Krwawa Róża. Nicholas Eames. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nicholas Eames
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626782
Скачать книгу
potrzebowali całego popołudnia, by rozlokować się w Koślawym Kosturze. Każdy – nie wyłączając Pam – trafiwszy do przydzielonej izby, padał natychmiast na posłanie, by złapać choć chwilę snu. Róża zarządziła bowiem:

      – Tej nocy nikt nie śmie choćby zmrużyć oka.

      Ponieważ impreza kończąca tournée miała się odbyć następnego dnia po walce, oczywiście w Koślawym Kosturze, członkowie Baśni spędzili noc na penetrowaniu najpodlejszych przybytków miasta. Towarzyszyła im eskorta Banitów, lecz mile widziany był każdy, kto potrafił dotrzymać kroku najemnikom, nie czyniąc przy tym wstrętów natury moralnej.

      Najpierw zatrzymali się w Bazyliszku, lupanarze wypełnionym posągami mężczyzn i kobiet uchwyconych w rozmaitych pozycjach seksualnych. Potem zawitali do Gniazda Gorgony, lokalu podobnego pod każdym względem, wystroju nie wyłączając, aczkolwiek było tam znacznie więcej węży.

      Następnie zajrzeli do dwóch wyszynków z rzędu, Macek i Łysego Barda, oraz kolejnego burdelu o wdzięcznej nazwie Najdłuższy Miecz w Mieście, gdzie Bezchmurny – za sprawą pokaźnej sumy pieniędzy, a także sporego upojenia – dał się nakłonić do zatańczenia w klatce. Przygrywała mu oczywiście Pam, która ograniczyła się do nietypowej aranżacji Magicznego chłopczyka, czyli melodii zarezerwowanej zazwyczaj dla dziecięcych przyjęć urodzinowych.

      Ściany tawerny Pod Strzaskaną Tarczą przystrojono połamanymi mieczami i wyszczerbionymi tarczami. Lokal ten pękał w szwach od hardych wojów, którzy z wielką chęcią dzielili się zawiłymi opowieściami o dniach i nocach spędzonych na penetrowaniu Wyldu. Wszyscy oni, rzecz jasna, stracili kogoś bliskiego przez zgniliznę, chorobę, która dziesiątkowała ongiś ludzi naruszających spokój zatrutej kniei. Jeden ze starców pokazywał wszystkim dłoń, która – jak twierdził – została niegdyś przeżarta zgnilizną, na szczęście tuż przed wynalezieniem i wyprodukowaniem leku przez Arcandiusa Korga (członka grupy ojca Róży).

      Przed opuszczeniem speluny Pam zapytała starych wiarusów, jakiej pieśni chcieliby posłuchać, i poczuła się naprawdę wzruszona, gdy niemal jednomyślnie odparli, by zaśpiewała najbardziej znaną balladę Lily Hashford. Naturalnie bardzo jej to pasowało. Dzięki tej melodii nie tylko wspominała matkę, ale też trafiła w szeregi Baśni. Gdyby na przesłuchaniu zagrała cokolwiek innego, zostałaby zapewne w Ardburgu.

      Kiedy dotarła do ostatniej zwrotki, starzy wojowie śpiewali razem z nią, a po wybrzmieniu finalnego akordu w całej sali nie znalazłoby się ani jedno suche oko.

      Ostatnim przystankiem była oberża zwana Targowiskiem Potworów. Kelnerzy obsługiwali gości poprzebierani wymyślnie za przeróżne stwory, a zamiast świec i lamp wnętrze oświetlały prawdziwe chochliki pozamykane w słojach zwisających z belek powały. Wzorem Róży każdy członek grupy ukradł jednego przed wyjściem. Na ulicy poodkręcali wieczka i wypuścili uwięzione stworzenia na wolność, zaśmiewając się do rozpuku, gdy na nocnym niebie brzęczały dziesiątki świecących skrzydełek.

      Zaczynało świtać, gdy wracali do Koślawego Kostura. Po drodze Penny cisnęła śnieżką w szamana, a ten jej oddał. Niestety chybił, posyłając kulę śniegu prosto w Różę. Uliczną bitwę, która potem rozgorzała, zakończyło dopiero przybycie całego plutonu odzianej na biało straży miejskiej.

      Brune został aresztowany, ponieważ nie zdołał ujść pościgowi (na plecach siedziała mu Penny). Różę i Bezchmurnego znaleziono w jednej z zasp i oskarżono o sianie zgorszenia, chodzenie w miejscach publicznych nago i posiadanie obnażonego miecza.

      Cora złapała Pam za rękę, gdy dziewczyna o mały włos wywróciłaby się na tafli lodu. Zbiegły z miejsca zdarzenia razem, przemykając zaciemnionymi alejami i zasypanymi śniegiem placykami. Szybko zgubiły pościg, lecz Tuszowiedźma nie miała zamiaru puścić dłoni nowego barda grupy. Dotarły tak przed gospodę, gdzie Cora wskazała palcem niebo, mówiąc:

      – Patrz.

      Księżyc w pełni zalewał srebrną poświatą całe Wysokowodzie, zamieniając spływającą do zbiornika wodę w pasma szemrzącego jedwabiu. Pomiędzy nimi widać było gwiaździste niebo, skrzące się jak tafla jeziora, które ma właśnie zamarznąć.

      – Piękne – szepnęła Pam, nie patrząc już jednak na ten niesamowity widok, tylko w oczy wiedźmy.

      Przywoływaczka odpowiedziała szerokim uśmiechem.

      – Wiesz, co teraz powinnyśmy zrobić?

      – Najpierw trzeba ją zwilżyć – stwierdziła Cora.

      – Czy to będzie bolało? – zapytała Pam.

      – Może trochę szczypać, ale na pewno nie zaboli. Jeśli zrobimy to jak trzeba.

      – Robiłaś to już przedtem?

      – Jasne – zapewniła ją Tuszowiedźma. – Ale zazwyczaj sobie.

      – A co będzie, jeśli mi się nie spodoba?

      – Będziesz zachwycona. Przyznam ci, że jestem w szoku, że dziewczyna w twoim wieku jeszcze tego nie robiła. A teraz zamknij oczy i siedź spokojnie.

      Przywoływaczka wylała na głowę Pam cały cebrzyk wody. Gdy włosy były już mokre, Cora zniknęła z pola widzenia. Pam gapiła się więc na niknące w mroku belki powały kuchni, opierając potylicę o krawędź ceramicznej misy. W pewnym momencie usłyszała odgłos wydawany przez moździerz i tłuczek, potem szemranie jakiejś cieczy i znów dźwięki ucierania.

      – Wszystko gotowe – odezwała się Tuszowiedźma, stając u boku dziewczyny, by wetrzeć jej miksturę we włosy.

      Pam niemal natychmiast poczuła szczypanie.

      Skoro miało to chwilę potrwać, uznała, że może, a nawet powinna wypytać Corę o to, co dręczyło ją niemal cały dzień od spotkania z Samem Rothem.

      – Zatem Róża ma córkę?

      Palce Tuszowiedźmy zamarły na moment, ale zaraz powróciły do wcierania.

      – Owszem. Dziewczyna ma na imię Wren.

      – Jest druinką?

      – Sylfidą. I nie, nie posiada długich uszu, jeśli chcesz wiedzieć.

      – Co to jest sylfida?

      – Sylfidy rodzą się, gdy druiński mężczyzna zapłodni ludzką kobietę. Druinki, na swoje szczęście, mogą zajść w ciążę tylko raz i zawsze rodzą dzieci swojej rasy.

      Tego Pam nie wiedziała.

      – Jakim cudem udało im się przetrwać? – zapytała. – Skoro druińska kobieta może mieć tylko jedno dziecko, powinni z czasem wymrzeć.

      Cora prychnęła pogardliwie.

      – Powinni. I wymarli, na wypadek gdybyś nie zauważyła. Nie zapominaj jednak, że są nieśmiertelni. Albo prawie nieśmiertelni. Bezchmurny twierdzi, że mogą umrzeć ze starości, cokolwiek to znaczy w ich przypadku. Wiesz, oni nie są z tego świata.

      To Pam wiedziała. Matka jej mówiła, że druinowie przybyli do Grandualu z innego wymiaru – ginącego wymiaru. Udało im się to dzięki mieczowi zwanemu Vellichorem, który był w stanie przeciąć zasłonę dzielącą wymiary. Wkrótce po przybyciu podbili tubylców, zarówno ludzi, jak i potwory, ponieważ jedni i drudzy okazali się zbyt prymitywni, by oprzeć się magii i technologii najeźdźców. Przywódca druinów, uszaty imieniem Vespian, stworzył imperium znane jako Dominium i rządził nim jako archont przez kolejny tysiąc lat.

      Pam przypuszczała, że przeciętny człowiek, wysłuchawszy tych rewelacji, musiał uznać je za zwykłe bajanie czy też plotkę skleconą z samych półprawd i domysłów.