Czarna Kompania. Glen Cook. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Glen Cook
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626690
Скачать книгу
Kompanii. W Berylu nie przemawiano w ten sposób.

      W Opalu nie znają Czarnej Kompanii, powiedziałem sobie. Jeszcze jej nie poznali.

      Ten głos podziałał na Kruka jak uderzenie młotem kowalskim w tył głowy. Zesztywniał. Na chwilę jego oczy stały się zimne jak lód. Następnie w ich kącikach pojawiły się zmarszczki wywołane przez uśmiech – najbardziej złowieszczy, jaki w życiu widziałem.

      Kapitan szepnął:

      – Wiem, dlaczego Jalena dostał ataku niestrawności.

      Siedzieliśmy bez ruchu, porażeni śmiertelną groźbą. Kruk podniósł się i odwrócił powoli. Tamci troje ujrzeli jego twarz.

      Skomlący facet zakrztusił się. Jego towarzysz zaczął drżeć. Kobieta otworzyła usta. Nic z nich nie popłynęło.

      Skąd Kruk wyciągnął nóż, tego nie wiem. Wszystko odbyło się zbyt szybko, bym mógł to dostrzec. Z poderżniętego gardła skomlącego popłynęła krew. Stal dosięgła serca jego przyjaciela. Kruk zacisnął lewą dłoń na gardle kobiety.

      – Nie, proszę – szepnęła słabym głosem. Nie liczyła na litość. Kruk zacisnął rękę. Obalił kobietę na kolana. Jej twarz stała się fioletowa i obrzękła. Wywaliła język. Złapała go z drżeniem za nadgarstek. Podniósł ją i zajrzał jej w oczy, aż wybałuszyła je i ciało jej opadło bezwładnie. Zadrżała po raz drugi i skonała.

      Kruk cofnął gwałtownie rękę. Spojrzał na swe sztywne, drżące łapsko z upiornym wyrazem twarzy. Poddał się napadowi przebiegających całe ciało drgawek.

      – Konował! – warknął Kapitan. – Podobno jesteś lekarzem.

      – Tak jest.

      Ludzie zaczęli reagować. Cały ogród na to patrzył. Obejrzałem skomlącego. Zimny trup. Jego kompan tak samo. Zwróciłem się w stronę kobiety.

      Kruk przyklęknął. Ujął ją za lewą rękę. W oczach miał łzy. Zdjął z jej palca złotą obrączkę ślubną i schował do kieszeni. To było wszystko, co zabrał, choć miała na sobie niezły majątek w biżuterii.

      Nasze spojrzenia spotkały się. W jego oczach ponownie dostrzegłem lód. Wzywał mnie, bym powiedział głośno to, co pomyślałem.

      – Nie chcę popadać w histerię – warknął Jednooki – ale dlaczego nie zmiatamy stąd w cholerę?

      – Dobry pomysł – stwierdził Elmo i wprawił swe kończyny w ruch.

      – Jazda! – krzyknął na mnie Kapitan. Złapał Kruka za ramię.

      Podążyłem za nimi.

      – Załatwię swoje sprawy przed świtem – obiecał Kruk.

      Kapitan obejrzał się.

      – Tak – powiedział tylko.

      Ja też tak sądziłem.

      Mieliśmy jednak wyjechać z Opalu bez niego.

      Nocą Kapitan odebrał kilka wrednych liścików. Jedynym komentarzem było:

      – Ta trójka to musieli być jacyś ważniacy.

      – Mieli odznaki Kulawca – stwierdziłem. – Co to właściwie za afera z tym Krukiem? Kim on jest?

      – Kimś, kto pożarł się z Kulawcem, komu zrobiono paskudny numer i zostawiono, sądząc, że nie żyje.

      – Czy o kobiecie ci nie opowiedział?

      Kapitan wzruszył ramionami. Uznałem to za potwierdzenie.

      – Założę się, że była jego żoną. Może go zdradzała.

      Takie rzeczy zdarzają się tu często. Spiski, zabójstwa i bezpardonowa walka o władzę. Pełna radość dekadencji. Pani nie sprzeciwia się niczemu. Może te rozgrywki ją bawią.

      Posuwając się na północ, zbliżaliśmy się coraz bardziej do serca imperium. Każdego dnia kraj wokół nas wywierał coraz bardziej ponure wrażenie. Tubylcy stali się w jeszcze większym stopniu posępni, przygnębieni i odstręczający. Mimo pory roku nie były to szczęśliwe okolice.

      Nadszedł dzień, w którym musieliśmy przejść obok samej duszy imperium, Wieży w Uroku, zbudowanej przez Panią po jej zmartwychwstaniu. Eskortowali nas kawalerzyści o twardym spojrzeniu. Nie zbliżyliśmy się do Wieży bardziej niż na pięć kilometrów, a mimo to jej sylwetka była widoczna ponad horyzontem. Jest to masywny sześcian z ciemnego kamienia, o wysokości, z pewnością, ponad stu pięćdziesięciu metrów.

      Przyglądałem się Wieży przez cały dzień. Jak wyglądała nasza władczyni? Czy kiedykolwiek ją spotkam? Intrygowała mnie. Tej nocy stworzyłem szkic, w którym próbowałem ją scharakteryzować, lecz przeobraziła się ona w romantyczną fantazję.

      Następnego popołudnia napotkaliśmy jeźdźca o bladym obliczu, który galopował na południe w poszukiwaniu Kompanii. Jego odznaki identyfikowały go jako człowieka Kulawca. Nasza straż przednia doprowadziła go do Porucznika.

      – Robicie sobie cholerne wakacje czy co? Potrzebują was w Forsbergu. Dość leniuchowania.

      Porucznik to spokojny facet, przyzwyczajony do szacunku należnego jego szarży. Był tak zdumiony, że nie odezwał się ani słowem. Kurier stał się jeszcze bardziej ordynarny. Wreszcie Porucznik zapytał:

      – Jaki masz stopień?

      – Kapral. Kurier Kulawca. Koleś, lepiej zasuwaj. On nie lubi wałkoni.

      Porucznik odpowiada za dyscyplinę w Kompanii. Zdejmuje ten ciężar z barków Kapitana. To rozsądny i sprawiedliwy gość.

      – Sierżancie! – warknął na Elma. – Chodźcie tutaj.

      Był wściekły. Z reguły tylko Kapitan tytułuje Elma sierżantem.

      Elmo, który jechał wtedy tuż obok Kapitana, pokłusował ku przodowi kolumny. Kapitan podążył za nim.

      – Słucham? – zapytał Elmo.

      Porucznik zatrzymał Kompanię.

      – Spuść temu kmiotkowi baty. Trzeba go nauczyć respektu.

      – Tak jest. Otto. Szewczyk. Chodźcie tutaj.

      – Dwadzieścia batów powinno wystarczyć.

      – Tak jest, dwadzieścia.

      – Co, do diabła, wyprawiacie? Żaden śmierdzący najemnik nie będzie…

      – Poruczniku, sądzę, że to wymaga dodatkowych dziesięciu uderzeń – stwierdził Kapitan.

      – Tak jest. Elmo?

      – Trzydzieści batów, Poruczniku.

      Walnął na odlew kuriera, który zleciał z siodła. Otto i Szewczyk podnieśli go, zaciągnęli do płotu i rozłożyli na nim. Szewczyk rozciął mu tył koszuli.

      Elmo wymierzał ciosy szpicrutą Porucznika. Nie przykładał się zbytnio. Nie miała to być zemsta, lecz jedynie wskazówka dla tych, którzy traktowali Czarną Kompanię z lekceważeniem.

      Gdy Elmo skończył, byłem na miejscu z apteczką.

      – Spróbuj się uspokoić, chłopcze. Jestem lekarzem. Oczyszczę ci plecy i zabandażuję je. – Poklepałem go po policzku. – Nieźle to zniosłeś jak na człowieka z północy.

      Kiedy skończyłem, Elmo dał mu nową koszulę. Nieproszony udzieliłem mu wskazówek na temat pielęgnacji ran, po czym poradziłem:

      – Zamelduj się Kapitanowi, tak jakby tego nie było. – Wskazałem palcem na Kapitana.

      Nasz przyjaciel Kruk dogonił nas. Przyglądał się zajściu z grzbietu