Zapukał dwa razy w drzwi tuż pod tabliczką z napisem „Bjarne Møller, NWP”.
– Proszę.
Harry spojrzał na zegarek. Siedemdziesiąt pięć sekund.
7. GABINET MØLLERA, 10 PAŹDZIERNIKA 1999
Komisarz Bjarne Møller bardziej leżał, niż siedział na krześle, a spod stołu wystawała para długich łydek. Dłonie założył za głowę, wspaniały egzemplarz tego, co badacze rasy nazywali „długą czaszką”, a telefon wcisnął między ucho a bark. Włosy miał obcięte krótko, na twardziela. Niedawno Harry porównywał jego fryzurę do fryzury Kevina Costnera w filmie Bodyguard. Ale Møller nie widział Bodyguarda, nie był w kinie od piętnastu lat. Ponieważ los obdarzył go nieco zbyt dużym poczuciem odpowiedzialności, jego doba miała za mało godzin, a rodzina, dwoje dzieci i żona, była w stanie zrozumieć go jedynie częściowo.
– Wobec tego ustalone – powiedział Møller, odłożył słuchawkę i popatrzył na Harry’ego znad biurka zawalonego dokumentami, przesypującymi się popielniczkami i używanymi papierowymi kubkami. Fotografia dwóch chłopców z buziami pomalowanymi w indiańskie wzory wyznaczała coś w rodzaju logicznego centrum wśród całego tego chaosu.
– Jesteś, Harry.
– Jestem, szefie.
– Byłem na zebraniu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w związku z listopadowym spotkaniem na szczycie, tu, u nas, w Oslo. Przyjeżdża amerykański prezydent… Zresztą chyba czytasz gazety. Kawy, Harry?
Møller wstał i dwa siedmiomilowe kroki zaniosły go do szafki na dokumenty. Tam, na szczycie góry papierów, balansował ekspres do kawy, wypluwający ciecz o gęstej lepkiej konsystencji.
– Dziękuję, szefie, ale…
Było już za późno i Harry musiał przyjąć parujący kubek.
– Szczególnie się cieszę na wizytę Secret Service. Jestem pewien, że nawiążemy serdeczne stosunki, gdy tylko lepiej się poznamy.
Møllerowi nie wychodziła ironia. Harry cenił swego szefa nie tylko za to.
Møller przyciągnął kolana do siebie, aż uderzyły o spód blatu biurka. Harry odchylił się, żeby wyjąć z kieszeni spodni pogniecioną paczkę cameli, i pytająco uniósł brew, patrząc na Møllera. Ten szybko skinął głową i pchnął w jego stronę pełną niedopałków popielniczkę.
– Będę odpowiedzialny za zabezpieczenie dróg dojazdowych do Gardermoen w obie strony. Oprócz prezydenta przyjeżdża jeszcze Barak…
– Barak?
– Ehud Barak. Premier Izraela.
– O rany, szykuje się kolejna obiecująca umowa z Oslo, czy jak?
Møller popatrzył ponuro na niebieskawą chmurę dymu wznoszącą się pod sufit.
– Nie wmawiaj mi, że o niczym nie wiesz, Harry, bo zacznę się jeszcze bardziej o ciebie martwić. W zeszłym tygodniu wiadomość była na pierwszych stronach wszystkich gazet.
Harry wzruszył ramionami.
– Mój roznosiciel gazet jest niesolidny. Przez niego mam wielkie dziury w wiedzy ogólnej. To poważne kalectwo w życiu towarzyskim.
Harry przełknął ostrożnie łyk kawy, ale zrezygnował i odstawił kubek.
– I w życiu miłosnym.
– Tak? – Møller popatrzył na Harry’ego z taką miną, jakby nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy martwić tym, co zaraz usłyszy.
– Jasne. Komu wyda się seksowny facet dobrze ponad trzydziestkę, który zna historie życia wszystkich uczestników Wyprawy Robinson, a nie zna nazwiska choćby jednego ministra? Ani prezydenta Izraela?
– Premiera.
– Rozumiesz, o co mi chodzi?
Møller zdusił śmiech. Za łatwo się śmiał. I za bardzo lubił tego zranionego sierżanta z wielkimi uszami, sterczącymi jak dwa kolorowe skrzydła motyla z ogolonej na łyso czaszki. A przecież Harry narobił Møllerowi więcej kłopotów, niż mogło mu wyjść na zdrowie. Już jako świeżo upieczony naczelnik wydziału policji nauczył się, że pierwsze przykazanie urzędnika państwowego, który planuje zrobić karierę, brzmi: Nikogo nie kryć. Kiedy więc teraz chrząknął, by zadać pytanie, choć wcale nie miał na to ochoty, ściągnął najpierw brwi, aby pokazać Harry’emu, że jego troska ma charakter zawodowy, a nie przyjacielski.
– Słyszałem, że wciąż przesiadujesz U Schrødera, Harry?
– Mniej niż dotychczas. W telewizji jest mnóstwo ciekawych rzeczy.
– Ale przesiadujesz tam.
– Nie lubią, kiedy się stoi.
– Przestań. Znowu pijesz?
– Minimalnie.
– Jak minimalnie?
– Wyrzuciliby mnie, gdybym pił mniej.
Tym razem Møller nie zdołał powstrzymać się od śmiechu.
– Potrzebuję trzech oficerów łącznikowych do zabezpieczenia drogi – powiedział. – Każdy z nich będzie miał do dyspozycji dziesięciu ludzi z różnych rejonów policyjnych w Akershus plus paru kadetów z ostatniego rocznika szkoły policyjnej. Myślałem o Tomie Waalerze…
Waaler. Rasista i sukinsyn, szykował się na objęcie stanowiska komisarza, które wkrótce miało się zwolnić. Harry dość się nasłuchał o sposobie, w jaki Waaler wykonuje swoje zawodowe obowiązki, by wiedzieć, że stanowi on potwierdzenie dla wszelkich uprzedzeń ludzi do policji oprócz jednego: Waaler niestety nie był głupi. Wyniki prowadzonych przez niego śledztw okazały się na tyle interesujące, że nawet Harry musiał przyznać, że Waaler zasłużył na ten awans.
– I o Weberze…
– Tym starym zrzędzie?
–…i o tobie, Harry.
– Say again.
– Dobrze słyszałeś.
Harry skrzywił się.
– Masz coś przeciwko temu? – spytał Møller.
– Oczywiście, że mam.
– Dlaczego? To w pewnym sensie zaszczytne zadanie. Takie poklepanie po ramieniu.
– Doprawdy? – Harry zgasił papierosa, ze złością trąc nim mocno o popielniczkę. – A może to następny krok w procesie rehabilitacji?
– O czym ty mówisz? – Bjarne Møller wyglądał na urażonego.
– Wiem, że puściłeś mimo uszu kilka dobrych rad i wstąpiłeś na wojenną ścieżkę z paroma osobami, kiedy tak ciepło mnie przyjąłeś po powrocie z Bangkoku. I za to jestem ci dozgonnie wdzięczny. Ale o co chodzi teraz? Oficer łącznikowy? To brzmi jak próba udowodnienia wątpiącym, że miałeś rację, a oni się pomylili. Że Hole jest w pełni sprawny, można go obarczyć odpowiedzialnością i tak dalej.
– I co dalej?
Bjarne Møller znów założył ręce za głowę.
– I co dalej? – przedrzeźnił go Harry. – Czy tak właśnie jest? Znów jestem tylko pionkiem?
Møller westchnął z rezygnacją.
– Wszyscy