Najsłabiej rozwinięta ze wszystkich owych technologii jest ta umożliwiająca wgląd bezpośrednio w mózg.
Na razie zasięg i rozdzielczość wglądu są bardzo małe. W szczytowych osiągnięciach technologia oferuje bardzo wąski, skąpy odczyt: kilkadziesiąt bitów na sekundę, akurat tyle, by przesunąć siłą woli kursor na ekranie. Albo odczyty wymagające wpierw spędzenia wielu godzin w medycznych skanerach MRI i mozolnego budowania mapy każdego mózgu z osobna – wtedy można jako tako odróżnić, czy myślisz akurat o samochodzie, czy o psie. To pułap dzisiejszych możliwości.
Niemniej w rozwój tych technologii idą fortuny, a cel został postawiony jasno i otwarcie: czytanie w czasie rzeczywistym samej treści umysłów.
Tak zatem prezentuje się perspektywa wyprzedzającego poznania nadziei człowieka przez agendy zewnętrzne. A co z faktyczną możliwością ich ziszczenia?
No dobrze, dostarczają nam książki, teksty, produkty kultury. Ale czy technologia może z wyprzedzeniem zaspokoić k a ż d e chęci? Jako się rzekło, marzeń człowieka nie ogranicza realizm.
Wracamy tu do pierwszego koniecznego warunku świata bez nadziei: że oto środowisko człowieka dostarcza mu wszystkiego, czego by sobie akurat zażyczył; że dostosowuje rzeczywistość do jego przeduświadomionych preferencji.
Technologia zmierza do tego ideału w dwóch etapach: w etapie pierwszym, gdy nadal spętana jest ograniczeniami materii, i w wersji pełnej, po ich przekroczeniu.
Pierwszy etap to rzeczywistość, w jaką powoli już wchodzimy: rzeczywistość inteligentnego środowiska życiowego. Spopularyzowano ją pod nazwą Internetu Rzeczy, Internet of Things. Albo, jak ja ją nazywam, Matternet, Maternica. Nasza Mać.
Ze starym Internetem ma ona niewiele wspólnego. Chodzi tu o stopniowe wprowadzenie do użytku i zastąpienie wszystkiego, co nas otacza w fizycznej przestrzeni, wersjami inteligentnymi, programowalnymi, połączonymi bezprzewodowo z resztą infosfery i zdolnymi do reagowania na bodźce.
Wszystkiego, co nas otacza, a więc: ubiorów, mebli, urządzeń, budynków, nawierzchni dróg, przedmiotów dla ludzkiego oka widocznych i niewidocznych.
Następnie ma ta zmiana objąć także materię organiczną. W tym nasze ciała.
Jeden z głośniejszych programów radykalnego wydłużenia życia człowieka oparto na idei hybrydyzacji organizmu na poziomie komórkowym z nanobotami: programowalnymi maszynami molekularnymi. W ten sposób częścią Internetu Rzeczy stają się nasze nogi, włosy, palce, serce, krew w żyłach, neurony w mózgu.
To z kolei umożliwia realizację całej klasy przed-nadziei skierowanych na samego siebie. Pragnień, które nie sprowadzają się już do życzenia: „Chciałbym mieć inny samochód”, ale: „Chciałbym być kimś innym”. I zanim w pełni sam sobie uświadomię, kimże to wolałbym być, zanim wyhoduję tę nadzieję – już nim jestem.
Nie tylko na poziomie ciała, fizyczności; także na poziomie umysłu. Neurologiczna podstawa naszej pamięci i osobowości podlega tu przeprogramowywaniu tak samo jak reszta organizmu.
A ponieważ ona stanowi fundament „ja”, samo nadziejowanie staje się przedmiotem uprzedzającego spełnienia. Innymi słowy, zlikwidowana zostaje wówczas także metanadzieja: n a d z i e j a n a n a d z i e j o w a n i e czegoś innego.
Na przykład:
Mam nadzieję, że przyjacielowi się powinie noga, że mu się nie uda. Bo zazdroszczę. Rozpoznaję u siebie to uczucie i już siebie za nie nienawidzę, już wolałbym siebie innego. To znaczy: mam nadzieję nie mieć nadziei na jego porażkę.
Co więc się dzieje? Nanoboty w moim mózgu zmieniają delikatnie konfigurację neuronów, strukturę przepływu ładunków elektrycznych po aksonach i dendrytach – i załatwione, i nie zazdroszczę, i już po nadziei.
To jednak kłopotliwe. Biologia, materia, przesuwanie i zmienianie fizycznych obiektów – to wszystko zabiera czas i energię.
Idea środowiska człowieka, które realizuje jego przeduświadomione chęci, ziszcza się w sposób pełny, gdy przekraczamy ograniczenia materii całkowicie, uplastyczniając siebie i całe nasze środowisko nawet poza granice fizyki.
Mowa oczywiście o cyfryzacji umysłu człowieka.
Odsuwam tu na bok ocenę prawdopodobieństwa zrealizowania tej utopii w tym czy następnym wieku oraz analizy niezliczonych paradoksów związanych ze zrównaniem człowieka z informacją. Traktuję digitalizację człowieka właśnie jako utopię, która ma współcześnie ogromną siłę przyciągania ku sobie ludzi, ideologii, funduszy, instytucji, wyobraźni i pozwala dyskutować w skończonych, doprowadzonych do absolutu formułach fenomeny i trendy już wpływające na nasze życie.
Temat jest rozległy i kontrowersyjny sam w sobie. Jakie jego aspekty wydają się najistotniejszymi z punktu widzenia technologii odnadziejowywania?
Człowiek zdigitalizowany nie posiada, a w każdym razie nie musi posiadać ciała materialnego. Nie musi również egzystować w materialnym świecie.
W wersji minimum scyfrowany zostaje jedynie umysł. Pamięć, osobowość, świadomość, wszystko to funkcjonuje tak samo jak w czasach biologii, tylko że odtąd jest to proces wykonywany na zerach i jedynkach.
Jeśli następnie ten umysł-program wyposażymy w interfejs do odbioru bodźców z materii, człowiek zdigitalizowany może funkcjonować „po staremu” w rzeczywistości materialnej, w ciele organicznym lub nieorganicznym. Różnica polega wówczas na całkowitym uplastycznieniu umysłu, na którym da się wykonywać dowolne operacje, tak jak na każdym innym programie.
Ale można pójść dalej i zdigitalizować także całe środowisko umysłu-programu.
Tak właśnie prezentuje się najpopularniejsza obecnie wizja uniwersalnej utopii technologicznej: każdy inteligentny gatunek, obojętnie z jakich podstaw biologicznych (materialnych) by startował, osiąga poziom rozwoju pozwalający mu przesiąść się na formy cyfrowe. W ten sposób zyskuje nieśmiertelność oraz wykładniczo rozwija swoje moce intelektualne. Następnie wykorzystuje całą dostępną materię jako budulec dla coraz lepszych, coraz szybszych procesorów, na których się procesuje wraz z całym swoim środowiskiem życiowym.
W fizycznej rzeczywistości – tej dostępnej dla starych, biologicznych zmysłów – pozostaje jedynie źródło energii (słońce) oraz czerpiąca z niego inteligentna materia: owe procesory. Umysły oraz ich wirtualne ciała, środowiska, światy – „żyją” wewnątrz.
Ustawienie sobie wówczas warunków egzystencji, takich by luka pomiędzy stanem A i stanem B nie wystąpiła nigdy, jest równie łatwe i naturalne jak dla nas ustawienie ulubionego dżingla w komórce.
I wtedy przestaje nas również ograniczać wyobraźnia i rzeczywistość. Możemy kształtować nasze chęci, preferencje, marzenia w kompletnym oderwaniu od realu, od praw fizyki, od strzałki czasu, od faktów z przeszłości – i tak samo zostać w tych dowolnie absurdalnych pragnieniach zaspokojonymi, zanim aktywnie ku nim zanadziejujemy.
Innymi słowy, w utopii cyfrowej także n a d z i e j a n i e m o ż l i w e g o j e s t n i e m o ż l i w a.
Wydaje się jednakże, że jest jedna rzecz, jakiej dowolnie inteligentne środowisko człowieka nie