Sądzę, że jeszcze w XXI wieku przynajmniej część ludzkości znajdzie się w takiej właśnie sytuacji w większości sfer życia. To znaczy w sytuacji uprzedzania potrzeb i zachcianek przez inteligentne środowisko.
Aby tak się stało, muszą zostać spełnione dwa logiczne warunki:
Pierwszy, że środowisko człowieka w praktyce jest w stanie dostarczyć mu, czegokolwiek by sobie zażyczył.
Drugi, że środowisko człowieka istotnie zna człowieka lepiej, niż on zna sam siebie.
„Wiedza o człowieku jest poza człowiekiem” – takie credo ukułem dla epoki pohumanistycznej.
W epoce humanistycznej trwaliśmy w przekonaniu, że człowiek jest tajemnicą. Że istnieje taka jakość człowieczeństwa, która na zawsze pozostaje poza zasięgiem racjonalnych narzędzi poznania. Co najwyżej można ją oswajać przybliżeniami, sondować narzędziami z dziedzin miękkich, humanistycznych właśnie: psychologii, socjologii, szeroko rozumianej sztuki. Poprzez wglądy, introspekcje, poszukiwania duchowe. I że wobec tego zawsze będziemy sami siebie zaskakiwać.
Dlatego zawodziły teorie ekonomiczne oparte na założeniu racjonalnych wyborów jednostki, owe społeczne kalkulatory staroświeckiego liberalizmu. Wcale bowiem nie wybieramy dla siebie tego, co rozumowo dla nas najlepsze; sami nie wiemy, dlaczego wybraliśmy to, a nie coś innego. I dlatego też psychoanaliza oddziela szczerość opowieści o sobie od prawdy tej opowieści: całkowicie szczerze opowiadamy siebie w wykrzywieniach, odwróceniach, przemilczeniach, projekcjach, fantazjach.
W epoce pohumanistycznej przyzwyczajamy się do świadomości, że chociaż ja sam nadal siebie nie znam, to rozmaite zewnętrzne wobec mnie agendy znają mnie wystarczająco dobrze, bym zdał na nie moje dotychczasowe decyzje, i że lepiej na tym wyjdę.
Przyzwyczajamy się – nie na skutek jakiejś ideologicznej indoktrynacji i nawet nie przekonani przez tezy Foucaulta o „śmierci człowieka”. Przywykamy poprzez codzienną praktykę, pod naporem rozwiązań akceptowanych jako oczywiste, naturalne w niezliczonych drobnych kwestiach. Niepostrzeżenie.
W praktyce naukowej i biznesowej nazywa się to calm technology, calm processing – „ciche przetwarzanie”. Stopniowe przesuwanie obsługi życia poza pole naszej uwagi.
Osobiście zauważyłem ową zmianę kilka lat temu, kupując książki w Amazonie.
Amazon od zawsze polecał klientom następne tytuły do nabycia. Zwykłem ignorować te polecanki, widząc, że to wypisy z list bestsellerów w poszczególnych kategoriach albo po prostu „więcej tego samego”: autora, gatunku, tematyki. Lecz od pewnego momentu Amazon miał mnie już sprofilowanego wystarczająco dobrze, by proponować mi także książki, które nie tylko autentycznie mnie interesują, ale na które dotąd nie trafiłem i inaczej pewnie w ogóle bym nie trafił.
W tym pozornie mało istotnym przykładzie widać zalążek technologii likwidacji nadziei. Dostaję coś, czego nie miałem szansy chcieć; spełnienie następuje nawet nie w momencie, a p r z e d momentem uruchomienia chęci, p r z e d poczuciem dyskomfortu niespełnienia.
Żadnej z tak podsuniętych i zakupionych jednoklikiem książek nie miałem logicznej możliwości nadziejować. Jakakolwiek, nawet czysto teoretyczna, nawet milisekundowa możliwość nadziei została tu systemowo wyeliminowana.
Gromadzenie informacji o poszczególnych ludziach, budowanie modeli ich osobowości i uprzedzające działanie na podstawie tych modeli – to zdefiniuje cywilizację i mentalność człowieka w XXI wieku; już definiuje.
„Wiedza o człowieku jest poza człowiekiem” – i nie tylko że poza nim, ale w ogóle dla niego niedostępna.
To, że Google, Facebook czy inna korporacja na podstawie informacji o twoich zachowaniach w Sieci jest w stanie z określonym prawdopodobieństwem przewidzieć następne twoje zachowania, nie znaczy, że w głębi programów analitycznych Big Data kryje się jakaś obiektywna prawda o tobie, jakikolwiek opis przekładalny na wyrażenia naturalnego czy sztucznego języka. Jak w wypadku wszystkich programów samouczących, sami ich twórcy nie rozumieją, co się dzieje tam w środku, w „czarnej skrzynce”. Dostarczamy jej dane, ona wypluwa z siebie inne dane, z których użyteczności wnioskujemy o poprawności programu. Ale tak samo nie rozumiemy tego programu, jak nie rozumiemy samych siebie.
Albo i bardziej: program to nie człowiek.
Taka wiedza o miliardach konsumentów jest w XXI-wiecznej gospodarce kluczowa. Owe statystyki korelacji cech, dzięki którym program może wyprzedzić nasze oczekiwania, gdyż zna iks przypadków prawie dokładnie takich jak nasz i pamięta całe wzorce zachowań, ścieżki życiowe. Także te, na które sami jeszcze nie wstąpiliśmy. Ale program wie, że – z takim i takim prawdopodobieństwem – wstąpimy.
„Wiedza o człowieku jest poza człowiekiem i poza zasięgiem człowieka”.
Program będzie ci wyświetlał reklamy papierosów, bo wie, że nie rzucisz palenia – ale d l a c z e g o nie jesteś w stanie go rzucić, tego nie powie.
Nawet tak prosty trick jak zapamiętywanie raz odwiedzonych stron i wyświetlanie przez Google Ads takiej samej lub podobnej oferty oznacza wyeksportowanie pamięci naszych wyborów na zewnątrz.
Nieświadomość tego mechanizmu bywa kosztowna. Przekonał się o tym boleśnie Tomasz Lis, bezrefleksyjnie odsłaniając przed światem treść wyświetlanych mu reklam. Co jest już aktem publicznego samoobnażenia, trochę jak wywieszenie w Internecie swojej diagnozy psychiatrycznej albo podsłuchu spowiedzi.
Równolegle z komercyjnym rozwija się profiling polityczny.
Pionierem w nim była Partia Demokratyczna w Stanach Zjednoczonych. Do czasów Obamy sztaby wyborcze powstawały na rok–półtora przed wyborami, pracowały do dnia głosowania, po czym się rozwiązywały. Od drugiej kampanii Obamy Demokraci utrzymywali już permanentny sztab wyborczy, obudowany kooperatywą firm gromadzących i analizujących dane o wyborcach.
Celem jest tutaj nie tylko przewidywanie wyników wyborów, lecz także możliwość osobnego, skutecznego oddziaływania na każdego wyborcę zindywidualizowanymi reklamami, listami, odpowiednio sformułowanymi informacjami. Ofertami z programu wyborczego kandydata przemawiającymi właśnie do ciebie, językiem, który ty rozumiesz, na przykładach wziętych z twojej kultury, wręcz z twojego życia.
I w jaki sposób Trump pokonał tę maszynę profilingu politycznego Demokratów? Budując jeszcze precyzyjniejsze banki danych, z jeszcze większą celnością śląc wyborcom jeszcze bardziej zindywidualizowane bodźce audiowizualne i tekstowe. Skuteczniej rozgrywając ich nieuświadomione preferencje.
Te same metody wykorzystują państwowe systemy inwigilacji.
Tu nie tak łatwo określić stopień ich rozwoju: co już jest realizowane, a co dopiero się planuje. Wnioskujemy głównie z danych pośrednich (jak treść procesów sądowych rządów z korporacjami), z publikacji WikiLeaks i z przecieków whistleblowerów w rodzaju Snowdena.
Wiadomo, że przynajmniej Stany Zjednoczone – a najpewniej także Chiny – uruchomiły data centers, w których zapisywana jest w czasie rzeczywistym każda porcja informacji wytwarzanej przez ludzkość, w każdej sekundzie, obojętnie jak nieczytelna i bezsensowna.
Jeśli