Przejęcie. Wojciech Chmielarz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Wojciech Chmielarz
Издательство: PDW
Серия: Ze Strachem
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788375368888
Скачать книгу
sztywne jak deska. Ponieważ wisiało głową w dół, ta resztka krwi, która w nim pozostała, sprawiła, że jego górna połowa miała lekko różowy kolor, podczas gdy dolna była upiornie blada. Gdyby krwi było więcej, grubas wyglądałby jak flaga Indonezji. Oczywiście nie licząc brunatnych plam po tym, co się z niego wylało w momencie, kiedy morderca rozpruł mu brzuch.

      Teraz przyszedł czas na Jankowskiego, który do tej pory nadzorował całą operację. Technik po raz kolejny obfotografował dokładnie zwłoki. Pracował spokojnie, metodycznie, nie pomijając żadnego kawałka ciała. Kiedy skończył, oddał aparat jednemu ze swoich pomocników. Kucnął przy ciele. Sucha zajęła miejsce tuż obok niego. Policjantka wyciągnęła głowę i zajrzała do wnętrza rany na brzuchu.

      – I co, widzisz tam coś ciekawego? – zapytał Jankowski.

      – Mocne cięcie ostrym narzędziem. Prawdopodobnie jedno. Morderca wbił nóż w ofiarę i pociągnął zdecydowanie w dół. Nie wahał się. Od razu wiedział, co zrobi i czego chce. A co do treści żołądka, to wybacz, ale tam w środku jest taki bałagan, że trudno mi cokolwiek wypatrzeć.

      W oczach Jankowskiego pojawiło się coś na kształt uznania.

      – Nieźle – mruknął. – Nie porzygałaś się. Większość z was pewnie by puściła pawia. Nie mówiąc o tym prokuratorku. Nawet się tutaj nie zbliżył.

      Rzeczywiście. Szydłoń ciągle siedział w swoim samochodzie, pracując na laptopie.

      – A Mortka? – zapytała Sucha. – Porzygałby się?

      – On? Nie. Trupy nigdy go nie ruszały. Za to powinnaś go zobaczyć w szpitalu. – Jankowski szybko sprawdził, czy nikt ich nie podsłuchuje, i ściszył głos. – Cały jest biały, poci się, a do tego co chwila trzęsie, jakby miał zaraz dostać ataku epilepsji. I chyba sam już tego nie zauważa. Prześmieszne.

      – A jaki on jest?

      – Debil. Jak wy wszyscy. Ale mądry. Widzisz jeszcze coś ciekawego?

      Sucha zmarszczyła brwi, wyraźnie niezadowolona z tego egzaminu. Za to technik wyglądał tak, jakby się dobrze bawił.

      – Jest zadbany.

      – Słucham?

      – Patrz na jego twarz. Przycięta bródka, poza tym gładko ogolony. Chyba też korygował sobie brwi. Niewielu facetów to robi. Delikatne dłonie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

      Jankowski kiwnął głową i ostrożnie podniósł zaciśniętą w pięść dłoń ofiary. Uważnie ją oglądał. To było niezwykłe. W chwili śmierci mięśnie zwykle się rozluźniają. Stężenie pośmiertne powstaje najwcześniej dwie godziny po zgonie. Oznaczało to, że to sprawca musiał zacisnąć palce ofiary. Po co? Nim zdążył zadać to pytanie, pomiędzy palcami dostrzegł kawałek srebrnej taśmy.

      – Coś jest w środku.

      Spojrzał pytająco na Suchą.

      – Zrób, co trzeba – powiedziała policjantka.

      Jankowski jedną ręką chwycił za przegub, drugą, zmagając się ze stężeniem pośmiertnym, zaczął odginać palce zmarłego. Ujrzeli srebrną taśmę, którą coś przyklejono. Sucha ujęła ją i zerwała zdecydowanym ruchem, równocześnie łapiąc to, co było ukryte pod spodem.

      – Co tam masz? – zapytał Jankowski.

      Sucha pokazała mu obły przedmiot, o długości mniej więcej trzech centymetrów, który kształtem przypominał cyfrę osiem.

      – Co to do diabła jest? – powtórzył Jankowski.

      Policjantka chwyciła przedmiot pomiędzy dwa palce i wyciągnęła go w stronę słońca. Przyglądała mu się uważnie, mrużąc oczy i obracając to w jedną, to w drugą stronę.

      – Orzeszek ziemny – powiedziała wreszcie. – W skorupce.

      Rozdział 3

      Mężczyzna, który jeszcze niedawno przedstawiał się jako Cristian, spojrzał na zegarek – breitling o czarno-srebrnej tarczy i z metalową bransoletą. Zabrał go z mieszkania grubasa. Podobał mu się.

      Dochodziła godzina jedenasta piętnaście. Wygiął się na parkowej ławeczce i wyciągnął śniadą twarz do promieni słońca. Tutaj podobno trwało lato, ale jemu ciągle było zimno. Odwrócił wzrok w stronę alei Niepodległości.

      Dostrzegł swój obiekt na jednej z parkowych ścieżek. Punktualna jak zawsze: poranna przebieżka o godzinie szóstej trzydzieści w tygodniu i o jedenastej piętnaście w weekendy. Zrozpaczona trzydziestolatka, która robiła wszystko, żeby utrzymać figurę dwudziestolatki. Zadanie prędzej czy później skazane na porażkę.

      Obserwował ją uważnie, szukając czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc. Na stopach znoszone adidasy. Musiała ich używać co najmniej drugi sezon. Na łydkach ciemne kreski niewielkich włosków. Nie ogoliła się. A więc samotna. Na nogach legginsy, które kiedyś były czarne, a teraz zszarzały. Powyżej pomarańczowa koszulka z napisem „Run Warsaw” i znaczkiem Nike. Nic nadzwyczajnego. Raczej nie planowała się tu z nikim spotkać. Nie chciała również zrobić na nikim wrażenia. Była w tym stroju pewna rezygnacja, jakby już jej nie zależało. U tego grubasa, mimo jego drogich koszul, intensywnego zapachu perfum, dostrzegał to samo. Był bezbronny, kiedy to, na co przestał już liczyć, nagle się przed nim pojawiło. Z nią będzie tak samo.

      A co kryło się pod strojem? Zmrużył powieki, wyobrażając sobie odpowiedź. Zgrabne, wysportowane ciało, ciągle kształtne piersi. Ta kobieta miała ładną twarz z kilkoma łagodnymi zmarszczkami, które ukazywały się, kiedy się uśmiechała.

      Spodobała mu się ta wizja. Może nie zabije jej tak szybko jak tamtego grubasa.

      Kobieta minęła go truchtem. Odprowadził ją wzrokiem, aż zniknęła za łagodnym zakrętem parkowej ścieżki. Potem wstał i rozciągnął zasiedziałe mięśnie. Piekły go plecy, ramiona zamieniły się w kamień.

      Grubas był ciężki.

      Mężczyzna wyciągnął z kieszeni komórkę. Wybrał numer. Odczekał trzy sygnały, aż wreszcie ktoś odebrał.

      – Zrobione – powiedział i natychmiast się rozłączył.

      Odwrócił telefon. Zdjął klapkę z tyłu, wyciągnął baterię i kartę SIM. Kartę SIM zgiął w palcach i wyrzucił do kosza na śmieci. Złożony telefon schował do kieszeni.

      Mortka stukał palcem w twardą pokrywę gipsu na swojej ręce i wpatrywał się w kobietę po drugiej stronie lustra weneckiego. W myślach powtarzał jedno pytanie: ona czy on? Fizycznie niewiele się od siebie różnili. Równie odstręczające, krótko ogolone, brudne lumpki. Trzęsły im się dłonie, a przyniesionej przez jednego z funkcjonariuszy herbaty nawet nie tknęli. Umysłowo – znowu podobny poziom. Alkoholowy bełkot i wieczne zdziwienie na twarzy.

      A więc ona czy on? Im później się zdecyduje, tym większe ryzyko, że oboje wpadną w pijacką delirkę. Do której już teraz niewiele im brakowało.

      On – zdecydował szybko. Ona wydawała się trzeźwiejsza, ale on był jakby bardziej skupiony. Wiedział, gdzie jest. Próbował nawiązać kontakt, podczas gdy ona ograniczała się do powolnych odpowiedzi na pytania i do kiwania się na krześle.

      Mortka przeszedł do pomieszczenia, w którym siedział mężczyzna. Powietrze tam zdążyło przesiąknąć jego smrodem – brudu, przetrawionej wódki i nieczystości. Komisarz miał wrażenie, że od tego fetoru zaraz zaczną mu łzawić oczy. Zajął miejsce naprzeciwko Ziomka. Na stole położył ołówek i kartkę.

      – Chciałby pan jeszcze herbaty? Może