Wielka Brytania – od chwili powstania – toczy bowiem wojny inaczej niż państwa europejskie. W Europie prowadzi się wojnę bezpośrednio – armia spotyka się z armią, rozgrywa serię bitew, rozstrzyga się kampanię jedną i drugą, a wynik tych zmagań decyduje o kształcie porozumienia pokojowego. Brytyjczycy – chociażby z powodów swojego wyspiarskiego położenia – korzystają z działań pośrednich. Izolują przeciwnika, odcinają go od światowego handlu, wyczerpują desantami, organizują sojusze i doprowadzają – niemal zawsze – do kapitulacji wroga. Bezpośrednie działania lądowe mają charakter peryferyjny (oficjalna nazwa takiej strategii to właśnie „działania peryferyjne”). Królewska Marynarka Wojenna panuje nad morzami i pozwala brytyjskiej armii na przeprowadzenie desantu na skraju kontynentu – dajmy na to w Dardanelach, w Narwiku, na Sycylii czy w Normandii. Jeśli desant powiedzie się – otwiera się nowy front. Jeśli desant się nie uda – następuje ewakuacja, a następnie szuka się szczęścia gdzie indziej.
Brytyjski zwyczaj prowadzenia wojny lądowej odbiega tak znacznie od europejskiego, że jest niezrozumiały i podatny na krytykę. „Jak to może być, że my – Europejczycy – bronimy się do ostatniej kropli krwi, a wy – Brytyjczycy – wsiadacie na okręty i uciekacie!” Stąd już niewiele potrzeba, żeby oskarżyć Londyn o „walkę do ostatniej kropli krwi swoich sojuszników”, o ich porzucenie, a nawet o zdradę. Zapomina się przy tym, że Wielka Brytania wygrywa niemal wszystkie wojny, a w razie potrzeby nie szczędzi krwi swoich obywateli. Toteż w Warszawie w 1939 roku wszyscy w rządzie i w wojsku zdawali sobie sprawę, jak będzie wyglądała brytyjska pomoc. Zaskoczeni tym mogli być jedynie czytelnicy broszur Studnickiego (bo sam Studnicki, pomimo wszystkich swoich ograniczeń, chyba zdawał sobie z tego sprawę).
Jak więc w Warszawie wyobrażano sobie przebieg przyszłej wojny? Niemcy uderzają na Polskę. Bitwa graniczna trwa dwa tygodnie, potem następuje – biorąc pod uwagę doświadczenia wojen toczonych w latach 30. – powolny odwrót w stronę Wisły. Po dwóch–trzech tygodniach Francuzi uderzają nad Renem. Niezależnie od wyniku francuskiego uderzenia Niemcy muszą skierować większość swoich sił na zachód. Wojsko Polskie odbudowuje swoje siły, korzystając z posiadanych zapasów i dostaw płynących przez Rumunię i być może przez Związek Sowiecki. Wielka Brytania odcina morskie szlaki prowadzące do Niemiec – także przez zajęcie neutralnych portów Norwegii – i rozpoczyna bombardowania lotnicze. Jednocześnie toczą się negocjacje z sąsiadami III Rzeszy – Belgią, Jugosławią, Węgrami – w sprawie ich udziału w krucjacie antyhitlerowskiej. Jeśli Francuzom poszczęściło się w wojnie lądowej, Zagłębie Ruhry – niemiecki arsenał – zostało już zajęte, Berlin jest zagrożony, a Polacy wypierają Wehrmacht z Polski. Być może Niemcy proszą o pokój jeszcze przed Bożym Narodzeniem, a jeśli nie, to po Wielkiejnocy następuje koncentryczne uderzenie połączonych armii Francji, Polski, Wielkiej Brytanii, Jugosławii, wspartych kontyngentami z Rumunii, Turcji i Grecji. Latem 1940 roku wojna w Europie kończy się porażką Niemiec.
Wojna skończyła się dopiero w 1945 roku – katastrofalną klęską Niemiec. Gdyby jednak w Berlinie nie rządzili szaleńcy, do wojny w ogóle by nie doszło.
ROZDZIAŁ 7
Umierać za Gdańsk
Najważniejszą przyczyną wybuchu wojny były niemieckie roszczenia terytorialne wobec Rzeczypospolitej. Gdyby Polacy zgodzili się na te żądania – przekazanie Gdańska i zbudowanie eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez Pomorze – do wojny by nie doszło.
Po I wojnie światowej zdecydowano, że zostanie odbudowana Polska z dostępem do morza. Nie ma co się doszukiwać tutaj humanitaryzmu czy wielkoduszności zachodnich polityków – „wolny i nieskrępowany” dostęp do morza potrzebny był po to, żeby Polska nie była uzależniona gospodarczo od Niemiec.
W początkach 1919 roku Rzeczypospolitej miał zostać zwrócony Gdańsk, ale jego mieszkańcy zaprotestowali tak gwałtownie, że ententa musiała uznać ich prawo do samostanowienia i w traktacie wersalskim postanowiła pozostawić to miasto poza polskim terytorium. Polska uzyskała w mieście specjalne prawa związane z gospodarką i tranzytem, a miasto wyłączono z Rzeszy i podporządkowano Lidze Narodów. W ten sposób powstało Wolne Miasto Gdańsk. Miało ono dużo cech samodzielnego państwa, ale niejako post factum zadecydowano, że jednak państwem nie było: w 1990 roku, gdy jednoczono dwa państwa niemieckie, zrzekły się one swojego terytorium położonego na wschód od Odry. Decyzja nie dotyczyła Wolnego Miasta Gdańska. Uznano wówczas, że nie było to państwo, więc Polska mogła je sobie samodzielnie anektować (co formalnie uczyniła kilkukrotnie: w 1939, 1945 i 1949).
Wolne Miasto Gdańsk miało niemal 2 tys. km2 powierzchni, na których żyło około 400 tys. mieszkańców. Połowa z nich mieszkała w Gdańsku, niewielka część w Sopocie, a reszta na rolniczych Żuławach. Większość ludności stanowili Niemcy, Polaków było niewielu. Statystyki niemieckie wskazywały, że ponad 95% obywateli WMG używało języka niemieckiego. Polacy twierdzili, że trzecią część mieszkańców Wolnego Miasta stanowią katolicy, więc Polaków jest tam dużo. Jedno nie wyklucza drugiego: polscy mieszkańcy Gdańska mogli używać języka niemieckiego. Interesująca była geografia polskości: w Sopocie Polaków mogło być nawet 30%, w Gdańsku i okolicach – 15%, a na Żuławach – prawie w ogóle ich nie było. Językiem urzędowym był niemiecki, lecz dokumenty wysyłane do Polaków i Kaszubów były tłumaczone na polski.
Wolne Miasto Gdańsk popełniło w latach 20. i 30. widowiskowe samobójstwo. Jego niemieckojęzyczni obywatele postanowili na wszelkie sposoby zwalczać polskie prawa i utrudniać korzystanie z portu. Niczego jednak nie osiągnęli, bo Rzeczpospolita miała prawo reagować siłą i robiła to: w 1927 roku wprowadziła kompanię wartowniczą na Westerplatte, a w 1932 dywizjon kontrtorpedowców wpłynął do portu i zagroził ostrzelaniem miasta. Niemieccy gdańszczanie nie byli w stanie pojąć, że bogactwo ich miasta zależy od polskiego handlu. Polacy, zniechęceni postawą gdańszczan, zbudowali więc własny port w Gdyni. To doprowadziło do upadku gospodarczego Gdańska, po którym nastąpił kryzys demograficzny (z miasta wyjechało 50 tys. Niemców), a potem – upadek polityczny. Zrujnowani i bezrobotni mieszkańcy masowo poparli partię NSDAP. Czyż można upaść niżej?
Można, gdyż miłość gdańszczan do Adolfa Hitlera nie została odwzajemniona. On był Austriakiem, myślał w kategoriach naddunajskich, mało dbał o Bałtyk i o junkrów z Prus Wschodnich. Konflikt z Polską był mu nie na rękę, więc w 1934 roku – po podpisaniu paktu o nieagresji – kazał zamknąć usta wszystkim wrogom Polski. W prasie niemieckiej nie ukazywały się żadne artykuły wrogie Rzeczypospolitej, a sprawy mniejszości niemieckiej w Polsce czy problemy Gdańska były poza zainteresowaniem rządu w Berlinie. Do czasu.
W samym końcu 1938 roku polski ambasador w Berlinie Józef Lipski zawiadomił swojego zwierzchnika, ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, że Hitler chce z nim przedyskutować kwestię „wyrównania stosunków” pomiędzy oboma krajami. 4 stycznia 1939 roku Beck odwiedził Hitlera w Obersalzbergu, a po powrocie do kraju zawiadomił prezydenta Ignacego Mościckiego i generalnego inspektora sił zbrojnych marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, że Polsce grozi wojna. Hitler podjął bowiem temat przyłączenia do III Rzeszy Wolnego Miasta Gdańska i wybudowania na Pomorzu eksterytorialnej autostrady łączącej Prusy