– Mój na wieki?
– Za diabła nie! – roześmiał się i odwrócił ją tak, że teraz on znalazł się na górze. Drewniane demony szczerzyły się do niego.
– Mój na wieki?
– Tak – jęknął i doszedł.
Kiedy śmiech ucichł i leżeli mokrzy od potu, lecz mimo to spleceni ze sobą, Anna opowiedziała mu, że łóżko podarował jej babce pewien hiszpański szlachcic.
– Po koncercie w Sewilli w tysiąc dziewięćset jedenastym – dodała, unosząc lekko głowę, by Harry mógł jej wsunąć do ust zapalonego papierosa.
Łóżko przypłynęło do Oslo trzy miesiące później parowcem „Eleonora”. Splot przypadków, ale nie tylko, sprawił, że kapitan, Duńczyk, Jesper Jakiśtam, został jej pierwszym, lecz nie najlepszym kochankiem w tym łóżku. Podobno był mężczyzną bardzo namiętnym i właśnie dlatego według słów babki koniowi wieńczącemu wezgłowie brakowało głowy. Kapitan Jesper odgryzł ją bowiem w ekstazie.
Anna roześmiała się, a Harry się uśmiechnął. Potem papieros się dopalił, a oni kochali się przy wtórze skrzypienia i trzeszczenia hiszpańskiej manili, przez co Harry miał wrażenie, że znaleźli się na pokładzie statku, którym nikt nie steruje, ale w niczym mu to nie przeszkadzało.
To działo się już dawno temu i była to pierwsza i ostatnia noc, kiedy zasypiał trzeźwy w łóżku babci Anny.
Harry obrócił się na swoim wąskim żelaznym łóżku. Na wyświetlaczu stojącego na nocnym stoliku radia z budzikiem jarzyły się cyfry 3.21. Zaklął. Przymknął oczy, a myśli powoli pożeglowały z powrotem do Anny i do tamtego lata wśród białych prześcieradeł w babcinym łóżku. Przez większość czasu był pijany, lecz te noce, które zapamiętał, były różowe i cudowne, jak erotyczne widokówki. Nawet jego ostatnie zdanie wypowiedziane, kiedy lato dobiegło końca, było wytartym, lecz ciepłym i szczerym banałem: „Zasługujesz na kogoś lepszego niż ja”.
Wtedy pił już tyle, że wszystko zmierzało do jedynego możliwego końca. W którymś z nielicznych momentów przytomności zdecydował, że upadając na dno, nie pociągnie jej za sobą. Przeklinała go w swoim obcym języku, przysięgała, że pewnego dnia postąpi wobec niego tak samo: odbierze mu jedyne, co kochał.
To było siedem lat temu i trwało przez sześć tygodni. Później spotkał ją zaledwie dwukrotnie. Raz w pewnym barze, gdzie podeszła do niego ze łzami w oczach i poprosiła, żeby poszedł gdzie indziej, co zresztą zrobił. A drugi raz na wystawie, na którą zabrał swoją młodszą siostrę, Sio. Obiecał wtedy, że do niej zadzwoni, ale nie zadzwonił.
Harry znów spojrzał na zegarek. 3.32. Pocałował ją. Dziś wieczorem. Kiedy już znalazł się w bezpiecznym miejscu za drzwiami z mrożoną szybą, prowadzącymi do jej mieszkania, nachylił się nad nią, żeby uściskać ją na pożegnanie, ale skończyło się na pocałunku. Prosto i przyjemnie. W każdym razie prosto. 3.33. Cholera, odkąd to zrobił się aż tak wrażliwy, żeby mieć wyrzuty sumienia z powodu pocałowania na dobranoc dawnej kochanki? Starał się oddychać głęboko i równo, skoncentrować na możliwych drogach ucieczki z Bogstadveien przez Industrigata. Na drugą stronę. Z powrotem. I znów na drugą. Wciąż czuł jej zapach. Słodki ciężar jej ciała. Natrętną mowę szorstkiego języka.
6. CHILI
Pierwsze tego dnia promienie słońca ledwie wyjrzały zza szczytu wzgórza Ekeberg, przedostały się pod do połowy podciągniętymi żaluzjami sali konferencyjnej Wydziału Zabójstw i połaskotały fałdy skóry wokół zaciśniętych oczu Harry’ego. Przy końcu długiego stołu stał na szeroko rozstawionych nogach Rune Ivarsson i kołysał się w przód i w tył z rękami założonymi na plecy. Za nim stała tablica typu flipchart, z przerzucanymi kartkami, na której dużymi czerwonymi literami napisano WITAMY. Harry podejrzewał, że Ivarsson nauczył się tego podczas prezentacji na jakimś seminarium, i podjął na pół serdeczną próbę zdławienia ziewnięcia, kiedy naczelnik zaczął mówić:
– Witam wszystkich. Nasza ósemka zgromadzona wokół tego stołu stanowi ekipę wyznaczoną do przeprowadzenia śledztwa, którego celem jest rozwiązanie sprawy piątkowego napadu na Bogstadveien.
– Zabójstwa – mruknął Harry.
– Słucham?
Harry odrobinę podsunął się na krześle. Przeklęte słońce oślepiało go, bez względu na to, w którą stronę się obrócił.
– Chyba powinniśmy przyjąć, że to było zabójstwo, i właśnie w tym kierunku prowadzić śledztwo.
Ivarsson uśmiechnął się krzywo. Nie do Harry’ego, lecz do innych zgromadzonych wokół stołu, po których powiódł spojrzeniem.
– Uznałem, że zacznę od przedstawienia was sobie nawzajem, ale nasz przyjaciel z Wydziału Zabójstw już zaczął. Komisarz Harry Hole został łaskawie oddelegowany przez swego szefa, Bjarnego Møllera, ponieważ jego specjalnością są morderstwa.
– Zabójstwa – poprawił go Harry.
– Zabójstwa. Na lewo od Holego siedzi Weber z Wydziału Techniki Kryminalistycznej, który kierował zabezpieczaniem śladów na miejscu zdarzenia. Weber, jak zapewne wielu z was wie, to nasz najlepszy specjalista w tej dziedzinie. Słynny zarówno ze swoich zdolności analitycznych, jak i z bezbłędnie działającej intuicji. Komendant główny powiedział kiedyś, że chętnie widziałby Webera w swoim kole łowieckim w Trysil w roli psa tropiącego.
Śmiech wokół stołu. Harry nie musiał patrzeć na Webera, by wiedzieć, że ten nawet się nie uśmiechnął. Weber nie uśmiechał się prawie nigdy, a już z całą pewnością do kogoś, kogo nie lubił, a nie lubił prawie nikogo. Zwłaszcza wśród młodej kadry naczelników, która w jego opinii składała się z niekompetentnych karierowiczów, niezaangażowanych w codzienną pracę policji, lecz żywiących tym gorętsze uczucia wobec biurokratycznej władzy i wpływów, jakie dawało się osiągnąć podczas krótkich gościnnych występów w Budynku Policji.
Ivarsson uśmiechnął się i zadowolony opadł na pięty jak szyper kołysanego falami statku, czekając, aż śmiech ucichnie.
– W porównaniu z nim Beate Lønn jest dość świeża. To nasza specjalistka od analizy filmów wideo.
Beate zapłoniła się jak piwonia.
– Jest córką Jørgena Lønna, który przez ponad dwadzieścia lat służył w wydziale noszącym wówczas nazwę Wydziału Napadów i Zabójstw. Zapowiada się, że Beate dorówna swemu legendarnemu ojcu, bo już bardzo nam pomogła w wyjaśnieniu wielu spraw. Nie wiem, czy o tym wspominałem, ale w Wydziale Napadów udało nam się w ostatnim roku podnieść wykrywalność do prawie pięćdziesięciu procent, co w porównaniu z międzynarodowymi…
– Tak, już o tym mówiłeś, Ivarsson.
– Dziękuję.
Tym razem Ivarsson skierował swój uśmiech wprost do Harry’ego. Sztywny uśmiech węża, w którym odsłonił głęboko zęby w szczęce z obu stron. Nie schodził mu z twarzy, gdy przedstawiał pozostałych. Dwóch z nich Harry znał. Jednym z nich był Magnus Rian, młody chłopak z Tomrefjorden, który przez