Natomiast Trisolarianie wyjaśniali to po swojemu: przekazali Ziemi szczodry dar wiedzy z szacunku dla jej cywilizacji. Twierdzili, że sami uzyskali od Ziemi jeszcze więcej. Ludzka kultura dała im nowe spojrzenie, pozwoliła dostrzec głębsze znaczenie życia i cywilizacji oraz docenić piękno przyrody i ludzkiej natury w sposób, z którego wcześniej nie zdawali sobie sprawy. Ludzka kultura szeroko rozprzestrzeniała się na Trisolaris i szybko przekształcała trisolariańskie społeczeństwo. W ciągu pół wieku doprowadziła do wielu rewolucji i zmieniła strukturę i system polityczny tak, że stały się bardziej podobne do ich ziemskich odpowiedników. Na tym odległym świecie przyjmowano i respektowano wartości, którym hołdowała ludzkość, i wszyscy Trisolarianie byli zakochani w ludzkiej kulturze.
Najpierw ludzie odnosili się do takich twierdzeń sceptycznie, ale niewiarygodna fala oddziaływania kulturalnego, która potem nastąpiła, zdawała się dowodzić, że obcy mówią prawdę.
Po dziesiątym roku ery odstraszania Trisolarianie, oprócz dodatkowych informacji naukowych, zaczęli przesyłać wytwory kultury i sztuki, które były imitacjami ludzkich filmów, poezji, muzyki, malarstwa i tak dalej. O dziwo, imitacje te nie były wcale niezdarne ani infantylne i stały na wysokim poziomie artystycznym. Naukowcy nazwali to kulturowym odbiciem. Ludzka cywilizacja miała teraz we Wszechświecie lustro, w którym mogła się ujrzeć z innego punktu widzenia i postarać się zrozumieć samą siebie. W następnym dziesięcioleciu trisolariańska kultura odbicia stała się popularna na Ziemi i zaczęła zastępować dekadencką kulturę miejscową, która utraciła żywotność. Kultura odbicia stała się źródłem dla naukowców szukających nowych idei kulturalnych i estetycznych.
W owych czasach, chociaż nikt nie mówił tego wprost, trudno było orzec, czy jakiś film lub powieść jest dziełem człowieka czy Trisolarianina. W utworach Trisolarian wszystkie postaci były ludźmi i przebywały na Ziemi – nie było tam ani odrobiny obcości. Jednocześnie samą Trisolaris otaczała tajemnica, świat ten nie przekazywał niemal żadnych szczegółów o sobie. Jego mieszkańcy tłumaczyli to tym, że nie są gotowi ukazać ludzkości swojej prostackiej kultury. Ze względu na wielkie różnice w biologii i środowisku naturalnym obu światów ujawnienie tego mogłoby stworzyć nieoczekiwane przeszkody w cennej wymianie informacji, która się akurat dokonywała.
Ludzkość cieszyła się, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Do tego zakątka ciemnego lasu zawitał promyk słońca.
61 rok ery odstraszania
Dzierżyciel Miecza
W dniu, w którym wypisano Cheng Xin ze szpitala, AA powiedziała jej, że chce się z nią spotkać Sofona.
Cheng Xin zrozumiała, że AA nie mówi o obdarzonej inteligencją cząstce elementarnej przysłanej przez Trisolarian, lecz o robocie, który ma postać kobiety, stworzonym przez najbardziej rozwiniętą przez ludzi sztuczną inteligencję i bionikę. Kierowały nią sofony i występowała w roli trisolariańskiego ambasadora na Ziemi. Dzięki niej stosunki między tymi dwoma światami nabierały bardziej naturalnego charakteru niż wtedy, gdy sofony rozwijały się w mniejszej liczbie wymiarów.
Sofona mieszkała na ogromnym drzewie na skraju miasta. Widoczne z okna latającego samochodu liście na tym drzewie były tak rzadkie, jakby była późna jesień. Mieszkanie Sofony znajdowało się na samym końcu gałązki drzewa – był to jeden liść bambusa otoczony białą mgiełką. Niebo było bezchmurne, więc było jasne, że tę mgiełkę wytwarza dom Sofony.
Cheng Xin i AA poszły gałęzią do końca. Ścieżka była obramowana gładkimi kamieniami, a po jej obu stronach ciągnęły się bujne trawniki. Wspięły się po krętych schodach pod drzwi, gdzie powitała jej Sofona. Wspaniałe japońskie kimono na jej drobnym ciele przypominało warstwę kwitnących kwiatów, ale gdy Cheng Xin ujrzała jej twarz, wydało się jej, że te kwiaty straciły kolory. Nie była w stanie wyobrazić sobie doskonalszej piękności, piękna ożywionego duszą. Sofona uśmiechnęła się i nagle jakby łagodny powiew wiatru poruszył powierzchnię stawu, a odbijające się w niej światło słońca rozpadło się na tysiąc falujących fragmentów. Sofona ukłoniła się im powoli i Cheng Xin doznała wrażenia, że jej cała postać jest ilustracją chińskiego znaku 柔 – Rou, „delikatna”.
– Witam, witam! Chciałam złożyć wizytę w waszej wspaniałej siedzibie, ale wówczas nie mogłabym należycie was podjąć i poprowadzić drogą herbaty. Pokornie proszę o wybaczenie. Jestem szczęśliwa, że mogę się z wami spotkać.
Sofona ponownie się ukłoniła. Jej głos był tak łagodny i delikatny jak jej ciało, ledwie słyszalny, ale pełen nieodpartego wdzięku, jakby wszystkie inne głosy musiały milknąć, gdy zaczynała mówić.
Cheng Xin i AA weszły za nią na podwórko. Wpięte w jej kok drobne białe kwiatki drżały, gdy od czasu do czasu odwracała się i uśmiechała do nich. Cheng Xin zupełnie zapomniała, że Sofona jest najeźdźczynią z kosmosu, że kieruje nią potężny świat odległy o cztery lata świetlne. Widziała tylko istotę o tak zniewalającej urodzie, jakby skoncentrowało się w niej kobiece piękno, które niczym odrobina pigmentu może zabarwić całe jezioro na różowo.
Po obu stronach ścieżki biegnącej przez podwórko ciągnął się bambusowy gaj. Pomiędzy bambusami unosiła się sięgająca do pasa biała falująca mgiełka. Przeszły po drewnianym mostku nad tryskającym z ziemi źródełkiem, po czym Sofona odsunęła się na bok i zaprosiła je do salonu. Był on urządzony we wschodnim stylu, pełen światła wpadającego przez szerokie otwory w czterech ścianach, dzięki czemu przypominał pawilon. Widziały niebieskie niebo i białe chmury na zewnątrz. Chmury te, rozwiewające się pasemkami, wytwarzał sam dom. Na jednej ze ścian wisiały mały japoński drzeworyt ukiyo-e oraz wachlarz z namalowanym pędzelkiem chińskim krajobrazem. Całe pomieszczenie emanowało prostą elegancją.
Sofona poczekała, aż Cheng Xin i AA usiądą na tatami, po czym też z gracją usiadła. Metodycznie ustawiła przed sobą przyrządy do ceremonii herbaty.
– Musisz zachować cierpliwość – szepnęła AA do ucha Cheng Xin. – Miną ze dwie godziny, zanim dostaniesz herbatę.
Sofona wyjęła spod kimona nieskazitelnie białą serwetkę i zaczęła wycierać nią równie nieskazitelnie czyste przyrządy. Najpierw powoli wytarła wszystkie łyżeczki. Miały one długie trzonki, każda była wystrugana z jednego kawałka bambusa. Potem przetarła białe porcelanowe czarki i żółtą miedzianą miseczkę. Bambusowym czerpakiem nabrała z ceramicznego pojemnika czystej źródlanej wody i wlała ją do czajniczka, który postawiła na kunsztownie wykonanym miedzianym podgrzewaczu. Później nasypała sproszkowanej zielonej herbaty do czarek, mieszając ją bambusowym pędzelkiem…
Wszystkie te czynności wykonywała powoli i z namaszczeniem, niektóre nawet powtarzała. Najwyraźniej chodziło jej nie o wyniki, lecz ceremonialne znaczenie.
Ale Cheng Xin nie czuła się znużona. Pełne gracji, łagodne ruchy Sofony wywierały na nią hipnotyzujący wpływ. Od czasu do czasu do pomieszczenia wpadał powiew wiatru i blade ręce Sofony wydawały się poruszać nie same z siebie, lecz wskutek tych podmuchów. Jej dłonie, gładkie jak jadeit, zdawały się pieścić nie przyrządy do parzenia herbaty, ale coś delikatniejszego, lżejszego, zwiewnego… jak czas. Tak, pieściła czas. Czas stał się giętki i wił się powoli niczym mgiełka unosząca się w bambusowym gaju. To był inny czas. Zniknęła krwawa historia i świat codziennych trosk odpłynął gdzieś daleko. Zostały tylko obłoki, bambusowy gaj i aromat herbaty. Osiągnęli wa kei sei jaku, stan harmonii, szacunku,