Niestety poza granicami kraju, na wychodźstwie, sytuacja wyglądała podobnie. Władysław Sikorski został premierem i wodzem naczelnym w sposób, który wielu nazwało zamachem stanu. Jednym z jego pierwszych posunięć było powołanie specjalnej komisji do badania „wyniku kampanii wojennej 1939 roku”. Oficerowie musieli odpowiedzieć na szereg pytań, w których zachęcano ich do obwiniania przełożonych. Tych, którzy nie chcieli złożyć obciążających zeznań, odsuwano od dowodzenia. Większość dokumentów w polskich archiwach na wychodźstwie to właśnie takie raporty, a właściwie „kwity” na sanację zbierane w latach 1939–1943. Władysław Sikorski i jego ekipa także potrzebowali mitu założycielskiego i wybrali taki sam jak komuniści: nieudolność sanacyjnych władz.
Jakie treści przedstawiali mitotwórcy? Bardzo rzadko kłamali wprost, jednak narracja dotycząca 1939 roku jest bardzo specyficzna. Przede wszystkim nikt – może oprócz Leszka Moczulskiego w Wojnie polskiej – nie pokusił się o stworzenie obrazu całości, syntezy. Kampanię 1939 roku przedstawiano jako chaotyczne zamieszanie, do którego Wojsko Polskie przystąpiło bez planu, a dowódcy prowadzili swoje wojska bez celu. Skupiano się wyłącznie na szczegółach, najczęściej pokazując bohaterstwo polskiego żołnierza: szeregowych oraz niższych szarż dowódczych. Dzięki temu można było wykazać, że ich wysiłek zmarnowali sanacyjni generałowie i niejako przy okazji uspokoić nastroje społeczne Polaków. W natłoku epizodów i szczegółów gubił się sens kampanii. I można było nie wspominać o 17 września. Atak Związku Sowieckiego na Polskę nie miał większego znaczenia: przecież, zgodnie z naukami Marxa, kapitalistyczna II Rzeczpospolita musiała upaść, aby na jej trupie zbudować Polskę Ludową.
Kolejnym elementem były komentarze. Oczywiście „odpowiednie” komentarze. W natłoku szczegółów bardzo łatwo pomylić je z faktami. Istotna jest też długość trwania narracji – komuniści w PRL przekonywali Polaków do swojej wersji wydarzeń przez 45 lat. A nawet i dłużej. Najbardziej skompromitowani politrucy, wyrzuceni z wojska po zmianach 1989 roku, znaleźli zatrudnienie na uczelniach. Trzeba zrozumieć – byli to jedyni historycy zajmujący się 1939 rokiem. W 1989 czy w 1990 roku rektorzy uniwersytetów i dziekani wydziałów historycznych byli wciąż przekonani – co prawda przez komunistyczne władze – że 1939 rokiem powinni zajmować się specjaliści. Więc specjaliści z Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego kontynuowali swoje prace i przekazywali swoje przekonania młodemu pokoleniu naukowców…
W ten sposób „jedyna właściwa” wizja wydarzeń 1939 roku na stałe zagościła w naszych umysłach. Mit powtarzany tysiące razy stał się rzeczywistością. Dzisiaj bardzo trudno przedstawić prawdę i trudno ją zaakceptować. Czy można zaprzeczyć temu, czego nauczano nas w szkole, co czytaliśmy w prasie i w książkach, co oglądaliśmy w telewizji? Musielibyśmy wówczas przyznać, że zostaliśmy oszukani, że jesteśmy frajerami. Oszukani nie tylko przez propagandę i szkołę, ale – co najgorsze – również przez rodziców, którzy nauczyli nas patrzeć na świat i go oceniać. Także wydarzenia 1939 roku. Czy nasi rodzice mogli się mylić?
Przed autorami tej książki – i przed jej Czytelnikami – stoi trudne zadanie.
ROZDZIAŁ 1
Agresor był tylko jeden
Napadli na nas Niemcy, a potem wkroczyli Ludzie Radzieccy.
Tak właśnie wygląda to w powszechnej narracji: Niemcy „zaatakowały” 1 września, a Sowieci „wkroczyli” 17 września. Na pierwszy rzut oka różnica jest niewielka, ale skutki stosowania takich słów są daleko idące. Niemcy są traktowani jako oczywisty wróg Polaków, Sowieci – kimkolwiek by nie byli – postrzegani są dużo łagodniej. Podbój Polski przez Związek Sowiecki – zakończony w latach 1944–1945 – nazywa się… „wyzwoleniem”. Tymczasem Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich zbrojnie zaatakował Rzeczpospolitą 17 września, a we wcześniejszych dniach pomagał Niemcom na różne sposoby. Decyzję o wojnie obu państw przeciwko Polsce podjęto już 23 sierpnia, podczas podpisywania tajnego protokołu paktu Ribbentrop–Mołotow, nazywanego przez wielu historyków po prostu paktem Hitler–Stalin.
Rzesza Niemiecka była potężnym państwem, które przed wojną zajmowało powierzchnię 583 tys. km2, z blisko 79 mln ludzi. Dzisiejsze Niemcy są niemal o 40% mniejsze – mają 357 tys. km2. Zamieszkuje je obecnie więcej, bo 83 mln ludzi, jednak przed wojną 95% obywateli Rzeszy – około 75 mln – było narodowości niemieckiej, a dziś jedynie 80% – około 67 mln. Te dane statystyczne są może nudne, ale pozwalają obalić błędne przekonanie, że w gruncie rzeczy Niemcom opłaciła się II wojna światowa i wyszli na niej nie najgorzej, a Polska poniosła sromotną porażkę. Warto więc porównać te same liczby dla Polski. W 1939 roku jej powierzchnia wynosiła 390 tys. km2, na których mieszkało około 35,5 mln obywateli, przy czym dwie trzecie z nich, czyli około 25 mln, było narodowości polskiej. Tymczasem dzisiejsze terytorium Polski to 312 tys. km2, zamieszkiwane przez 38,5 mln obywateli, z których 97%, czyli 37 mln, jest narodowości polskiej.
Niemcy były formalnie państwem prawa, republiką parlamentarną. Faktycznie władzę sprawowała tam tylko jedna partia – NSDAP, czyli Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników. Była ona w oczywisty sposób partią lewicową, co dzisiaj większości polityków i historyków nie chce przejść przez gardła. Życie polityczne ówczesnych Niemiec – zwanych nieoficjalnie III Rzeszą, a czasem Tysiącletnią Rzeszą – ograniczało się do partii nazistowskiej. Umożliwiło to naginanie i łamanie prawa, zakładanie obozów koncentracyjnych, organizowanie pogromów i uchwalanie rasistowskich ustaw wymierzonych w jedną grupę etniczną. Ówczesne Niemcy w żaden sposób nie spełniają dzisiejszych standardów państwa demokratycznego, ale w 1939 roku były traktowane jako cywilizowane państwo. Holokaust miał dopiero nadejść.
Drugim agresorem był Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Po 1945 roku zakazano w Polsce używania słowa „sowiecki”, zastępując je słowem „radziecki”. Jest ono prostym tłumaczeniem z rosyjskiego – sowiet to po polsku „rada”. Pomijając już kwestie naukowe – bo w polskiej historiografii słowo „radziecki” istnieje od dawna i ma zupełnie inne znaczenie – autorzy nie chcą używać słów, które zostały narzucone przez Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Określenie „sowiecki” Polakom kojarzyło się jednoznacznie źle. Nie ma jednak żadnych powodów, żeby Związek Sowiecki kojarzył się dobrze. Określenie „sowiecki” obowiązuje w państwach, które były suwerenne – dla przykładu, po angielsku powiemy Soviet Union, a po francusku Union des républiques socialistes soviétiques. Termin ten tłumaczono natomiast w krajach, które były lub miały być częścią Związku. Jest jeszcze jeden powód, czysto literacki, przemawiający za stosowaniem określenia „sowiecki”. Otóż zdanie „Sowieci rabowali i gwałcili” brzmi dużo lepiej niż zdanie „Ludzie radzieccy rabowali i gwałcili”, również „Sowieci wylecieli w kosmos” jest dużo bardziej sensowne niż „Ludzie radzieccy wylecieli w kosmos”.
To ostatnie zdanie pochodzi z dowcipu, który pojawił się w Polsce w 1961 roku z okazji lotu kosmicznego Jurija Gagarina. Dialog pomiędzy majstrem a czeladnikiem brzmiał następująco:
– Panie majster, panie majster!
– Czego…
– Ruskie