– Kluczowymi informacjami musimy, oczywiście, się dzielić.
Harry wcisnął już guzik parteru, lecz Ivarsson stanął w drzwiach, blokując je.
– Dalej, mówcie!
Harry wzruszył ramionami.
– Stine Grette szepnęła coś do bandyty, zanim ją zastrzelił.
– Tak?
– Przypuszczamy, że powiedziała: „To moja wina”.
– „To moja wina?”
– Tak.
Ivarsson zmarszczył czoło.
– Coś tu się chyba nie zgadza. Raczej pasowałoby „To nie moja wina”. To znaczy, że nie z jej winy kierownik oddziału potrzebował sześciu sekund więcej na włożenie pieniędzy do torby.
– Nie zgadzam się. – Harry demonstracyjnie popatrzył na zegarek. – Zwróciliśmy się o pomoc do najlepszego w kraju eksperta w tej dziedzinie. Beate może ci przekazać szczegóły.
Ivarsson oparł się o drzwi windy, z irytacją trącające go w plecy.
– A więc ze zdenerwowania zapomniała o „nie”. To już wszystko, co macie? Beate?
Beate się zaczerwieniła.
– Właśnie zaczęłam oglądać film z napadu na Kirkeveien.
– Jakieś konkluzje?
Jej wzrok nerwowo przefrunął z Ivarssona na Harry’ego.
– Na razie jeszcze nie.
– A więc nic nie macie – stwierdził Ivarsson. – Może więc ucieszy was wiadomość, że okrążyliśmy dziewięciu podejrzanych, których zebraliśmy na przesłuchanie. I mamy pewien plan na wyciągnięcie wreszcie czegoś z Raskola.
– Z Raskola? – zdziwił się Harry.
– Z Raskola Baxheta. Z króla szczurów we własnej osobie – odparł Ivarsson, złapał za szlufki na wysokości pasa, wciągnął brzuch i z uśmiechem zadowolenia podciągnął spodnie. – Ale szczegóły może ci przekazać Beate.
13. MARMUR
Harry zdawał sobie sprawę, że w pewnych kwestiach jest małostkowy. Na przykład w kwestii Bogstadveien. Nie lubił Bogstadveien. Nie bardzo wiedział, dlaczego. Może po prostu dlatego, że na tej ulicy brukowanej złotem i ropą naftową, pnącej się na sam szczyt szczęścia w krainie szczęśliwości, nikt się nie uśmiechał. Sam Harry też się nie uśmiechał, ale on mieszkał na Bislett, nie płacono mu za uśmiech, a poza tym miał co najmniej dwa dobre powody do tego, żeby się nie uśmiechać. Nie oznaczało to jednak, że podobnie jak większość Norwegów, nie doceniał tego, że ktoś uśmiecha się do niego.
W głębi ducha usiłował jednak jakoś tłumaczyć chłopaka stojącego za ladą w 7-Eleven. Może nienawidzi swojej pracy, może też mieszka na Bislett, no i znów zaczęło lać.
Blada twarz pokryta czerwonymi zaognionymi pryszczami bez cienia zainteresowania spojrzała na policyjny identyfikator Harry’ego:
– Skąd mam wiedzieć, jak długo ten kontener tu stoi?
– Ponieważ jest zielony i zasłania ci pół widoku na Bogstadveien – odparł Harry.
Chłopak jęknął i położył ręce na biodrach, na których spodnie ledwie się trzymały.
– Jakiś tydzień, coś takiego. Niech pan posłucha, robi się kolejka.
– Mhm. Zaglądałem do środka. Jest prawie pusty. W środku leży tylko kilka pustych butelek i gazet. Wiesz, kto go zamówił?
– Nie.
– Widzę, że masz kamerę za ladą. Wygląda mi na to, że jest umieszczona pod takim kątem, że filmuje też ten kontener za oknem.
– Skoro pan tak mówi, pewnie tak jest.
– Jeśli wciąż masz film z ubiegłego piątku, to chciałbym go zobaczyć.
– Niech pan zadzwoni jutro. Tobben tu będzie.
– Tobben?
– Kierownik sklepu.
– Wobec tego proponuję, żebyś to ty zadzwonił teraz do Tobbena i postarał się o pozwolenie na wydanie mi tej kasety, to nie będę już wam przeszkadzać.
– Niech pan się rozejrzy – warknął chłopak, a jego pryszcze jeszcze bardziej sczerwieniały. – Nie mam czasu na to, żeby teraz szukać jakiegoś filmu wideo.
– Jasne – Harry nawet nie zerknął przez ramię. – To może po zamknięciu.
– Mamy otwarte przez całą dobę. – Chłopak przewrócił oczami.
– To był żart – wyjaśnił Harry.
– Świetny, cha, cha – odparł chłopak głosem lunatyka. – Będzie pan coś kupywał?
Harry pokręcił głową, a chłopak natychmiast spojrzał poza niego.
– Wolna kasa!
Harry westchnął i odwrócił się w stronę kolejki, która już ruszała ku ladzie.
– Nie ma wolnej kasy. Jestem z policji w Oslo – podniósł do góry identyfikator. – A ten człowiek jest aresztowany za to, że nie odróżnia „kupować” od „kupywać”.
Harry bywał rzeczywiście małostkowy w kwestii pewnych rzeczy. Ale akurat w tej chwili był zadowolony z odzewu. Lubił, gdy się do niego uśmiechano.
Nie lubił jednak uśmiechów, które wydawały się elementem wyszkolenia kaznodziejów, polityków i pracowników zakładów pogrzebowych. Ci ludzie, mówiąc o rzeczach poważnych, uśmiechają się oczami, co w wypadku pana Sandemanna z Zakładu Pogrzebowego Sandemann podkreślało jeszcze przesadne zaangażowanie, które w połączeniu z temperaturą w kostnicy kościoła Majorstua, sprawiło, że Harry zadrżał. Rozejrzał się dokoła. Dwie trumny, krzesło, wieniec, właściciel zakładu pogrzebowego, czarny garnitur i pożyczka na głowie.
– Wygląda tak pięknie – powiedział Sandemann. – Tak spokojnie. Jakby odpoczywała. Dostojnie. Pan może z rodziny?
– Nie całkiem. – Harry okazał swój identyfikator w nadziei, że przejęcie jest zarezerwowane dla krewnych. Tak jednak nie było.
– Tragiczne, kiedy młoda osoba odchodzi w taki sposób – uśmiechnął się Sandemann, przyciskając jedną dłoń do drugiej. Palce miał niezwykle chude i kościste.
– Chciałbym obejrzeć ubranie, które zmarła miała na sobie, gdy ją znaleziono – przerwał Harry. – W zakładzie powiedziano mi, że zabrał je pan tutaj.
Sandemann kiwnął głową, a potem przyniósł białą plastikową torbę i wyjaśnił, że zatrzymał ją na wypadek, gdyby pojawili się rodzice lub rodzeństwo. Harry na próżno usiłował wymacać kieszeń w czarnej spódnicy.
– Szuka pan czegoś szczególnego? – zainteresował się Sandemann niewinnym tonem, spoglądając Harry’emu przez ramię.
– Klucza – odparł Harry. – Nie znaleźliście go, kiedy… – Zapatrzył się w kościste palce Sandemanna. – …kiedy ją rozbieraliście?
Sandemann zamknął oczy i pokręcił głową.
– Poza ubraniem nie miała