodnie zakładane przez Niemców. Co najmniej 16 dni – według ocen polskich sztabowców. Do 16 września Niemcy nie osiągnęli żadnego ze swoich celów wojennych, natomiast Polacy zrealizowali już jeden i byli w trakcie realizacji drugiego.

      Możemy dokładnie – niemal co do minuty – określić moment, w którym realizowanie polskiego celu wojennego załamało się. Wydarzyło się to 17 września 1939 roku o godzinie 3.00, gdy Armia Czerwona otworzyła „drugi front” w wojnie przeciwko Polsce. Wobec ciosu w plecy – zajęcia magazynów i opanowania terenu, na którym polscy żołnierze mieli odzyskać zdolność bojową – zachowanie sił Wojska Polskiego nie było możliwe. Cele wojenne postawione niemieckiemu Wehrmachtowi przez Hitlera i jego generałów zostały zrealizowane przez sowiecką Armię Czerwoną.

      To, że Niemcy podczas kampanii polskiej nie osiągnęli swoich celów wojennych, nie oznacza, że Polacy wygrali. Oznacza tylko, że Niemcy przegrali. Przegrali wojnę. Polacy również nie zrealizowali wszystkich swoich celów, ale nie z powodu działań niemieckich.

      ROZDZIAŁ 4

      Czy wszystko skończyło się 6 października?

      6 października 1939 roku rozegrano pod Kockiem ostatnią bitwę „kampanii wrześniowej”. Tego właśnie dnia wojna skończyła się dla Polski.

      Pomijając inne kwestie, data 6 października jest mocno naciągana. Decyzję o zaprzestaniu walk podjęto wieczorem 5 października, zawieszenie broni trwało od 19.30, a polscy parlamentariusze przekazali Niemcom akt kapitulacji dwie godziny po północy.

      Najśmieszniejsze – chociaż wcale nie zabawne – jest to, że niemal wszyscy wiedzą, iż walcząca pod Kockiem Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” nie była ostatnią walczącą na ojczystej ziemi formacją Wojska Polskiego. Powszechnie znana jest postać majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, który na czele Oddziału Wydzielonego kontynuował walkę do końca wiosny 1940 roku. Ani on, ani jego żołnierze nie byli partyzantami – walczyli jawnie, w mundurach wojskowych.

      Oddział Wydzielony Wojska Polskiego majora Henryka Hubala-Dobrzańskiego nie był jedynym, który nie złożył broni. Walkę kontynuowały również większe i mniejsze formacje, które podczas wrześniowego odwrotu pozostały na zachodnim brzegu Wisły czy też na Lubelszczyźnie. Oddział Hubala walczył jednak najdłużej i utrzymywał kontakt z przełożonymi. Jego losy doskonale pokazują, dlaczego słuszny był rozkaz naczelnego wodza o zaprzestaniu walki i przejściu przez granice do państw neutralnych. Do tego wątku jednak powrócimy.

      We wrześniu Hubal walczył przeciwko Sowietom, a następnie przeszedł na Kielecczyznę, gdzie nawiązał walkę z Niemcami. Dlatego jego imię jest doskonale pamiętane. O polskich żołnierzach kontynuujących opór, ale walczących przeciwko Sowietom wiadomo bardzo niewiele. Pamięć o nich została skutecznie zatarta przez sowieckie NKWD, które wymordowało wszystkich walczących, oraz polską Służbę Bezpieczeństwa, która pilnowała, aby nikt ich nie wspominał.

      A przecież wiemy, że Wojsko Polskie walczyło przeciwko Sowietom aż do końca czerwca 1940 roku. Najdłużej przetrwało ugrupowanie mające swoją siedzibę w uroczysku Kobielno nad Biebrzą nieopodal Jedwabnego. Nie wiemy nawet, kim był dowódca kilkusetosobowego oddziału, podpisujący się jako „major Burski”. A takich było wielu. Podobne oddziały były w okolicach Wizny, a najprawdopodobniej i dalej na wschód, tam gdzie potem przez wiele lat istniał Związek Sowiecki.

      6 października nic się nie skończyło. Proszę zwrócić uwagę, że w tytule użyliśmy sformułowania: „wszystko się skończyło”. Cóż innego mogliśmy zrobić? Napisać, że „kampania wrześniowa” skończyła się 6 października? Czy może, że „wojna obronna Polski” skończyła się 6 października? Tego właśnie chcieli rządzący w Polsce komuniści: po 6 października rozpoczyna się bowiem inna wojna – wojna wyzwoleńcza narodu polskiego.

      Wydarzeń, które nastąpiły w Polsce po 1 września 1939 roku, nie można nazwać „wojną obronną”. Wojna to zjawisko społeczno-polityczne dotyczące wszystkich zaangażowanych państw. Rozpoczęta 1 września 1939 roku i zakończona wiele lat później wojna objęła niemal cały świat. Wydarzenia w Polsce były jedynie jej częścią. Działania zbrojne toczące się na określonym obszarze i w określonej fazie wojny, na przykład w Polsce w 1939 roku, nazywa się kampanią. To jest nazwa zgodna z zasadami nauki i, co ważniejsze, zgodna z prawem. Prawo międzynarodowe mówi bowiem, że wszelkie zmiany, na przykład terytorialne, muszą zostać uzgodnione w traktacie pokojowym pomiędzy państwami. Skoro zaś „wojna obronna Polski” zakończyła się upadkiem państwa polskiego 6 października 1939 roku, to Rosjanie z Moskwy nie musieli sobie zawracać głowy podpisywaniem żadnego traktatu pokojowego i mogli wziąć to, co chcieli.

      Kampanii w dziejach świata stoczono tak wiele, że dla ich rozróżnienia potrzebne są określenia dotyczące czasu i miejsca. Mówimy więc na przykład o „kampanii francuskiej” albo „kampanii 1940 roku”, ale nikt nie używa określenia „wojna obronna Francji”. Działania zbrojne toczące się w Polsce po 1 września 1939 roku należy więc nazwać „kampanią 1939 roku”, „kampanią polską” albo nieco redundantnie „kampanią polską 1939 roku”. Tak też są one nazywane w literaturze naukowej obcojęzycznej, przede wszystkim niemieckiej, bo tylko Niemcy poważniej interesują się problemem Feldzug in Polen.

      Skąd więc niesamowicie popularne określenie „kampania wrześniowa”? Z propagandy, mającej podkreślić krótkotrwałość walk. Określenie wymyślili Niemcy. September Feldzug stanowił według nich zasłużony koniec Saisonstaat – państwa sezonowego, czyli Polski. Z pomysłu Goebbelsa skorzystali później – zresztą nie po raz pierwszy i nie ostatni – komuniści rządzący w Polsce. Weteranom 1939 roku, którzy nie chcieli posługiwać się kłamliwym określeniem „wojna obronna Polski”, łaskawie pozwolili używać nazwy „kampania wrześniowa”. Nie tylko z tych samych powodów co Niemcy, ale także po to, by uniknąć niewygodnych pytań o 17 września i o najazd Armii Czerwonej.

      „Kampania wrześniowa” z definicji toczy się we wrześniu. Nie można więc stawiać pytań o październik. Nie trzeba zastanawiać się, jakie plany miało polskie dowództwo, a co za tym idzie, kto te plany 17 września storpedował. Nie trzeba przedstawiać zamierzeń naczelnego wodza. Jaki sens ma rozważanie jego decyzji,


<p>2</p>

Wacław Stachiewicz, Wierności dochować żołnierskiej, Warszawa 1998, s. 597.