Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Grochola
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788308067819
Скачать книгу
przestraszone w kącie siedzą, pianina nie ma. Mąż był z kolegami, nietrzeźwy, dzieci ojca wpuściły, a instrumentu nie ma. Może jakby telewizor był, toby telewizor wynieśli, ale telewizora to ona nie miała.

      Weronice stanął przed oczami instrument mamy, wynoszony przez czterech obcych mężczyzn na pasach, ale szybko przegoniła to wspomnienie.

      – W sobotę dwie byłyśmy na garmażerce, to znaczy ja na serach, bo niedziela wolna od pracy, i już mi się Ewa dziwna wydawała, powiedziała mi o tym bandycie, swoim mężu, ale jeszcze normalna była, tylko smutna strasznie, bo Anulka to płakała przez całą noc. Ale po południu przyszła klientka, taka nieprzyjemna osoba. I z pretensjami, że w gazetce było o nogach kaczych już przygotowanych do spożycia, i gdzie te nogi są. To Ewa mówi, że w zamrażarkach, bo tu na stoisku nie mają. A tamta jak się nie rozgada, że jak w gazetce napisane, to mają być, i co to za informacja, że może tam, a może śmam, i żeby jej Ewa pokazała. To Ewa zeszła ze stoiska i pokazuje jej zamrażarki, a tam nie ma tych kaczek. To tamta, że niekompetentna jest i żeby reklam nie zamieszczać towarów, których nie ma. A Ewa, że ona za reklamy nie odpowiada. A tamta do kierownika, że po chamsku się zachowała. A kierownik, żeby w poniedziałek już do pracy nie przychodziła, a teraz ma kolejkę w garmażerce.

      Jak wyszłyśmy na papierosa, jak kierownik poszedł, to zauważyłam, że ona i szynkę miała w torbie, i kotlety schabowe, i puszkę ananasów pod płaszczem, i kładzie te pakuneczki pod kartonami przygotowanymi do zabrania, co my tam za sklepem składujemy. Ona nawet widziała, że ja widziałam, ale udawałam, że nie widzę.

      To już powinno mi dać do myślenia, bo ona nigdy nic nie wynosiła. Czasem się tak zdarzało komuś, ale jej nigdy. A tam dużo dobrych rzeczy było, drogich. Na pewno nie zapłaciła, ale i bardzo dobrze, bo kierownik nakrzyczał na nią bardzo. – Pani Maria się rozpędziła, ale zaraz zmitygowała. – Nie dlatego to mówię, że jestem za kradzieżą, nie. Tylko mi to spokoju nie daje, że to już było takie dziwne, a ja sobie pomyślałam, że jakbym nie zobaczyła przypadkiem, to tak jakbym nie widziała…

      – Nie powiem o tym nikomu – obiecała Weronika raz jeszcze.

      – No i potem się okazało, że ona te dzieci nakarmiła, słodycze im dała, tabletki im rozpuściła, sama wzięła, gaz odkręciła i tyle. Niedojedzone te rzeczy zostały… Jak się widziałam z jej matką, to Boże kochany, co to za nieszczęście było… Ale co ona miała zrobić? Jak karnie zwolniona? Ona już nadziei nie miała na nic… A mąż chodzi teraz za tym mieszkaniem zastępczym, bo oni nierozwiedzeni byli… Miło się z panią gawędzi – naprawdę użyła tego słowa! – ale muszę już iść.

      Pani Mariawczymmogępomóc podniosła się, podała Weronice rękę i po prostu zniknęła za drzwiami.

      A Weronika wróciła do domu i napisała obszerny tekst, za który profesor Gil wziął ją pod swoje skrzydła.

      – Ja ci, dziecko, pomogę – powiedział. – Ja mam znajomości, jeśli się nie boisz, spróbuję załatwić ci pracę w dochodzeniówce, mam przyjaciela, który to ułatwi, ty masz serce, ale na razie napiszesz najlepszą pracę, wierzę w to.

      To wszystko przypomniało się Weronice tylko dlatego, że minęła sklep X-1, z szynką szwagra za dwa czterdzieści pięć.

      Otrząsnęła się ze wspomnień. Od tamtego czasu praca posunęła się do przodu, choć przez ostatnie tygodnie poświęcała czas głównie ojcu.

      Chciała, żeby ją miał przed oczyma do końca.

      Posuwała się do przodu wolno, sznur samochodów świecił przed nią czerwonymi światłami hamowania.

      Do samego końca. Do śmierci.

      Uśmiechnęła się do siebie i włączyła radio.

      – Niepotwierdzona wiadomość o samobójczej śmierci Dominika Cedra-Cedrowskiego wstrząsnęła kręgami biznesu. Rzekomo dzisiaj po południu wezwano policję do mieszkania, w którym leżał denat. Czy potwierdzą się te informacje, sprawdzi nasz reporter po godzinie dziewiętnastej. Słuchajcie Naszego Radia.

      Zahamowała nagle, prawie uderzając w samochód przed sobą. Jednak korek.

      Kiedy zadzwonił telefon, nacisnęła przycisk głośnomówiący.

      – Weroniko, masz trupa, może już słyszałaś, przed chwilą podali w wiadomościach. – Ciepły głos profesora Gila brzmiał prawie radośnie. – Zapisz telefon do komendy do aspiranta Koziołka, nasz przyjaciel już wydał dyspozycje. Będziesz chciała się tym zająć?

      – Z przyjemnością – odpowiedziała Weronika.

      – To Cedr-Cedrowski. Urozmaici twoją pracę, bo z biedy się nie zabił. – W tonie profesora wyczuwała odrobinę ironii. – Przyjrzysz się też pracy śledczych, to ci może pomóc w przyszłości.

      Wiedziała, co profesor Gil ma na myśli.

      – Dziękuję panu bardzo – powiedziała i rozłączyła się.

      Dzień był fatalny, ale kończył się fantastycznie!

      I będzie na bieżąco ze śledztwem, to najważniejsze.

*

      Porucznik Natan wrócił do domu późno. O mały włos byłby pojechał do siebie. To znaczy do swojej kawalerki, niespłaconej jeszcze. Jak koń z klapami – ślepy i głuchy, ale drogę do domu zna. Musiał wykręcić na Potockiej i zawrócić.

      Trzy nieodebrane połączenia od Joany i sześć esemesów: Gdzie jesteś? Odezwij się!

      Nie odpowiedział na żaden. Połączenia odrzucał.

      Był, na miłość boską, w pracy!

      Wiedziała o tym, a mimo wszystko bombardowała go jak alianci Drezno.

      Miał głowę zajętą czym innym, chciał jak najszybciej usiąść w domu do komputera i na bieżąco zrobić notatki. Tak jak zwykle, taki miał tryb pracy. Wszystkie zmysły miał wyostrzone i nastawione na jedno: wyjaśnić sprawę. Obawiał się jednak, że najpierw będzie musiał tłumaczyć się Joanie, a samo takie przypuszczenie już było dla niego ciężarem.

      Nie mylił się.

      Kiedy tylko zaparkował na podjeździe, zobaczył w oknie jej sylwetkę. Firanka poruszyła się i uspokoiła. Nie wyszła mu na spotkanie, za to na schodach uchyliły się drzwi do mieszkania rodziców i wychynęła Elżbieta. Pani Elżbieta. Elżbieta, przecież – skarcił się w duchu.

      – Dobry wieczór – powiedział i odrobinę zwolnił kroku, ale tylko odrobinę.

      – Nie wiem, czy taki dobry. Joanka odchodzi od zmysłów – powiedziała surowo przyszła teściowa, choć przecież jeszcze się nie oświadczył.

      – Coś się stało? – zaniepokoił się przez moment.

      – Coś się stało, on jeszcze pyta! – Elżbieta wzniosła wzrok do nieba, jakby tam szukała świadków i odpowiedzi na to, przecież retoryczne, pytanie.

      Jednak zmusiła go do zatrzymania się. Byłoby to niegrzeczne iść dalej, skoro ona stoi w drzwiach.

      – Nic nie wiem, byłem w pracy.

      – W pracy! – prychnęła. – I w pracy nie można odebrać telefonu? A gdyby się coś stało?

      – Właśnie się stało. Zostałem wezwany do denata.

      – A gdyby coś się stało z Joanką? To też byś nie wiedział? Ona do ciebie dzwoniła… Bała się, że coś ci się stało! – Pretensja rosła, a Natan nie wiedział, czy dotyczy ona tego, że mogłoby się coś stać Joanie, czy jemu.

      – Prowadzę śledztwo –