– Tak. To znaczy nie. Będę zajęty.
– Mam nadzieję, że wyjątkowo czymś przyjemnym.
– No cóż. – Harry wypuścił powietrze z płuc. – W każdym razie jestem umówiony z kobietą.
– No proszę. A kto jest tą szczęśliwą wybranką?
– Beate Lønn. Nowa funkcjonariuszka z Wydziału Napadów.
– A okazja?
– Pogawędka z mężem Stine Grette, tej, która została zastrzelona podczas napadu na bank przy Bogstadveien, opowiadałem ci o tym. I z kierownikiem banku.
– Wobec tego baw się dobrze. Zadzwonię jutro. Oleg chce ci jeszcze tylko powiedzieć dobranoc.
Harry usłyszał tupot biegnących stóp i przejęty oddech w słuchawce.
Kiedy się rozłączyli, Harry nadal stał w korytarzu i wpatrywał się w lustro nad stolikiem z telefonem. Jeżeli jego teoria trzymała się kupy, to patrzył teraz na zdolnego policjanta. Para przekrwionych oczu umiejscowionych po obu stronach dużego, pokrytego delikatną siateczką niebieskich żyłek, nosa w bladej kościstej twarzy z głębokimi porami. Zmarszczki wyglądały jak przypadkowe nacięcia nożem w drewnianej belce. Jak to się mogło stać? W lustrze odbijała się też ściana, którą miał za plecami, i zdjęcie roześmianego opalonego chłopca z siostrą. Ale Harry nie wypatrywał utraconej urody czy młodości. Tamta myśl bowiem nareszcie przebiła się do jego świadomości. Doszukiwał się w rysach swojej twarzy oszustwa, wymigiwania się, tchórzostwa, które właśnie kazało mu złamać jedną z nielicznych obietnic, składanych samemu sobie: że nigdy – przenigdy – bez względu na wszystko nie okłamie Rakel. Że ze wszystkich zdradliwych skał na morzu – a było ich całkiem sporo – przynajmniej o kłamstwo nie rozbije się ich związek. Dlaczego więc to zrobił? To prawda, że razem z Beate miał spotkać się z mężem Stine Grette, ale dlaczego nie przyznał się, że później zamierzał zobaczyć się z Anną? Z dawną kochanką, owszem, ale co z tego? To był krótki burzliwy romans, który pozostawił po sobie kilka sińców, lecz żadnych trwałych obrażeń. Chcieli jedynie pogadać, wypić filiżankę kawy, opowiedzieć sobie nawzajem historie pod tytułem „co było potem?”. A później się rozejść.
Harry wcisnął Play automatycznej sekretarki, by odsłuchać dalszy ciąg wiadomości. Pokój wypełnił głos Anny: „…cieszę się, że wieczorem zobaczymy się w M. Ale jeszcze dwie sprawy. Nie mógłbyś zajrzeć do „Ślusarza” na Vibes gate i odebrać kluczy, które zamówiłam? Mają otwarte do siódmej, uprzedziłam, że będą do odbioru na twoje nazwisko. I czy włożysz te dżinsy, które tak bardzo lubiłam?”
Głęboki, lekko zachrypnięty śmiech. Pokój zdawał się wibrować w tym samym rytmie. Ona ani trochę się nie zmieniła. Nie było co do tego najmniejszych wątpliwości.
5. NEMEZIS
W smugach deszczu widocznych na tle wczesnego październikowego zmroku w świetle zewnętrznej lampy Harry dostrzegł ceramiczną tabliczkę, na której przeczytał, że „Tu mieszkają Espen, Stine i Trond Grette”. „Tu” było mieszkaniem w żółtym szeregowcu na Disengrenda. Nacisnął dzwonek i rozejrzał się dokoła. Ulicę tworzyły cztery długie szeregowce w sercu dużego płaskiego pola, otoczonego blokami, które Harry’emu skojarzyły się z nowymi osadnikami na prerii, chroniącymi się przed atakiem Indian. I może rzeczywiście tak było. Szeregowce zbudowano w latach sześćdziesiątych dla rozwijającej się klasy średniej. I być może już wtedy zanikający pierwotni mieszkańcy tych okolic, robotnicy z bloków przy Disenveien i Traverveien, zrozumieli, że oto pojawili się kolejni zwycięzcy, którzy przejmą panowanie w nowym kraju.
– Wygląda na to, że nie ma go w domu – stwierdził Harry, jeszcze raz naciskając guzik dzwonka. – Jesteś pewna, że dotarło do niego, że mamy przyjść dziś po południu?
– Nie.
– Nie?
Harry odwrócił się i spojrzał z góry na Beate Lønn, trzęsącą się pod parasolem. Miała na sobie spódnicę i buty na wysokich obcasach, a kiedy zabierała go spod Schrødera, uświadomił sobie, że ubrała się tak, jakby czekało ją popołudniowe przyjęcie.
– Grette dwukrotnie potwierdził termin, kiedy dzwoniłam – odpowiedziała – ale sprawiał wrażenie bardzo… nieswojego.
Harry, stojąc na schodach, wychylił się w bok i przycisnął nos do okna od kuchni. W środku było ciemno, zauważył jedynie wiszący na ścianie kalendarz z logo banku Nordea.
– Wracamy – stwierdził.
W tej samej chwili z trzaskiem otworzyło się kuchenne okno w sąsiednim mieszkaniu.
– Szukacie Tronda?
Słowa te zostały wypowiedziane z tak silnym akcentem bergeńskim, że „r” zabrzmiało jak pociąg wypadający z torów. Harry odwrócił się i popatrzył w smagłą pomarszczoną twarz kobiety, która próbowała się uśmiechać, a jednocześnie sprawiać wrażenie bardzo poważnej.
– Owszem – potwierdził Harry.
– Jesteście z rodziny?
– Policja.
– Aha. – Kobieta zrezygnowała z pogrzebowej miny. – Myślałam, że zjawiliście się, by uczestniczyć w żałobie. On jest na korcie, biedaczysko.
– Na korcie?
Pokazała palcem.
– Po drugiej stronie tego pola. Tkwi tam już od czwartej.
– Ale przecież jest ciemno – powiedziała Beate. – I pada deszcz.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Pewnie tak próbuje radzić sobie z żałobą. – Tym razem „r” przywiodło Harry’emu na myśl kawałki tektury, które mocował do koła roweru, by terkotały o szprychy, kiedy był małym chłopcem i mieszkał na Oppsal.
– Słyszę, że ty też dorastałaś we wschodniej części miasta – powiedział Harry, kiedy razem z Beate ruszyli w stronę wskazaną przez sąsiadkę Tronda. – Ale może się mylę?
– Nie – odpowiedziała krótko Beate.
Kort leżał na polu, w połowie drogi między blokami a szeregowcami. Już z daleka słychać było głuche uderzenia żyłek rakiety o mokrą piłkę, a za wysoką siatką w prędko zapadającym jesiennym mroku dostrzegli postać, która nieprzerwanie serwowała.
– Halo! – zawołał Harry, kiedy podeszli do siatki, ale mężczyzna na korcie nie odpowiedział. Dopiero teraz zauważyli, że jest ubrany w garnitur i koszulę z krawatem.
– Trond Grette?
Piłka trafiła w czarną kałużę, odbiła się, uderzyła w siatkę, robiąc im prysznic z kropelek wody deszczowej, przed którym Beate osłoniła się parasolem.
Spróbowała otworzyć furtkę.
– On się zamknął na klucz – szepnęła.
– Tu Hole i Lønn z policji! – zawołał Harry. – Byliśmy umówieni. Czy możemy… Cholera! – Harry nie zauważył piłki, dopóki nie uderzyła w siatkę i utknęła w jednym z oczek w odległości cala od jego twarzy. Przetarł oczy i spojrzał na siebie. Wyglądał tak, jakby ktoś polakierował go sprayem z rudobrązowej wody